Przez ostatni tydzień obcowałem z przyrodą na działce teścia niedaleko Radzymina, na której nie miałem dostępu ani do komputera ani do Internetu. Dlatego moja relacja z tej imprezy biegowej, będącej tylko jednym z wielu elementów obchodów 81 rocznicy zwycięstwa wojsk polskich nad bolszewikami nazywanemu „Cudem nad Wisłą”, ukazuje się z kilkudniowym opóźnieniem. Obchody te zarówno w Radzyminie jak i Ossowie były bardzo huczne, podniosłym uroczystościom poza biegiem towarzyszyły m.in. wyścig kolarski, wyprawa bodajże pięciu tysięcy gołębi pocztowych z Radzymina do Łomży, zawody wędkarskie, występy zespołów ludowych z udziałem litewskiej Polonii, pokazy jeździeckie (z możliwością znalezienia się w siodle), festyny, występy znanych zespołów i piosenkarzy, fajerwerki.
Biegaczy było wielu, do mety dotarło aż 237. Wyruszyli oni w samo południe z Radzymina, kierując się utartym szlakiem w stronę wschodnich peryferii Wołomina i nadal na południe do wsi Majdan, gdzie po krótkiej agrafce pobiegli na zachód przez Leśniakowiznę do Ossowa. Było ciepło, w pierwszej godzinie parno, gdyż słońce przeświecało przez przymglone niebo. A potem już naprawdę gorąco. Leśne tereny przed i za Wołominem ustąpiły miejsca wiejskiej zabudowie i roli, a rozgrzany asfalt w połączeniu z palącym słońcem, które definitywnie wyszło zza chmur, nieźle dał się nam we znaki. Na szczęście dość gęsto rozstawione były punkty z wodą, a i okoliczni mieszkańcy dbali o nas, pojąc i skrapiając ogrodowymi wężami. Za to nie najlepiej oznakowano dystans, bo wymalowany na asfalcie piąty kilometr mijaliśmy chyba trzykrotnie na odcinku kilkuset metrów, podobnie było chyba z dziesiątym.
Zgodnie z kilkuletnią tradycją zjawiłem się na w Radzyminie z biało-czerwoną flagą domowej roboty. Niedługo po starcie chęć poniesienia chorągwi wyraził Krzyś Szewczyk z KB Droga i niósł ją jakieś pięć kilometrów. Mniej więcej tyle samo, choć z przerwą, przypadło Tomkowi Kowalczykowi. Tak więc tym razem nie umęczyłem się jako chorąży specjalnie. Publiczność na ogół reagowała pozytywnie, tym bardziej, że przez większość biegu stanowiliśmy dość zwarty poczet sztandarowy, do którego poza Krzysiem i Tomkiem należała też Kasia Kowalczyk, która po dłuższym okresie ostrożnego uczestnictwa tylko w krótkich biegach spowodowanym poważnymi kontuzjami zdecydowała się wreszcie na półmaraton. Na trasie dołączali też do nas przejściowo Dorota Smarkala, Radek Wypych, Edmund Wałęga, Jacek Domański, Maciek Kiwerski z Sochaczewa, Festin i inni. Kowalczykowie porzucili mnie dopiero na ostatnich kilometrach, kiedy trochę spuchłem i zwolniłem, majestatycznie niosąc sztandar na leszczynowym kijku. Na ostatnich metrach wyprzedził mnie Krzyś Węgorski. Dość gorąca była reakcja na flagę publiczności na mecie. Pstryknięto ze trzy zdjęcia, kilkuzdaniowego wywiadu udzieliłem dziennikarzowi z „Głosu Wołomina”.
Za metą wymieniłem numer startowy na reklamówkę, w której znajdował się kupon na grochówkę, dyplom i medal w plastkiowym futeraliku bez wstążki, co troszkę mnie rozczarowało. Po posiłku w szkole i wypiciu ze dwóch litrów wody umyłem się w jednej z obleganych umywalek z zimną wodą. Potem mogłem podziwiać olbrzymią makietę bitwy warszawskiej w pobliskim pawilonie, otoczoną licznymi zdjęciami i pamiątkami oraz komentowaną z głośników. Kilka kroków dalej odbywał się festyn.
Jak przy każdej imprezie biegowej, w której start mieści się gdzie indziej niż meta, pewnym problemem jest dojazd. Organizatorzy zapewnili dwa autobusy, które wykorzystano jako ruchome szatnie jadące przed biegaczami z Radzymina do Ossowa. Zabrała się nimi w tym kierunku towarzysząca mi rodzina. Autobusy te miały po biegu także przywieźć chętnych biegaczy z powrotem do Radzymina. Jednak pierwszy z nich wyruszył w drogę powrotną jeszcze przed zakończeniem imprezy, a drugi okazał się na tyle zatłoczony biegaczami, że moja rodzina już się w nim nie zmieściła. Tak więc do autobusu załapałem się tylko ja, dyskutując po drodze z Jankiem Cebrzyńskim i Maćkiem Kiwerskim o nadciągającym szybkimi krokami półmaratonie sochaczewskim.
Dojechawszy do Radzymina wsiadłem do zaparkowanego tam samochodu i wykonałem kurs w drugą stronę, aby zabrać w Ossowie rodzinę i po raz trzeci już dzisiaj znaleźć się w Radzyminie w drodze na działkę teścia.
Wliczając bieg natłukłem tego dnia ze sto kilometrów, choć do miejsca startu miałem z działki zaledwie nieco ponad dziesięć.
Podsumowując – organizacja na średnim krajowym poziomie. W centrum uwagi lokalnych władz są huczniejsze z roku na rok obchody rocznicy bitwy, dla których bieg stanowi tylko coraz mniej znaczący dodatek, mimo rosnącej frekwencji biegaczy. Świadczy o tym choćby fakt, że jeszcze wiosną organizatorzy nie byli pewni, czy bieg się odbędzie i nie umieścili go w zielonym kalendarzu imprez. Ale od czego są „Maratony Polskie” i inne serwisy internetowe – myślę, że do uczestnictwa ponad dwustu biegaczy poza dziewięcioletnią tradycją biegu w dużej mierze przyczyniła się propaganda imprezy w tym właśnie medium.
Zapowiadam kolejną relację, tym razem z zamojskiej setki.
|