Jadac do Sobótki nie spodziewalem sie ze tak milo bede wspominal ten bieg. Pojechalismy tam osmioosobowa grupa, kazdy praktycznie w podobnym celu, aby sprawdzic swoja forme przed zblizajacymi sie maratonami.
Na poczatek przeszlismy pobiezne badania lekarskie, ktorych efektem bylo stwierdzenie lekarza, ze zawodnicy Mety maja nalepsze cisnienie krwi. Co niestety nie bylo rownoznaczne z tym ze i na trasie bedziemy najlepsi, ale walczylismy jak "lwy", drac podeszwy na kilkunastu zbiegach i modlac sie o koniec meki na kilkunastu podbiegach. Ale po kolei :
Przywitala nas piekna sloneczna pogoda i lekki wiatr, ktory na trasie zlagodzil meki pocenia sie. Start odbyl sie na malutkim rynku w Sobotce w groni 116 zawodnikow, kilkunastu oficjeli i garstki kibicow, ktorzy akurat wyszli z kosciola. Organizatorzy byli tak przejeci tymi zawodami ze nie mogli sie nacieszyc nami i troche start przesuneli co latwo im wybaczylismy, bo coz to jest kilka minut do ponad dwugodzinnego wysilku. Trasa jak sie dowiedzalem od dyrektora biegu zostala rowniez skrocona z 33,333km do 30,8km, bylo to spowodowane wzgledami praktycznymi aby zawodnicy nie musieli pieciokrotnie obiegac rynku i juz na wstepie sie dublowac. Starterem honorowym byla zabytkowa armatka, jak na wielkich maratonach w Londynie czy w Nowym Jorku, tym samym wielce podbudowani ruszylismy na trase robiac tylko jedna runde honorowa wokol rynku.
Juz po pieciuset metrach rozpoczal sie pierwszy podbieg, jeden z wielu jakie czekaly nas na trasie, ale wszyscy narazie pokonywali go z usmiechem, czesto zartujac i glosno rozmawiajac. Ja staralem sie od samego poczatku hamowac swoj bieg wiedzac ze za dwa tygonie biegne maraton w Paryzu i wziolem do serca sobie slowa organizatora: "wolniej zacznij, szybciej skonczysz". Do siodmego kilometra mialem okazje podziwiac piekne widoki jakie roztaczaly sie z trasy biegu, slonce pieknie swiecilo, wial lekki wiaterek, nic tylko biegac i biegac.
Na siodmym kilometrze bylem 71 i od tego momentu moglem sprawdzic slowa organizatora, bo juz nikt do mety mnie nie wyprzedzil, a tam zameldowalem sie na miejscu 53. Od tego tez kilometra zaczal sie najdluzszy podbieg, ktory konczyl sie na 11 kilometrze na przel.Tapadla. Pozniej dlugi zbieg do 15 km do drugiego punktu odswierzania, nastepnie zakret w prawo i rozpoczal sie drugi etap tego biegu: w gore i na dol, w gore i na dol i tak juz do mety. Na trasie w wioskach doping byl mizerny ale ludzie zawsze skorzy do zartow i to mnie bardzo bawilo, jak i rowniez to ze dalej biegnie mi sie wspaniale. Jedyna rzecz ktora moja ogolna ocene biegu zanirzyla to brak precyzyjnego okreslenia kilometrow. Na pewno kilometr 5 i 10 byl oznaczony dobrze, ale oznaczenie 15 i 20 km wypatrywalem naprozno, na 25km wszystko bylo ok! Ale gdy po czterech minutach przebieglem oznaczenie 27km juz wiedzialem, ze jestem albo lepszy od kenijczykow, albo organizatorzy cos pokrecili, to samo bylo z 30 km. Jednak wszystko naprawily gabki na ostatnim punkcie odswierzania, ktore na pewno byly plusem organizatora.
Ostatnie podbiegi, to juz krotkie prawie "pionowe" sciany dla wielu do pokonania tylko marszem. Meta byla usytuowana na stadionie, co dawalo niektorym jeszcze szanse do zaprezentowania swoich umiejetnosci sprinterskich. Jednak tych zawodnikow, co mijalem na ostatnich kilometrach nie bylo juz stac nawet na usmiech, nie mowiac juz o przyspieszeniu. Bieg ten bardzo przypomina mi biegi w Nurburgringu, wprawdzie tam podbiegi sa dluzsze i bardziej strome, ale tutaj: po pierwsze trasa jest o siedem kilometrow dluzsza, a po drugie widoki sa o wiele ladniejsze, bo teren jest w wiekszosci odkryty. Na mecie czekaly ladne medale, picie, jedzenie i po kilku minutach komunikaty koncowe ale tylko pierwsza czesc, na druga juz nie czekalismy.
Podsumowujac caly bieg, warto tam pojechac. Piekna trasa, dobra nawierzchnia i mili ludzie.
Mirosław Szraucner
|