Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [72]  PRZYJAC. [66]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Patriszja11
Pamiętnik internetowy
Życie na przełaj

Patrycja Dettlaff
Urodzony: 1983-10-11
Miejsce zamieszkania: Nowa Iwiczna
91 / 91


2024-08-09

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Jeden cel i 7 wież do zdobycia (czytano: 47 razy)

 

Dawno dawno temu dzielny rycerz zabijał smoka i ratował z wieży księżniczkę…
czasy się zmieniły dziś księżniczki same zdobywają wieże i się z nich ratują, a po drodze nie trzeba nikogo zabijać…
Pomysł na bieg 7 wież miałam w głowie już od dawna lecz jakoś w Gorce było mi wciąż nie po drodze w końcu jednak wszystkie znaki na niebie i ziemi przekonywały mnie że tym razem się uda
Sam wyjazd połączyłam z wakacyjnymi wycieczkami z moimi robaczkami
Najpierw mieliśmy zdobyć 7 wież w 7 dni potem ja je wszystkie w 2
Dodatkowo każdy miał z tym pomysłem jakieś obawy
Olek bał się wysokich wieży Daniel burzy w górach
No a co miało być moim największym strachem?...

Choć bieg zaczyna się w piątek popołudniu
Na start postanawiam przyjechać dzień wcześniej
Witająca mnie w górach aura nostalgiczne deszczowa nie wróży nic dobrego
Lecz ja jakby z głową w chmurach zdaję się nią nie przejmować
Niby wszystko mam
zapas butów skarpetek kurtkę przeciwdeszczową i woreczki foliowe na co tylko się da
Nie mogę jednak powiedzieć że te mające mnie czekać ponad 30h biegu mnie całkiem nie rusza
Jest lekki niepokój i chyba dlatego właśnie takie rzeczy robię
Bo nie można z całą pewnością powiedzieć na starcie kto będzie na mecie
Lista startowa jest krótka 35 osób w tym 5 kobiet
Jestem dumnie jedną z nich
W biurze zawodów patrzą na mnie z podziwem że niby kobieta i taki dystans
Że niby kobiety są rozsądniejsze?
Hmmm no cóż
Przypomina mi się scena z G.I Jane gdzie główną bohaterkę uczestniczącą w szkoleniu do wojsk specjalnych lekarka pyta:
- Dlaczego to robisz?
- facetów też o to pytasz?
- tak
- I co odpowiadają?
- że lubią rzygać ze zmęczenia
- To tak jak ja…
No i właśnie tak jak ona tak i ja lubimy rzeczy których większość normalnych ludzi na tym świecie unika
Lecz co jest tak naprawdę normalne?
Co jest normalnością dla pająka jest chaosem dla muchy
Odpowiadam więc Paniom w biurze tajemniczym uśmiechem i wychodzę bez zbędnych tłumaczeń
Wierzę że mam w sobie drapieżnika który dwie noce w lesie śmignie bez problemu
Na linii startu na którą przyjeżdżam z moim supportem – tatą
Są już same znajome twarze powitaniom i uściskom nie ma końca choć ja nie lubię się tak przesadnie przed biegiem rozluźniać więc do stawki wchodzę już na samym końcu
Jestem skupiona
Mam cel choć wiem że jego realizacja zależy nie tylko ode mnie ale będę walczyć od startu do mety.
Trasę częściowo znam z innych GUT i z naszych robaczkowych wycieczek
Wiem że początek jest łatwy postanawiam go więc ciut psychologicznie pociągnąć bez wchodzenia na zbędnie wysokie tętno ale z pazurem
Stawka szybko rozciąga się i po 5km z górki właściwie każdy biegnie już sam
Gdzieś po drodze wyprzedzam najmocniejszą rywalkę Dominikę i teraz pozostaje mi trzymać tempo w drodze na Lubań i pierwszą z wież
Wieczór jest ciepły i pogodny
Nic nie zapowiada mającego nadejść wraz ze świtem cierpienia
Po niewiele ponad godzinie drogi zdobywam Lubań a wraz z nim track w zegarku mi się wyłącza twierdząc że to już koniec wycieczki
Shiiit! I co teraz? Niby są tasiemki ale jestem przyzwyczajona do innego biegania zwłaszcza w czeluściach nocy
Próbując go reanimować w zegarku zbiegając jednocześnie stromą soczystą stertą luźnych kamieni zostaję wyprzedzona przez dużą grupę biegaczy
Wiem że wśród nich mignęła mi postać Dominiki
Chwilowo nic nie poradzę lecz Pani Samuraj i tak zawsze walczy do końca
W połowie odcinka z Lubania do Przełęczy Knurowskiej po konsultacjach z innym biegaczem jak reaktywować w garminie tracka bez wyłączania gps udaje się go przywrócić
Szkoda że tak późno bo na leniwym kroku minął mi chyba najłatwiejszy z całej trasy odcinek gdzie większość pocisnęła
Na Przełęczy Knurowskiej mam 10min straty do Dominiki to jeszcze nie tragedia myślę sobie i cisnę dalej
Przede mną chyba najłatwiejsza z wież jak je zapamiętałam czyli Magurki 1052m
Trasa jednak dziwnie momentami skręca w krzaki poza szlakiem
Brnę tam jednak twardo gdyż są widoczne tasiemki oraz ślady innych biegaczy
Jak na złość track znów wysiada
Tym razem wiem na szczęście jak go przywrócić
Niestety chwila nieuwagi gdy go nie było i już jestem w drodze na Kiczorę szlag!!!
Na szczęście szybka nawrotka ujawnia że nadrobiłam nie więcej niż 500m co w obie strony daje 1km drogi
Trudno! Się mówi i biegnie się dalej
W końcu mimo ciemności rozpoznaję ścieżkę którą szłam z dzieciakami
Jestem uratowana druga z wież zdobyta!
Zbieg do punktu Jaszcze początkowo nie zapowiada nic szczególnego
Wciąż jest ciepło choć są już późne godziny nocne
Wraz ze świtem nadchodzą jednak pierwsze krople deszczu
Kap Kap
Najpierw z rzadka i nieśmiało
By przeistoczyć się w całą orkiestrę deszczu kapiącego po drzewach kamieniach i leśnych ścieżkach
Zanim dobiegam do punktu jestem już cała mokra a droga zmienia się w strumień wody
No nic na szczęście zaraz mogę się przebrać
W punkcie gdzie czeka tata zdejmuje z siebie mokre ciuchy
Zmieniam spódnicę biegową na legginsy by uda nie tarły o siebie
Smaruję stopy zakładam suche skarpetki
Buty zostawiam te same i kurtkę wiedząc że deszcz dopiero się rozkręca i te rzeczy które właśnie ubrałam za chwilę będą tak samo mokre
Przydaje się woreczek na telefon kamizelka jest już bowiem ociekająca
Ciepła zupa z punktu i herbata z termosu od taty robią robotę
Jestem zmotywowana i cisnę dalej
Straty do 1 kobiety nie sprawdzam wiem że na tym etapie to jeszcze i tak nie ma sensu
Widząc co się święci z deszczem proszę jednak mojego wspaniałego supportera aby przywiózł póki jest blisko miejscówki całą torbę ubrań którą mam
Obawiam się że jak tak dalej pójdzie może mi braknąć suchych rzeczy na zmianę
Żegnamy się i biegnę dalej
Tego odcinka nie znam dokładnie
Na szczęście track działa
Deszcz jest już ulewą więc cieszy mnie każda chwila w lesie gdzie pada jakby przez drzewa ciut mniej
Poranek jest mglisty i szary
Chwilowo jednak i tak nie mam czasu na podziwianie widoków
Naginam na Gorc krok po kroku póki noga podaje
Do punktu Rzeki dobiegam znów cała przemoczona
Choć to dopiero 47km trasy mam na zegarku 8h 52min i wiem że szybciej już biec raczej nie będę
Warunki na trasie oraz pogoda dyktują dość żółwie tempo na szczęście całego czasu na pokonanie trasy mam wciąż sporo w zapasie i nadal jestem drugą kobietą
W punkcie pozwalam sobie więc na kolejną stratę czasu w postaci zupy która nie pamiętam jaka jest ważne że ciepła i lecę dalej w deszcz
Tuż za punktem zaczynają się schody
Przebiegam drogę asfaltową i dalej nic!
Żadnych oznaczeń dobrze że mam tracka który pokazuje właściwy kierunek oraz znam te tereny i widzę z mapy.cz że dobrze lecę żółtym na Mogielicę
Jednak Czech Martin z którym mijamy się co chwila na trasie jest wyraźnie zagubiony
Obecność innego biegacza dodaje mu jednak pewności siebie chyba jesteśmy oboje na właściwej choć chwilami dziwnie wiodącej drodze
Szlak do łatwych nie należy do tego deszcz leśne wąwozy zmienił w koryta rzek
Biegniemy z Martinem to z prawej to z lewej strony po stromym zboczu
Jego tempo bardzo mi pasuje więc staram się go trzymać
W pewnym momencie wybiegamy na drogę gdzie track mówi prosto lecz ścieżka skręca w prawo szukamy wspólnie każdy na swoim tel. tej samej drogi komunikując się każdy w swoim języku
W absurdzie tej sytuacji rozumiemy się doskonale choć żadne nie wie co drugie powiedziało 😊
Lecz żółty szlak który szlag trafił odnajduje się w końcu w krzakach za jakimś wiejskim budynkiem
Martin przeklina coś po czesku ja się tylko uśmiecham i ciśniemy dalej
Mogielica choć drugi raz zdobywam ją w przeciągu tygodnia w deszczu wygląda zupełnie inaczej
Jest jakaś smutna i posępna
Nie słyszę też lamentów Daniela ( ja się boję burzy ) które dziwnym trafem wraz z pojawieniem się znajomego obrazu odtwarzam w głowie
No to teraz z górki do punktu w Szczawie
Droga wiedzie niestety przez miejscowości i duże otwarte przestrzenie co sprawia że znów przesiąkam cała deszczem
Aby nieco podnieść sobie morale włączam ulubioną muzyczkę i biegnę jak mogę najżwawiej na tym zbiegu
Udaje mi się trzymać cały czas pleców Martina i na punkt wbiegamy praktycznie jednocześnie
Kolega z Czech robi mi miejsce na mokrej ławce i oboje jemy zupę w milczeniu
Bo cóż byśmy nie powiedzieli i tak nie zrozumiemy choć w sytuacji jesteśmy osadzeni jednako
Po zupie na deser zjadam pączka od taty i z punktu postanawiam wyjść nieco szybciej niż czeski kolega
Deszcz wciąż nie daje za wygraną
Ale mam motywację na punkcie w Kamienicy będzie na mnie czekał pyszny schabowy którego obiecał załatwić tata
Dziwne to uczucie niby nie zdobywam obecnie żadnej z ważnych gór z wieżami lecz jak na złość jest cały czas pod górę
Mam jednak lepszy moment biegu więc mi te górki nie przeszkadzają
I podobnie jak poprzednio jak to mawiała moja przyjaciółka Ewa
Każda pod górka ma swoje z górki i tym razem zbieg ciągnie mi się w nieskończoność przez dziwne wiejskie zakręty i uliczki
Momentami psy na mnie szczekają innym razem beczą owce lub kwaczą kaczki krowy muczą
Wszystkie zwierzęta tu obecne są wyraźnie zdziwione co ten człowiek tu robi?
Skoro wszyscy normalni ludzie na umyśle się pochowali a ten się gdzieś spieszy lecz nie jest to pośpiech przed deszczem pada bowiem cały dzień a człek już całkiem mokry – chyba słusznie ten pies mnie oszczekał to podejrzane co ja tu robię i do czego jeszcze jestem zdolna myślę sobie z uśmiechem
Za plecami słyszę żwawe kroki i rozpoznaję Martina wymieniamy uśmiechy i każde leci dalej swoim tempem
Martin po chwili zatrzymuje się i robi zdjęcia krajobrazów
Zachodzę w głowę po co jak nic nie widać no szaleniec normalnie
Być może chce oddać trudności trasy mi zdecydowanie szkoda na to czasu
Jest jak jest byle do przodu
W punkcie w Kamienicy jestem mniej więcej w połowie trasy
Wbiegam na niego po 16h i mam około 1h 15min straty do 1 kobiety i dużo i mało
Choć strategia pace pro mówi że wciąż mam dobry timing
Pozwalam sobie zjeść schabowego patrząc jak chłopaki zmieniają buty i skarpetki
Przemiła obsługa w punkcie proponuje pyszną kawę
Dlaczego nie?!
Nadgorliwa wolontariuszka chcąc jakoś pomóc w czynnościach higienicznych proponuje zorganizować parawan za którym można by się przebrać
Na ofertę pomocy Martin odpowiada długim monologiem obcych słów z których cała grupa obecna w punkcie wyłapuje tylko hasło że musi on najpierw sobie coś namazać
Zapada krępująca cisza po której wszyscy wybuchają śmiechem
A Bogu ducha winna wolontariuszka zostaje sprowadzona na ziemię przez kolegę że lepiej ma już panu nic nie proponować 😊
Ty tam nie idź nic panu nie namazuj!
I znów wszyscy się śmiejemy
Z rzeczy do namazania przypominam sobie że muszę nasmarować znów stopy i zmienić skarpetki
Udaję się więc do samochodu w tym celu w pośpiechu łapie pierwsze lepsze skarpetki które okazują się być tymi gorszymi plus to że szkoda mi trochę czasu na wypinanie czipa i zmianę butów (to jest ten minus czipa w bucie)
Jeszcze o tym nie wiem ale te decyzje w dalszej części biegu mają mnie sporo kosztować
Podejście na Modyń znów w strugach deszczu
Pocieszam się że będzie to już 5 z 7 wież (choć jeszcze nie ogarniam że Lubań będzie dwa razy)
Trasę na Modyń znam z naszych wycieczek więc droga leci mi szybko przy okazji do ucha płyną fajne rockowe kawałki
Po drodze w dół dogania mnie Martin wyprzedza i jest to ostatni już moment kiedy się widzimy
On przyspiesza ja widać trochę marudzę
Zaczynają mnie boleć stopy i kolana od walki z błotem i wszechobecnymi kamieniami
Zaciskam zęby jednak wmawiając sobie że już bliżej niż dalej
Punkt w Łącku jakby się jednak oddalał nie ma go i nie ma
W końcu jest ale nie ma w nim mojego suportu bo nie mógł dojechać shiit! Przebrałabym tu buty bo mam totalnie mokre buty i skarpetki no ale udaje się chociaż zjeść kolejną zupę
Ilość zup na razie zgadza się z ilością wież a więc na bogato
Podejście na Koziarz które znajduje się zaraz za punktem okazuje się być ścianą płaczu która wyciska ze mnie resztki sił
Mam jakiś wyraźny kryzys muszę się w głowie motywować pośrednimi celami by jakoś to ciągnąć
Tak osiągnę szczyt i usiądę zdejmę na chwilę buty zjem i wypiję coś energetycznego powtarzam sobie
Gdy tam w końcu docieram nie mam siły ruszyć dalej
Jestem sama na szczycie góry a do mety daleko i przede mną kolejna noc
Nie ma co marudzić trzeba cisnąć
Po drodze na Przechybę nie spotykam ani jednego żywego człowieka
Na domiar złego mój powerbank przestał działać albo się wyładował albo zalał
Jedyny pozytyw to że już nie pada i wyszło nawet słońce
Z pomiędzy chmur wyłania się piękny zachód nad górami
Nie mam jak zrobić zdjęcia ale zapamiętam ten wspaniały widok na zawsze
Wokół mnie wieczorna cisza którą przerywa co i rusz beczenie owiec gdzieś w oddali
Chwilami sytuacja wydaje się tak abstrakcyjna że zastanawiam się czy to jawa czy sen czy nie zasnęłam na ławce na Koziarzu
Obudź się! Szczypię się w przedramię i zauważam że mam gęsią skórkę
Choć track uparcie mówi że prosto zastanawiam się gdzie ja jestem
Widząc górala rąbiącego drewno przy ogródku pytam:
- czy tędy na Przechybę?
- wie Pani zupełnie nie mam pojęcia
- a na Radziejową?
- kompletnie nie wiem nie pomogę
Kurde fajnie ludzie tu mieszkają! Znów zostaję sama kolejne podejścia wciąż nie są tymi na Przechybe tylko jakimiś przed aż zastaje mnie noc
I całkowita kompletna cisza taka że to aż boli
Żebym mogła teraz choć telepatycznie porozumieć się z dobrymi duszami co pchają mą kropkę poczuć ich moc i siłę i donośny głos
Ale nic z tego cisza!
Moim największym strachem była zawsze taka samotność
Ultra i takie chwile pozwalają się z tym mierzyć wiem to i zbieram w sobie siłę by dalej biec w samotności czy w towarzystwie to bez znaczenia byle do przodu uciekać przed upływającym czasem
Z obliczeń wynika że już powinnam być blisko
Widzę świecący maszt ale jeszcze nie wiem że to znak Przechyby
Chyba pierwszy raz jestem tu w nocy więc to dla mnie nowość
W końcu dostrzegam jeszcze światełka i budynek
To musi być schronisko
Wraz z wieczorem nastał przejmujący chłód który potęguje mokre ubranie
Już wiem zaczyna się dla mnie ta ciekawsza abstrakcyjna druga noc
Ale najpierw punkt
Wchodzę do ciepłego pomieszczenia i ludzie wskazują mi parę z komputerem przy stoliku
- Jak dobrze widzieć żywego człowieka przez ostatnie 5h nikogo nie spotkałam -żalę się kobiecie
-spokojnie teraz już będą - dwóch panów wyszło z punktu na Radziejową a kolejnych dwóch wraca na pewno się miniecie
- ile do tej wieży? – pytam
- 5km kilometrów ale łatwa droga
Dostaję ciepłą herbatę i możliwość podładowania telefonu korzystam z tej chwili 15min w cieple i wśród ludzi trwaj chwilo jesteś piękna
Po upływie tego czasu wychodzę zdobywać Radziejową
Początkowo szok termiczny powoduje że cała się trzęsę ale z każdym krokiem jest jakby lepiej
Biegnę choć zegarek mówi że to żółwie tempo nieważne ostatnia z 7 wież przede mną!
Dobiegam do wieży okrążam ją i wracam żwawym krokiem
Droga z powrotem wydaje się dłuższa choć jest taka sama
W obie strony na szczęście migają mi czołówki innych biegaczy
Wymieniamy pozdrowienia cześć cześć
Nie ma wśród nich żadnej kobiety a więc już są daleko za mną
W schronisku z powrotem jestem o północy
Piszę tacie smsa który i tak nie mógł tu dotrzeć więc miał iść spać że wychodzę z punktu i będę w Krościenku około 5 rano
Cała noc drogi przede mną
Patrząc na śpiących bezwładnie jak zwłoki biegaczy wolę już jednak to miejsce opuścić
Nie ma co siedzieć jest robota
Skręcam na szlak w dół i odczuwam że z moimi stopami zaczyna dziać się coś dziwnego
Pieką jakby miały zaraz wybuchnąć niektóre ruchy powodują niemiłosierny ból
Zwłaszcza przy małym palcu lewej stopy
Już wiem że to pęcherze które zrobiły się bo nie zmieniłam mokrych butów a skarpetki które założyłam były z domieszką bawełny
Zaciskam zęby i staram się dalej robić swoje ale pęcherze też nie odpuszczają
W pewnym momencie muszę zatrzymać się i przebić paznokciem jednego z nich na pięcie by normalnie stawiać stopę…. Jest masakra
Na domiar złego ścieżka w dół to chwilami pionowa ściana z usypanych kamieni
Stawiam krok i zsuwam się metr w dół razem z nimi i tak dalej dłuższy czas
W końcu droga się wypłaszcza ale zaczynają się nocne meandry tego gdzie trzeba skręcić w ten mrok
Tasiemki jak na złość nie pomagają
Jedna kieruje mnie wprost do rzeki
No nie tylko nie to! Wracam się i w końcu znajduję drogę
Zaczyna się dziwny podbieg który zdaje się nie mieć końca
Idę i idę stromo pod górę i końca nie widać a przecież jeszcze musi być zbieg!
Oczy zamykają mi się ze zmęczenia na szczęście jest na tyle zimno że nie przysnę
Gdyby nie rękawiczki to nie wiem jakby to było a tak jest nieźle już niedaleko zaraz świt pocieszam się w myślach końcówki zbiegu do Krościenka prawie nie pamiętam z pół snu wybudzam się telefonem do taty
Mówi że obserwuje kropkę i jestem jakieś 3km od punktu
Widzę już światła miast to dobry znak
Przebiegam przez pięknie oświetlony most i nagle jakby pode mną wszystko gaśnie
Ach tak to godzina 5:00 wyłączają nocne oświetlenie
W punkcie jestem dziewięć minut po 5 rano i marzę o tym by się czymś zagrzać
Siadam więc na chwilę w samochodzie pod kocykiem
By po chwili wyjść na ciepłą zupę
Dostaję miseczkę z informacją że łyżki nie trzeba
Ręce jednak mi się trzęsą tak że ledwo daje radę się to zupą nie zalać
Tak zdecydowanie nie ma co tu siedzieć trzeba biec dalej
I kończyć tą zabawę
Został mi Lubań jeszcze raz na deser i zbieg do mety
Zbieg który zdaje się znam z naszych wycieczek
Ubieram co mam i ruszam żwawo pod górę z kijami
Wraz z nadejściem dnia i doładowaniem telefonu
Cywilizacja zaczyna do mnie docierać i mnie pospieszać 😊
Robię co mogę ale wiem że Dominiki już nie dogonię
Gdy ja ruszam na Lubań ona już zbiega do mety
Będę druga z kobiet jednak mimo wszystko chcę zawalczyć o jak najlepszy czas
Stopy wciąż bolą od pęcherzy ale perspektywa mety jakoś trochę znieczula
Odzywa się we mnie walczak
Mimo że nikt mnie nie goni ja cisnę ile wlezie
W końcu wybiegam na asfalt prowadzący do mety
W kościele właśnie trwa niedzielna msza
Ja po cichu mogę podziękować tylko za wszelką boską pomoc że udało mi się w te dwie noce i cały dzień dotrzeć bezpiecznie do mety
Choć było momentami ciężko przetrwałam to i ruszam teraz w promieniach porannego słońca na spotkanie z przeznaczeniem – meta w Ochotnicy
Cel osiągam po 37h 28min i 18sekundach jestem 2 kobietą i 13 open
Choć planowałam być tu 3 godziny temu choć planowałam wygrać ten bieg wśród kobiet widać miało być inaczej
Chcesz rozśmieszyć Boga powiedz mu o swoich planach ale jestem pewna że tego dnia Bóg się ze mnie nie śmiał tylko do mnie uśmiechał i choć mi tego wprost nie powiedział czułam w tym biegu że jestem na właściwej drodze i że to co najlepsze wciąż gdzieś tam za górami za lasami jeszcze na mnie czeka 😊




Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu







 Ostatnio zalogowani
biegaczPL
23:02
Andrzej_777
22:06
tomek_f
21:58
Admin
21:24
Zedwa
21:24
Patriszja11
20:40
stanlej
20:29
rezerwa
20:25
42.195
20:02
slaw.rost
19:52
Januszz
19:48
mariuszkurlej1968@gmail.c
19:15
Andrea
18:02
Tadek 56
17:57
rbielinski
17:55
BTK
17:42
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |