Zacznijmy od początku. Biegam dopiero od niedawna -koniec listopada 99, i ciężko powiedzieć o jakichś tam wynikach, lecz nie wyniki w tym wszystkim są najważniejsze.
Do Berlina na maraton planowałem pojechać już w kwietniu po starcie w tymże mieście w Półmaratonie. Profesjonalnie zorganizowana impreza, świetna atmosfera, trasa oraz wspaniała publiczność to atuty nie do pogardzenia. Nawiasem mówiąc był to pierwszy mój start w życiu, i dlatego też poprzeczka dla organizatorów innych biegów została przez Niemców ustawiona bardzo wysoko. Po kilkunastu startach z przykrością muszę stwierdzić, iż u nas w kraju pod względem organizacji i atmosfery jedynie maraton w Dębnie można porównać do Berlina; szkoda tylko, że nie liczebnie (ponad 28,000 biegających w Berlinie do kilkuset w Dębnie) Może w przyszłym roku ?
Wracając jednak do Berlina, zgłoszenie wysyłam dość prędko, aby skorzystać z tańszej wpłaty. I tutaj niespodzianka - pomimo tego, iż dostaje już na początku lipca wyciąg z banku o pobraniu kasy (płaciłem kartą) do połowy sierpnia nie ma mnie na liście startujących. Po telefonicznych konsultacjach z biurem obsługi maratonu (bardzo miła pani Grahlm) i wysłaniu faxem raz jeszcze zgłoszenia, wszystko wraca do normy i na sam koniec sierpnia dostaje potwierdzenie startu Mój numer to 28065.
Jedziemy w piątkę-dwóch Jarków; jeden biegający (drugi również, lecz tym razem wraz z synem Oskarem tylko jako kibic i kierowca). Czesiek i niżej podpisany. Humory dopisują, pogoda również; jako że mieszkamy 70 km od granicy (Świebodzin) wyruszamy o 7.00 a o 8,10 przekraczamy granice i o 10,30 już jesteśmy w Berlinie. Stajemy na parkingu bardzo blisko biura zawodów, i bez większych problemów dostajemy się na halę targową. Wrażenie niesamowite, ceny również, ilość stoisk przyprawia o ból głowy a brak kasy w kieszeni o rozpacz w sercu. Znajduję jednak dość tanio "startówki" Fili i lżejszy o 120 marek, lecz wyposażony w nową parę butów udaję się na pasta party. Zostajemy tam tylko na chwilę, i trochę już zmęczeni zakupami postanawiamy jechać na salę gimnastyczną gdzie będziemy spać. I tu mała dygresja, myslę, że 25 DM to trochę dużo jak na nocleg w sali gimnastycznej, ale cóż tam, raz się żyje. Wieczorne piwko, przygotowania do startu, zapada decyzja: będę biegł w tempie po 4.45min/km czyli na czas ok.3,20 godz. Jak się później okazało przesadziłem i to dużo, lecz cóż....nikt nie jest doskonały.
Będę biegł razem z Cześkiem, który postanawia potraktować Berlin ulgowo (życiówka 3.03 zaliczonych już 12 maratonów) i będzie mnie wspomagał. Jarek planuje ok. 4-4.10 co mu się udało-czas 4,08,01 miejsce 12046 (kategoria M60)
Rano wstajemy około 6.00 mycie, siusiu, śniadanko, pamiątkowe zdjęcie i czas się zbierać. Z pewnymi kłopotami (miasto powoli już zamknięte dla ruchu) docieramy w okolice startu. Umawiamy się z Jarkiem, iż będzie stał na 25-tym kilometrze, poda nam picie i zrobi zdjęcia. Na starcie już trwa zbiorowa rozgrzewka, bardzo fajnie prowadzona, my jednak zajmujemy miejsca w kolejce do wc i dopiero "po wszystkim" rozgrzewamy się sami. Powoli zbliża się godzina 9, a my zabawiamy się w chowanego z dziewczynami ze służb porządkowych, które próbują ustawić nas we właściwym sektorze startu.(mam sektor G a stoimy w D). Nie udaje im się to jednak i już startujemy. Opłaciło się stanąć trochę bardziej z przodu, nie ma przepychanek, biegnie się całkiem luźno, tempo 4.40 pierwsze kilometry; stwierdzamy, iż to trochę za szybko i zwalniamy o parę sekund. I tak w tym tempie mija całkiem spokojnie i bezproblemowo pierwsza dycha, potem druga, na dwudziestym piątym kilometrze Jarek robi nam parę zdjęć i podaje picie, punkty odżywcze, odświeżania i z piciem są zresztą co parę kilometrów, więc nie ma z tym żadnych problemów. Niestety po minięciu 28 kilometra zaczynam czuć, że coś jest nie tak, zaczyna mi się dłużyc czas biegu jednego kilometra. I stało się, bez żadnego ostrzeżenia na trzydziestym kilometrze potworny ból w łydkach i ledwo biegnę, męka okropna, Czesiek doholowuje mnie do 35 km kilometra-tempo ok. 6 min na kilometr i decyduję się stanąć w punkcie masażu. Bardzo miłe panie masażystki zajmują się mną natychmiast, lecz sam nie wiem co gorsze: ból przy masażu czy w trakcie biegu. W rezultacie daje sobie wymasować tylko prawą nogę i uciekam z łóżka. Tempo niesamowite okolo7 min na kilometr, Czesiek krzyczy na mnie i każe biec, co też robię, lecz praktycznie do mety się doczołguję. Ostatnie dwa kilometry po ok.7,20 min/km. I nic nie pomaga ani ogromny doping, ani prośby i groźby Czeska, po prostu ból w łydkach jest taki, że najchętniej wyrwałbym je sobie na miejscu. W końcu upragniona meta, co zresztą wcale mnie tak bardzo nie cieszy, bo trzeba stanąć w kolejce do medalu." Wreszcie" to za mną, można spokojnie się wykąpać i położyć na asfalcie z nadzieja, iż ktoś litościwy przyjdzie i dobije. Po jakimś czasie okazuje się jednak, iż nie jest ze mną tak źle i mogę wypić piwo. Czas jaki "zrobiłem to 3:37:29 i 5231 miejsce, kategoria M30. Czesiek, który tak ambitnie mnie holował i męczył się ze mną na ostatnich 12-stu kilometrach, jest o ironio 4 miejsca za mną. Lecz przecież nie to jest najważniejsze, liczy się jego piękne zachowanie na trasie-dzięki Ci Czesiu.
Reasumując "wyszedł" niestety brak wybiegania, w lipcu zmieniłem pracę, i o ile dotychczas biegałem 5-6 razy w tygodniu, to teraz mam czas tylko soboty, i niedzielę, i niestety mocno opuściłem się w treningach. Ale nic to. W październiku Poznań i " Nu zajec pagadi..."
Tym co byli, Berlina zachwalać nie trzeba, tym co nie byli można tylko powiedzieć: Jedzcie, na pewno nie będziecie żałować, i tylko żal, że brak takich pięknych imprez u nas w kraju.
Robert
|