Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Jędrek-Twardziel
Andrzej Cymanek
Wrocław
EK TWARDZIEL WROCŁAW

Ostatnio zalogowany
2024-11-01,07:57
Przeczytano: 428/205019 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:9.3/10

Twoja ocena:brak


Marzenia się spełniają - jestem IronManem
Autor: Andrzej Cymanek
Data : 2009-09-14

Piątek, 4 września 2009r.
Nadchodzi czas wyjazdu - sprawdzam listę, co mam zabrać na zawody
i powolne pakowanie rzeczy.

Sobota, 5 września 2009r.
Złożony rower i torby pakuję do auta i o ósmej rano ruszam samochodem w stronę Bydgoszczy. W pobliżu Borówna na horyzoncie pojawiają się elektrownie wiatrowe. No ładnie, już wiem, że na trasie rowerowej będzie dmuchało. Przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie inwestował potężnej kasy w strefie bezwietrznej. Oby tylko nie padało. Wiem, że deszcz na rowerze to nic miłego, bo sam podczas treningu rowerowego w trakcie nawałnicy, która nawiedziła okolice Wrocławia - przejechałem 30km.




fot.1 przed startem



Zamierzałem schować się pod wiatą na przystanku PKS-u i przeczekać, ale wtedy - gdy na zawodach będzie padać, to już nie będę wiedział, jak to jest pokonywać trasę podczas deszczu.

Nareszcie na miejscu. Dojechałem do biura zawodów. Podczas zapisów, mówię w żartach, że może ja jutro porobię zdjęcia zawodnikom zamiast startować. To tak dla rozluźnienia atmosfery i samego siebie.

Podaję nazwisko i otrzymuję pakiet startowy.Za bardzo nie wiem, co mam z tym wszystkim zrobić. Znajduję opaskę na rękę, naklejki z numerem startowym. Najbardziej rozbawiła mnie, opaska. Przecież tutaj nie będzie żadnego wypoczynku, jak w sanatorium w Ciechocinku. Fakt - będzie za to pełen wypas - w jednym dniu potrójne zawody.

W pawilonie pytam uczestników, co ja z tym wszystkim mam zrobić
i gdzie poprzyklejać. Dostaje rzeczowe odpowiedzi - wszystko odpowiednio oklejam.

Żarty się już skończyły. O godzinie 19.00 odprawa, na której organizator zapoznaje nas z planem trasy pływackiej, rowerowej i biegowej. Po odprawie nadchodzi czas pożegnania się z moją czerwoną strzałą (rower) i wprowadzenie jej do strefy zmian.

Pogoda nie rozpieszcza, co chwilę pojawiają się przelotne opady deszczu, więc organizuję folię, żeby zabezpieczyć rower przed wodą. Jeszcze pozostaje kolacja i czas wskakiwać do łóżka.

fot.2 koniec pływania



Niedziela 6 września 2009
Godzina 5.02 - tak nastawiłem sobie budzik, bo zawsze to po piątej, a nie równo o piątej. Poranna toaleta, lekkie śniadanko w postaci bananów i kawa z miodem. Pozostało tylko zrobienie picia do bidonów. Zalewam dwie łyżeczki miodu letnią wodą, spostrzegam, że zapomniałem o cytrynie :(. Frycowe trzeba zapłacić - będzie bez cytrynki.

Zanoszę picie, buty i ciuchy do strefy zmian. Bidony wskakują do koszyków, a folią, która przykrywała rower, zabezpieczam ciuchy i buty w koszu.Smaruję się dokładnie oliwką, zakładam piankę i na bosaka kieruję się do jeziora.

Zastaję już sporo zawodników. Kilku pływa, inni się rozgrzewają. Strzelają migawki aparatów, za chwilkę wskakujemy do wody. Ustawiam się z tyłu, żeby w wodzie nie być skopanym przez wyprzedzających.

Mamy do pokonania 4 „trójkąty” wyznaczone dużymi, żółtymi bojami. START! (godzina 7.05) Rozpoczynam za mocno, ale adrenalina robi swoje. Widzę, jak czołówka mi odpływa i zastanawiam się, na którym okrążeniu zostanę zdublowany. Druga pętla - płynę już w swoim rytmie, dochodzi do mnie, że na pływaniu nie kończy się impreza. W połowie trzeciej pętli zostaję zdublowany przez kilku zawodników. Prawdę powiedziawszy spodziewałem się, że dużo wcześniej to nastąpi. To dodaje mi wiary w siebie.

Teraz wiem, że moje pływanie nie jest takie słabiutkie. Na ostatnim boku „trójkąta”, czyli od drugiej boi do brzegu daje się odczuć dużą falę, która powoduje, że kilka razy połykam wodę.

Wychodzę na brzeg. Pierwszy etap „żelaznego” za mną. Przebiegam przez matę pomiarową i drobnym truchtem lecę do strefy zmian (około 300 metrów). Po drodze częściowo rozpinam piankę.

Dolatuję do swojej skrzynki, zabieram torbę z ciuchami rowerowymi i butami. Podbiegam po rower i kieruję się pod namiot. Kurcze, namiot to samo zadaszenie, więc chwila na myślenie, co zrobić z mokrymi kąpielówkami, czy je zdjąć. Decyduję się na założenie suchych slipek. Przecież nie będę jechał około sześciu godzin w mokrych ciuchach. Zwłaszcza, że temperatura i wiatr nie rozpieszcza.

fot.3 na trasie rowerowej



Przebrany łapię rower i po drodze zapinam kask, zakładam okulary. Przekraczam matę - wsiadam na rower i ruszam na trasę kolarską.
Popijam picie z bidonu i wyciskam żel energetyczny. Mam ich sześć, czyli tyle, ile okrążeń. Teraz już wiem, że łatwo nie będzie, bo wieje bardzo silny wiatr-przemiennie to z boku, to w twarz.

Wiem, że przecież wcześniej, czy później pojawi się taki moment, gdy będzie wiało w plecy i spokojnie odrobię stratę. Takie myślenie okazało się tylko czystą teorią, bo z moich wyliczeń wynikało, że tylko 1/3 trasy wiało nam w plecy. Wiatr w porywach był tak mocny, że rzucało po drodze i w pewnym momencie - trzymając słabiej kierownicę - zjechałem na pobocze. Dobrze, że nie zaliczyłem upadku.

Moja prędkość była na niektórych odcinkach poniżej 20km/h – przy zakładanej średniej trzydzieści. Zaczyna coraz bardziej się chmurzyć. Niestety, na kolejnym kółku pada już deszcz. Ja - człowiek zahartowany zaczynam mieć dreszcze.

Za chwilę- tył spodenek i koszulki będzie w błocie i przesiąknięty wodą wylatującą z tylnego koła. Żeby się przed tym uchronić, obniżam na maksa numer startowy. Ręce mam tak zdrętwiałe od zimna, że na punkcie żywieniowym nie zdążyłem złapać bidonu, dodatkowo upuszczam kawałek banana.

Całe szczęście, że miałem zapakowane dwa bidony, więc nie było strasznej tragedii. Pomimo, że nie odczuwałem pragnienia, ale obawiałem się odwodnienia, na każdej pętli 30-kilometrowej wypijałem więc jeden bidon izotoniku. Na ostatnim okrążeniu dostrzegam zawodnika prowadzącego rower. Krzyczę do niego, czy coś potrzebuje - on mi odpowiada, że złapał dwie gumy i schodzi z trasy. Mam w torbie trzy dętki zapasowe oraz łatki, więc oferuję mu pomoc. Zrezygnowany odpowiada, że ma godzinę w plecy. Szkoda…

fot.4 na trasie rowerowej



Wiedziałem, ile kosztowało mnie wyrzeczeń i czasu przygotowanie do startu, dlatego miałem ze sobą zapasowe dętki, pompkę i narzędzia. Choć stanowiło to dodatkowe obciążenie, byłem „serwisowo” zabezpieczony. Bardzo dużo wysiłku wkładałem w wyprzedzanie zawodników na trasie. Zgodnie z regulaminem czas mijania nie może być dłuższy niż 30 sekund.

Jak tego dokonać, gdy moja prędkość wynosi 28km, a jadącego zawodnika, którego zamierzam wyprzedzić jest mniejsza o 200 metrów na godzinę. Nie ma innego wyjścia, jak stanąć na pedałach i przyspieszyć. Nie chodzi o ostrzeżenie i doliczenie dodatkowych minut, czy dyskwalifikację. Chciałem być „człowiekiem z żelaza” i stając na linii startu nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby cokolwiek kombinować.

Nie ma nic za darmo, a wyprzedzanie to dodatkowy wysiłek, który nie był brany pod uwagę w moich treningach. Mija szóste okrążenie i czas na zjazd do strefy zmian. Kondycyjnie nie jest źle, bo nie jestem wypompowany. Zeskakuje z roweru przed matą, wbiegam z nim do stojaka zawieszam moją czerwona strzałę i lecę się przebrać. Z trudem zakładam na mokre stopy suche skarpetki i ruszam na trasę biegu. Nogi jakoś dziwnie wykonują kroki po ponad sześciogodzinnej jeździe
na rowerze. Po kilometrze jednak wpadają w swój rytm.

fot.5 na trasie biegu



Zakładałem, że pobiegnę po 6 min/km. Jest mi coraz bardziej ciepło, wiatr,który tak mocno odczuwałem na trasie rowerowej - w biegu nie był tak uciążliwy. Miałem do ukończenia 8 kółek po 5 km (z hakiem). Na każdym z nawrotów piję izotonik i zagryzam to arbuzem, to batonem. Wiem, że nie mogę się odwodnić i wygłodzić, bo wtedy koniec z ukończeniem IM. Nadchodzi czwarte okrążenie i dopada mnie kryzys. Jakby było mało - zaczyna padać deszcz. Coraz więcej zawodników „spaceruje” na trasie maratonu.

Przechodzę do marszu przeplatanego truchtem. Widzę, że „czołówka” też zwolniła, to przecież nie będę się katował. Mam bardzo dużo czasu by nie przekroczyć limitu wynoszącego 15 godzin. Dla mnie to nie są mistrzostwa świata, żeby za wszelką cenę śrubować wynik. Widzę na trasie zmęczonych zawodników i zastanawiam się, czy ja też aż tak źle wyglądam. Trasa biegowa coraz bardziej pustoszeje. To dlatego, że biegacze startujący na połowie dystansu przekraczają już linię mety i co chwilę dołączają do nich startujący na całym dystansie „ścigacze”.

Patrzę na stoper - na ostatnim okrążeniu mam sporo czasu, żeby zmieścić się w 13-stu godzinach. Zawodnikowi obok mnie mówię, że spokojnie zdążymy przed 20.00 ukończyć bieg. Zdziwiony odpowiada, że to raczej nierealne, bo zostało nam tylko 11 minut, a mamy do mety ok. 3,5km. Okazuje się, że mój stoper musiałem przypadkowo wyłączyć i ponownie uruchomić. Zapada już ciemność. Dochodzę do wniosku, że nie ma co się spinać, żeby ukończyć IM przed 13-stoma godzinami.

Niestety – wiatr i deszcz na rowerze zrobiły swoje. Na ostatnim nawrocie pozdrawiam wolontariuszy i ruszam do mety. W oddali słyszę, jak niezmordowana spikerka, gratuluje dziewczynie, która jako jedyna zmierzyła się z pełnym dystansem.

Przez chwilę zastanawiam się, czy faktycznie pokonałem osiem kółek. Zmęczenie nie ułatwia dokładnego liczenia. Teraz dopiero dociera do mnie, że to już koniec
WPADAM NA METĘ!
JESTEM IRONMANEM.

fot.6 na drugi dzień tuż przed wyjazdem do domu



Dystans pokonałem w 13 godzin i 11 minut.( pływanie 1.36 rower 6.34
i maraton 4.52) Tak na marginesie wspomnę, że w samym sierpniu przygotowując się do zawodów:
- przepłynąłem na basenie i jeziorkach 24,9 km
- przejechałem na rowerze 1253 szosą + 331 na MTB km
- przebiegłem 278 km
Wysiłek na treningach opłacił się. Na mecie nie byłem wypompowany, a na drugi dzień normalnie funkcjonowałem.

Pragnę podziękować:
Firmie, dla której pracuję Fortum za wydatną pomoc w doposażeniu sprzętowym. Wam drodzy organizatorzy za wspaniałą atmosferę. Wolontariuszom za super obsługę i zabezpieczenie trasy. Dopingującym za wytrwałość, że pomimo tak fatalnej pogody, dodawaliście nam otuchy i wiary. Zawodnikom za ciepłe słowa, uśmiech i miłe gesty na trasie.



Komentarze czytelników - 14podyskutuj o tym 
 

andrzejhaz

Autor: andrzejhaz, 2009-09-14, 21:13 napisał/-a:
Twardzielu jesteś WIELKI i napewno nie był to Twój ostatni raz ! Osobowice mają Idola ! MEGA GRATUJACJE.

 

Jędrek-Twardziel

Autor: Jędrek-Twardziel, 2009-09-14, 21:30 napisał/-a:
Bardzo dziękuję za gratulacje. Pomysł zaświtał w mojej głowie, żeby ukończyć IM po przebiegniętym Supermaratonie w Kaliszu 2007 roku. Tak na bardzo poważnie od roku przygotowywałem się. Poprawiałem umiejętności pływackie i jazdę na rowerze na długim dystansie. Nigdy wcześniej nie parałem się sportem, a moja przygoda z bieganiem to rok 1999 i pierwszy bieg uliczny na dystansie około 6km. Jaki byłem szczęśliwy, że udało mi się dobiec do mety....
Pozdrawiam i życzę innym, aby ich marzenia się spełniły.

 

emka64

Autor: emka64, 2009-09-14, 22:37 napisał/-a:
Jędrek, Ty to jesteś Twardziel przez duże T i jeszcze tydzień po IM przebiegłeś Maraton we Wrocławiu. Niesamowite!

 

krzyszttof

Autor: krzyszttof, 2009-09-15, 23:43 napisał/-a:
Brawo ogromne gratulacje! ! !Osobiscie jestem pełen podziwu szczególnie za ukończenie trasy.Ja delikatnie trathlon tym roku drugi raz 20września pod nazwa letni trahlon (bieg,wrotki,rower)mimo schorzenia borykam po imprezie 20wrzesnia kolejna Maraton Warszawski obie chciałbymn ukończyc ...

 

powolny

Autor: powolny, 2009-09-16, 09:56 napisał/-a:
Byłem bardzo zaskoczony widząc Cię na starcie do maratonu,mając w świadomości że od Borówna minął zaledwie tydzień,ale kiedy wbiegając na metę zobaczyłem jak robisz zdjęcia-no, to już był szok.Twardziel jesteś wielki.

 

jacatri

Autor: jacatri, 2009-09-16, 13:34 napisał/-a:
Mnie najbardziej cieszy że kocherek mi pożyczyłeś!!!jeszcze raz dzieki i potrenuj więcej może powalczymy w przyszłym roku!!

 

kuba kuba

Autor: jakubn, 2009-09-17, 19:58 napisał/-a:
Pamiętam jak z uśmiechem na twarzy pokonywałeś kolejne kilometry w Borównie.

Gratulacje

 

nowDeeS

Autor: DS, 2009-09-18, 13:25 napisał/-a:
Gratulacje Andrzeju!

Gwoli ścisłości i nomenklatury, to każdy z nas jest IRONEM, a nie IRONMAN"EM :) - to tak trzymając się definicji, bo 226 km, to... 226 km.

Jedno co mnie boli, to to, że w ogóle nie wspomniałeś o "IM 2010" - klubie, w barwach którego startowałeś i dzięki któremu uzyskałeś preferencyjny start w Borównie.

Myślisz, że słowa podziękowania skierowane do "IM 2010" nie należą się?

 

13

Autor: zmo-a osł., 2009-09-24, 21:31 napisał/-a:
LINK: http://www,ah

mam pytanko cóz to jest za klub IM 2010 I JAKIE PREFERENCJE MOŻNA OSIĄGNĄĆ NALEŻĄC DOŃ

 

SidorKa

Autor: SidorKa, 2009-10-02, 23:36 napisał/-a:
LINK: http://biegajznami.pl/forum/viewforum.ph

Miłej lektury:

 



















 Ostatnio zalogowani
zbig
17:44
miło¶nik biegania
17:44
kos 88
17:37
Citos
17:20
StaryCop
17:03
iron25
16:55
flatlander
16:54
Wojciech
16:47
fit_ania
16:21
malkon99
16:18
szakaluch
16:15
Jaro74
16:01
jedrula
15:26
GriszaW70
15:00
zulek
14:58
42.195
14:46
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |