Nie, nie…to wcale nie będzie artykuł o mnie. Gdzie mi tam do tak zaszczytnego miana. No, ale może tytułem wstępu pokrótce się przedstawię.
Jak trafiłam do tak ekstremalnego biegu, jakim jest Bieg Katorżnika i dlaczego zdecydowałam się na udział w nim? Otóż mam niewątpliwą przyjemność być starszą siostrą Zulusa, który postanowił na tej właśnie imprezie wstąpić w związek małżeński i rodzinnym bieganiem uczcić to wiekopomne wydarzenie.
Rys.1 - Przed startem
To on namówił mnie i do końca mobilizował do udziału w biegu, choć nie jestem i nigdy właściwie biegaczką nie byłam. Moimi największymi osiągnięciami są ukończone trzy maratony piesze na 50 km i dwa maratony (o czas nie pytajcie).
Od początku „zapaliłam się” do Biegu Katorżnika, ale choroba szybko zniweczyła plany treningowe i decyzja, że jednak wystartuję zapadła dopiero 30 lipca. I tak skończywszy dwa tygodnie przed startem ostatnią serię leków, w nie najlepszej formie, bez większych treningów (nie licząc Pięćdziesiątki Opoczyńskiej i kilku lekcji pływania) 16 sierpnia o godzinie 13 – tej wraz z około setką innych kobiet stanęłam na starcie.
Wiedziałam, że jestem jedną z najstarszych zawodniczek i praktycznie nie potrafię pływać, a wbrew wcześniejszym zapewnieniom organizatorów i uczestników poprzednich edycji, woda w niektórych miejscach znacznie przekracza zapowiedziany poziom 140 cm i wymaga dobrych umiejętności pływackich. Moje są zaś praktycznie żadne i już właściwie wtedy powinnam wycofać się z biegu...
Rys.2 - Kasiula dziękuję...
To tyle o mnie, a teraz o moich DOBRYCH DUCHACH I ANIOŁACH STRÓŻACH, których chyba Bóg zesłał mi tuż przed biegiem. Kasia Kowalewska i Ilonka Czarnecka, bo o nich mowa, okazały się prawdziwymi bohaterkami tegorocznej edycji Katorżnika.
Nie znałyśmy się wcześniej. Z Kasią zamieniłam parę słów w szatni i później na plaży. Ilonę poznałam tuż przed startem. Nie umawiałyśmy się też wcześniej na wspólne pokonywanie trasy. Ale to właśnie Kasia w chwili startu podała nam ręce i potem na całej trasie holowała mnie, gdy tylko woda okazywała się zbyt głęboka.
Tylko dzięki niej nie odpadłam tuż po starcie, ani nie zostałam zdjęta przez ekipy ratownicze gdzieś na środku jeziora. Mało tego. Kasia wraz z Ilonką udzielała na trasie pomocy dwom innym dziewczynom, które podobnie jak ja nie umiały pływać. Jedna z nich wyprzedziła potem nas i bieg chyba ukończyła. Drugą, zdaje się, przejęli ratownicy.
Rys.3 - Moje kochane Dobre Duszki
Na ostatnich dwóch kilometrach, kiedy słabłam i „usychałam” brnąc w wodzie po pas i mijanych obserwatorów prosiłam o coś do picia (nie wiem, dlaczego inni narzekali na kefir?), dziewczyny zagrzewały mnie do walki, pomagały wydostawać się z wysokich, oślizgłych rowów, czekały, aż złapię oddech, martwiły się, że kiepsko wyglądam.
Zdaję sobie sprawę, że gdyby nie wspierały mnie na całej trasie, tylko pobiegły na miarę swoich sił i możliwości miały szansę zająć wysokie pozycje. Widziałam, że obie mają dużo sił i świetną kondycję. Nie zostawiły mnie nawet wtedy, kiedy ja -„niespotykanie spokojny człowiek”- miałam ochotę kląć i na ostatnim kilometrze, gdy już i tak dotarłabym do mety, a one miałyby szansę zawalczyć o lepszy czas.
Rys.4 - Nasze ostatnie metry
Jak zaczęłyśmy bieg trzymając się za ręce, tak i go skończyłyśmy. I to wcale nie tak, że Kasia znalazła się na liście wyników za mną, proszę szanownych Organizatorów…Ona wykonała taką pracę, jakby przebiegła dystans dwukrotnie! Obie dziewczyny zasłużyły na specjalną nagrodę Fair Play! Są wspaniałymi kobietami i zawodniczkami.
Myślę, że ich postawa zasługuje na większy podziw niż zdobycie medalowych miejsc. Ja dla nich mogę tylko tyle…Chcę, żeby jak najwięcej osób dowiedziało się o tym, jak potrafiły poświęcić swoje sportowe ambicje, (bo przecież każdy je ma) dla starszej i słabszej koleżanki.
Kasiu! Ilono! DZIĘKUJĘ! Tylko dzięki Wam jestem w rodzinie Katorżników i mogę pochwalić się wspaniałą „Podkową”. Tylko dzięki Wam mogłam zrobić taki piękny ślubny prezent bratu! Mam nadzieję, że w przyszłym roku wywalczycie należne Wam wspaniałe rezultaty, a ja będę mocno trzymać za Was kciuki.
Rys.5 - To był ślubny prezent dla Zulusa
Może i ja jeszcze kiedyś pomyślę o starcie, ale najpierw muszę nauczyć się dobrze pływać. Chcę jeszcze podziękować Markowi Skoczkowi za asekurację na drabince i tym zawodnikom, którzy na trasie wyciągali do nas swe mocne, pomocne, męskie dłonie oraz kibicom, którzy zgotowali mi wspaniały doping na finiszu.
Do Organizatorów pozwolę sobie skierować małą sugestię, aby bieg kobiet wypuszczany był dwie godziny przed mężczyznami, aby ostatnie, osłabłe już nieco zawodniczki nie musiały w panice umykać na boki ustępując, co chwilę miejsca napierającym z tyłu w szaleńczym tempie facetom.
|