Czy zastanawiałeś się kiedykolwiek ile energii i poświęcenia kosztuje bieganie na najwyższym poziomie w Polsce? Celem większości biegaczy amatorów startujących w zawodach jest przekraczanie kolejnych barier fizycznych. Kochamy bić rekordy życiowe, trenujemy na co dzień z myślą, aby się poprawiać, marzymy o tym, aby dołączyć do grona najlepszych.
Oczywiście mocno generalizuje, ale gdyby trend był odwrotny, to z pewnością nie podziwialibyśmy tych, którzy po prostu biegają szybko i stają na podium większości biegów, w których biorą udział.
Jaka jest cena sukcesu? Mało kto zdaje sobie z tego sprawę. Wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach nie powinniśmy sobie zadawać sobie pytań w stylu: "czy jestem w stanie to zrobić?", tylko: „ile jestem w stanie poświęcić, aby to osiągnąć?”. No właśnie… a ile Ty jesteś w stanie poświęcić, aby osiągać swoje biegowe cele? I po co tak naprawdę to robisz?
Niecały miesiąc temu postanowiliśmy odwiedzić z kamerą jednego z najwybitniejszych biegaczy ulicznych ostatnich lat w Polsce Marcina Chabowskiego, aby zobaczyć ile „kosztuje” bieganie na najwyższym poziomie — obejrzyjcie sami. Osiągnięcia życiowe Marcina prezentują się następująco:
1500 m – 3:44,06 (2009)
3000 m – 8:01,87 (2009)
3000 m z przeszkodami – 8:25,90 (2008)
5000 m – 13:52,61 (2009)
10000 m – 28:27,59 (2009) (11. wynik w historii polskie lekkoatletyki)
10 km – 28:55 (2011)
Półmaraton – 1:02:26 (2011) (5. wynik w historii polskie lekkoatletyki)
Maraton – 2:10:07 (2012) (6. wynik w historii polskie lekkoatletyki)
Osiąganie takich wyników to nie dzieło przypadku. Oprócz talentu i naturalnych predyspozycji Marcin trenuje 2 razy dziennie, a większość z nich okupiona jest ogromnym cierpieniem. Bieganie na takim poziomie to przede wszystkim umiejętność bratania się z bólem i traktowanie swojego ciała jak maszyny. Tutaj nie za dużo miejsca na marudzenie, odpuszczanie czy chwile zwątpienia.
Wyczynowe bieganie to tytaniczna praca, która nie zawsze procentuje na zawodach — przez kontuzje, zdarzenia losowe czy po prostu gorszą dyspozycję dnia. Trzeba mieć też świadomość, że bieganie w takim wymiarze nie kończy się i nie zaczyna na treningu. Najważniejsze procesy zachodzą przed i po treningu. Bez odpowiedniego żywienia, odnowy biologicznej, suplementacji, treningu mentalnego czy ostatecznie środków finansowych, nie sposób trenować na najwyższym poziomie. To wszystko kosztuje, nie tylko czas, ale i pieniądze, a wbrew pozorom z biegania na takim poziomie kokosów nie ma.
Po zobaczeniu codzienności Marcina „od środka” wiem, że chyba nigdy nie byłbym gotowy na takie poświęcenie się bieganiu. To praca jak każda inna, z tym, że tutaj przyszłość jest wyjątkowo niepewna, a konkurencja bardzo wysoka. A w Polsce biegając nawet na poziomie 2h10’ w maratonie, sportowiec nie może liczyć na kokosy i większe wsparcie ze związku. W konsekwencji, mamy biegacza, który osiąga wybitne wyniki, ale wciąż nie może mówić o sobie per „wyczynowiec”. Bardziej pasuje tutaj określenie „wyczynowy amator”.
Nie lubię narzekania i gdybania. Każdy ma swoje podejście do sprawy, a wymówki nie są domeną silnych jednostek. Chciałbym tylko uświadomić większości, że bycie najlepszym w Polsce wcale nie jest przepustką do lepszego życia. To również nie jest codzienność usłana różami. To po prostu ciężka i w moim odczuciu bardzo niepewna praca. Dziś jesteś mistrzem. Za parę dni świat o Tobie zapomina. Dlatego bez pasji do tego co robisz raczej nie osiągniesz wiele, bo odpuścisz przy pierwszym lepszym niepowodzeniu.
Dlatego jestem pełen podziwu dla Marcina. Bieganie to jego życie, jego wybór, jego poświęcenie. Życzę mu, aby ta tytaniczna praca, którą wykonuje na co dzień, zaprocentowała na arenie międzynarodowej, bo wtedy tak naprawdę kariera nabierze rumieńców. A czego życzę nam, pasjonatom biegania? Świadomości, że wyczynowe bieganie to niełatwa rzeczywistość dla nielicznych. Dlatego doceniajmy i wspierajmy naszych mistrzów. Bez nas, kibiców, byłoby im naprawdę ciężko...
Biegi uliczne praktycznie zlikwidowały w Polsce bieganie na bieżni. Na mistrzostwach świata w Londynie : dwa maratony , 2 x 10000 m , 2 x 5000 m , 2 x 3000 m z przeszkodami teoretyczne mogło startować 24 polskich zawodników a startowały 3 osoby 2 maratonki i jeden przeszkodowiec o czywiście ze średnimi wynikami.
Autor: Ryszard N, 2017-08-12, 06:27 napisał/-a:
Heniu, w kwestii maratonu. Dobrze wiesz, że nasi maratończycy nic by nie osiągneli na tej imprezie. Ustawiają swoje priorytety startowe tak, aby mieć z czego żyć. W pozostałych, wymienionych przez Ciebie dyscyplinach, jesteśmy słabi. Ustawianie minimów startowych na wymagającym poziomie, powoduje to, że nasi nie jadą. Wyniki kobiet w maratonie uznał bym raczej za słabe a nie średnie. Ważne jest też to, jaki przyjmujemy punkt odniesienia. Sukces naszych Pań jest wówczas gdy uda im się złamać granicę 2:30. Problem w tym, że konkurencja odbiegła o ok. 10 min a czasem i więcej. Szczególnie szkoda mi Kasi Kowalskiej bo Trzaskalska ma astmę, tak więc jest jej łatwiej.
Nasi długodystansowcy są słabi tak jak napisałeś , ale dlatego że słabo trenują. Mam do czynienia , w formie koleżeńskiej , od lat z zawodnikami wyczynowymi z polski i widzę jak trenują. Zobacz na mistrzostwach już się kończy lub przynajmniej wyrównuje era zawodników z Afryki w stosunku do białych. Amerykanie , Nowo Zelandczycy , Australijczycy nie są gorsi od Kenijczyków , a to co pokazały wczoraj Amerykanki na 3000 z przeszkodami to tylko dowód , że wytrwały trening daje znakomite rezultaty.
Myślę, że może tu chodzić też o postęp "technologiczny". Kszczot wyjawił część tajemnicy - mikrodawki EPO.
Autor: Ryszard N, 2017-08-12, 13:30 napisał/-a:
Jarek, rozumiem twój tok myślenia. Każdy kto zdobył medal a nie jest Polakie, znaczy że brał.
Kszczot niczego rewolucyjnego nie powiedział. Mikro dawki EPO to sprawa znana od lat