|
| alchemik Jacek Hreczański Sochaczew KM AKTYWNI Sochaczew
Ostatnio zalogowany 2024-08-11,11:26
|
|
| Przeczytano: 517/590586 razy (od 2022-07-30)
ARTYKUŁ | | | | |
|
Choć raz w życiu być w Dębnie | Autor: Jacek Hreczański | Data : 2012-04-21 | Największy mój problem to jak zacząć, do czego nawiązać i jak nazwać ten tekst. Początków było kilka, a finał jest jeden - mój maraton w Dębnie, i ten krótki tekst o tym będzie.
Myślę, że każdy z biegaczy powinien choć raz w życiu wybrać się do Dębna. Jak Arabowie do Mekki - tak my do Dębna, i to z kilku powodów. Dla Korony, dla proporczyka, żeby go przebiec, żeby zaliczyć, poczuć tę atmosferę święta biegowego i myślę, że powodów znalazło by się jeszcze kilka.
Teraz, jak już tu byłem, ta lista jeszcze się wydłużyła. Tak jak napisałem - to będzie moje Dębno. Co mnie najbardziej urzekło to to, że banda biegających wariatów po lesie potrafi być tak cudowna bezinteresowna i wspaniała (o nich jeszcze za chwile). Ale nie tylko oni, stokrotne dzięki dla Wolontariuszy dla was wszystkich tych na punktach odżywczych, w stołówce, w depozycie, masażystek, osób wydających pakiety regeneracyjne, tych które nas dekorowały (w tych głosach było słychać, że gratulacje były szczere i pełne podziwu), i tych, które podawały folię do okrycia dla was wszystkich. Wasza praca jest cudowna, wspaniała i potrzebna. Słowem - dziękujemy!!
Po przekroczeniu linii mety, udekorowaniu i okryciu, zapytałem gdzie jest masaż. W Dębnie nie usłyszałem, że "gdzieś tam", i machnięcia ręką w jakimś nieokreślonym kierunku, tylko "ja Pana zaprowadzę".
Jeśli kogoś nie wymieniłem proszę o wybaczenie. Oczywiście organizatorzy mają swoją nagrodę we frekwencji, i im też dziękuje. Kawał dobrej roboty, wiele miast w Polsce mogło by się od was uczyć zwłaszcza gościnności i atmosfery. Warto było wydać 40 zł za możliwość spania na plebanii. Za te pieniądze dostałem miejsce w pokoju dwuosobowym, czyste łazienki i prysznice bez żadnych kolejek oraz fantastyczną kobietę prowadzącą kiosk w Oratorium. Jej optymizm udzielał się wszystkim.
Jeszcze przed startemA teraz trochę o tych, którzy deptali te asfalty w okolicach Dębna. W którymś z wpisów na moim blogu napisałem, że my biegający jesteśmy jacyś inni i podpisuje się pod tym dwoma rękami: jesteśmy inni, jesteśmy lepsi. Nie żebym próbował nas wywyższać ale spróbujcie nas poznać i sami zobaczycie. To prawda, że potrafimy opowiadać o bieganiu przez cały czas, no ale trzeba mieć jakieś małe wady :-)
My mamy pasję, którą się zaraziliśmy mam nadzieje na całe życie. Dziękuję wszystkim nowo poznanym maratończykom za ten cudowny dzień. Oczywiście starym znajomym też dziękuje. A lista podziękowań zaczęła się od banalnej rozmowy (przypadkowo o bieganiu), i jakoś mi się wymknęło, że zapomniałem koszulki bez rękawów a chciałem w takiej pobiec. Usłyszałem: "wiesz, ja mam dwie, to dam Ci jedną" - biegacz z Poznania - dzięki!
biegacz nr.414 ofiarował mi szczęśliwą koszulkęPrezent przyjąłem z wielką chęcią i ochota zrewanżowałem się stawiając herbatę. Czyli miałem coś pożyczonego, a właściwie dostanego, i wiedziałem, że to jest dobry znak. Kolejny sygnał - mój współspacz przygotował sobie profesjonalną rozpiskę dystansu - czasy 3.40, 3.30, 3.20. Sam nie wiedział dlaczego ma ją w dwóch egzemplarzach i to był kolejny sygnał, że bogowie lubią biegaczy.
Kolejny to pogoda która nie zawiodła. A teraz o samym biegu. Start był zaplanowany na 11:00, po wyjściu na rozgrzewkę okazało się, że jest na tyle ciepło, że już wiedziałem - biegnę na krótko. Krótkie rozmowy, i zmierzamy na linię startu w dobrych nastrojach, choć po wszystkich widać to napięcie i tą chęć żeby już być na trasie. Jako, że planowałem powalczyć o życiówkę, to ustawiłem się ok. 15 sekund za linią startu. Od samego początku byłem mocno skupiony żeby nie dać się ponieść tej fali euforii ze startu. Pierwsze dwa kilometry biegłem w tempie 4,45. Pierwsze kasowanie garmina, i pierwszy dylemat: czy 3.30, czy jednak marzenie w postaci 200 minut?
Decyzja ok. spróbujemy, i bieg w tempie około 4,40 wykorzystując ukształtowanie terenu: jak lekko pod górkę to lekko odpuszczam, jak równo to równo, a jak już z górki to hulaj dusza i 4,30. Tak zaczynają znikać pierwsze białe tabliczki. Biegnie się dobrze, ale jeszcze nie daje się ponieść emocjom. Jestem skupiony, nie gadam tylko słucham, i słyszę za plecami dialog: "cześć, cześć, co słychać", i takie tam sakramentalne pytanie: "który to już twój maraton? 42. A twój? 70. A pamiętasz, jak zaczynaliśmy razem?".
Na trasieMyślę sobie - lepiej się nie wychylać z tym swoim czwartym, i biegnę dalej, mimowolnie podsłuchując. Może jak będę w ich wieku, to też będzie się czym pochwalić. A grupa to była M50. Pierwsze rozmowy zaczynają się ok. 10 km. Dobieram sobie osobę, której tempo mi pasuje, jest to biegacz z Murowanej Gośliny, i okazuje się niezłym gadułą :-) Razem przebiegamy kolejnych 10 km, tempo nadal dobre trochę poniżej 4,40. Na ok. 12 km pierwszy żel i woda oraz gąbka w punkcie odżywczym (gąbki nie zjadam oczywiście)
Zaczynają się żółte tabliczki. Pożegnałem się z pierwszym moim dzisiejszym pacemakerem i lecę dalej. Biegnie się dobrze, ale maraton wygrywa się głową a nogi to tylko narzędzie. Nauczony złymi doświadczeniami z poprzedniego Poznania biegnę cały czas kontrolując tempo aby nie dać się ponieść emocjom. Zbliżmy się do półmetka, ale ja wiem, że to dopiero połowa, i to la lżejsza. Za połową dochodzi mnie mój kolejny dzisiejszy pacemaker, tym razem z Poznania. Choć to jego drugi maraton zachowuje się jak profesjonalny trener. Biegniemy razem skupieni, przed punktami odżywczymi wymieniamy się miejscami żeby sobie nie przeszkadzać i nie wybijać się z rytmu.
Mój pierwszy pacemakerTrochę rozmawiamy ale tylko o strategii na dzisiaj, pytania typu "czy to ty przyśpieszyłeś czy ja zwolniłem?", i kilka razy słyszę magiczne słowo "nie szarżuj".
Nadal biegnie się dobrze tempo ok. 4:40, chwilami trochę szybciej. Mijamy razem drugi nawrót, wiemy, że teraz każdy kolejny krok zbliża nas do upragnionej mety. Na agrafce widzimy zwycięzców biegu i mamy świadomość, że nie zdublowali nas!!
Zaczynają się zielone tabliczki i już wiem, że widzę je ostatni raz dzisiaj. I wiem, że dopiero tutaj się zaczyna mój maraton. Na około 36 km ostatni żel z serii trzech przewidziany na dzisiaj. Ta cyfra mnie dzisiaj prześladuje, już wiem, że w wyniku będzie z 3 z przodu. Odwiedzam trzy razy las (grzybów jeszcze nie ma), wtedy opuszcza mnie mój ostatni peacemaker i czeka mnie już do mety samotność długodystansowca...
Mój drugi pacemakerZaczynam się bać. Wiem, że do mety zostało kilka kilometrów. Zbliżam się do przedostatniego punktu kontrolnego i widzę zegar. Szybka kalkulacja, wiem, że nawet jak teraz padnę, to i tak poprawię swoją życiówkę idąc nawet na rękach. Jestem zmęczony, ale to chyba normalne po przebiegnięciu tych 38 km. Mam niecałe 23 minuty na przebiegnięcie tych 4400 metrów. Już wiem, że będzie bolało.
Kolejny raz łapie czas na garminie i po kilkudziesięciu metrach sprawdzam średnią. Nauczyłem się tej sztuczki na którymś z długich wybiegań - początkowo łapie okrążenie co godzinę, a później co 10 minut żeby było łatwiej sobie wyobrazić, że jeszcze tylko chwilka i już koniec lub następne okrążenie.
I tak zmierzam w stronę mety. Mija pierwszy kilometr - średnia 4,50. Jest dobrze ale jeszcze trochę przede mną. Zaczyna się wiatr w twarz, staram się o tym nie myśleć. Myślę, czy gdzieś tam w oddali już ktoś mi buduje ścianę, czy rozwaga i ponad 1000 km przebiegnięte na treningach przesunęło tą ścianę już za linię mety.
Kolejny kilometr. Wiem, że za chwilkę zobaczę ceny paliwa na Statoil, i jeśli one mnie nie zabiją, to będzie to znak, że jeszcze trochę i zbliża się koniec. Na 40 km tempo spada, wynosi teraz 5,03. Straciłem 13 sekund na kilometrze. Walczę dalej. Wiatr wieje, ale zaczyna się pojawiać coraz więcej kibiców. W oddali widzę przedostatnia tabliczkę z cyfrą 41. Udaje się utrzymać tempo 5,01, jeszcze kilometr i linia mety.
Na moich oczach rozgrywa się prawdziwy dramat - widzę, jak organizatorzy sprowadzają z trasy i sadzają na ławce biegacza. Później sprawdziłem: były to jego ostatnie metry - nie dobiegł do linii mety, choć tak niewiele mu brakowało...
Słyszę coraz wyraźniej komentatora. Wiem, że jestem blisko. Wiem, że jest życiówka. Wybiegam zza zakrętu, widzę zegar, ostatni zryw, ostatnie metry, już wiem, że tym razem ściana czekała za linią mety. Wiem, że mam życiówkę, wiem, że spełniłem swoje marzenie związane z maratonem: zejść poniżej 200 minut. Zrobiłem to!
Jestem szczęśliwy. Dostaję medal, okrywają mnie folią, zostaję zaprowadzony na masaż. Idę zjeść przepyszny posiłek popity celowo przesłodzoną kawą. Jak ona smakowała! Wracam na plebanie doprowadzić się do porządku. Teraz zaczyna się czas na fetowanie mojego małego zwycięstwa. Biorę telefon do ręki, są 3 sms-y (a nie mówiłem, że mnie ta cyfra wtedy prześladowała), wszystkie z wynikami, i już wiem na pewno. Dzwonie do osób mi najbliższych, do mojego Guru biegowego, do siostry i klubowiczów, którzy dziś walczyli w Łodzi, bo to też ich sukces. A oto treść sms-a: pierwsza cyfra to 3, kolejna to 19, i ostatnie dwie to 00.
Zrobiłem to!!! Przebiegnięcie Maratonu w Dębnie zajęło mi 199 minut! |
| | Autor: Toya, 2012-04-22, 15:07 napisał/-a: Popieram tytuł!! I gratuluję wyniku. | | | Autor: andrzejgonciarz, 2012-04-22, 15:54 napisał/-a: I ja też pamiętam tą klaszczącą babcię, i naprawdę wszystkim bez wyjątków dziękuje. Jechałem tam z rezerwą, a wracałem pełen pozytywnych wrażeń. Dużo by pisać, ale kiedyś tu wrócę. Dziś naprawdę mam co wspominać i opowiadać.
Pozdrawiam wszystkich. Teraz Wrocław. | | | Autor: crazylegs, 2012-04-22, 20:19 napisał/-a: Rodzinka grillująca przed domem też całkiem w porządku, strażacy i cała reszta pozytywnie nastawionych ludzi, to elementy które na pewno zapamiętam z Dębna:) | | | Autor: andrzejgonciarz, 2012-04-22, 21:26 napisał/-a: ...jeszcze przecież strażacy włączający syrenę. Było naprawdę super i ciągle ktoś mi o czymś jeszcze przypomina. Nasze podziękowania na ostatnim kółku i sympatyczne zaproszenia na przyszły rok!!! Tak każdy biegacz, czy sympatyk (mówię to za autorem) powinien choć raz pobiec lub być w Dębnie !!! Ja pojechałem 570km i nie żałuję. | | | Autor: tbialkowski, 2012-04-22, 21:38 napisał/-a: Dzięki za opisanie mnie w Twoim artykule, to właśnie ja ukończyłem bieg na 42 km, słabnąc i nie mogąc dojść do mety...tu słowa uznania należą się druhą ze Straży Pożarnej, którzy zobaczyli moją słabość i podlecieli, aby mnie chwycić, gdy nogi odmówiły posłuszeństwa....za ich fachową wiedzę i trosę, za szybkie zawołanie karetki, za miłą i dobrą opiekę ratowników medycznych ....za rok też będę, ale końcówki nie dam już tak mocno. Maraton Dębno, najlepszym maratonem. | | | Autor: tak, 2012-04-22, 21:44 napisał/-a: Choć raz już w Dębnie byłem, to kiedyś wrócę - i na pewno nie krajoznawczo, a po rekord. Trasa wydaje mi się zbyt nudna na podziwianie - za to świetna na życiówki - miałem wrażenie, że zbiegi są wyraźnie wyczuwalne, za to podbiegów prawie żadnych nie widziałem - jakby ciągle w dół lub płasko.
Teraz, gdy nas tam nie ma, Dębno musi być puste jak w westernach (z ostrokołem przetaczającym się przez plac i skrzypiącymi drzwiami od kasyna).
Do przed-przedmówcy - to jeszcze Wrocław i Poznań (trzeba piątkę w 2 lata ukończyć, prawda :> ) i jest Korona. | | | Autor: Dawid KKB, 2012-04-23, 07:00 napisał/-a: Ja jeszcze z 4-5 lat poczekam na swój pierwszy start w maratonie :) | | | Autor: andrzejgonciarz, 2012-04-23, 08:17 napisał/-a: ...tak pamiętam o Poznaniu. Tu zaczynałem swój pierwszy maraton w 10-X-2010 i teraz z przyjemnością go powtórzę 14-X-2012. Pozdrawiam. | | | Autor: Jagudka, 2012-04-26, 18:20 napisał/-a: Wróciły wspomnienia - też tam byłam i walczyłam ze swoimi słabościami. Pojechałam z sześcioma chłopakami, każdy ze swoimi marzeniami, pokonaliśmy ponad 500 km i wyjechaliśmy ze swoimi sukcesami: mój mąż z przepiękną życiówką (3:12)!, Andrzej z debiutem (3:42), Marcin pobiegł poniżej 3:50, ja z moją życiówką (3:50), Radek pierwszy raz zszedł z czwórki, Piotr mimo osłabienia po infekcji też zmieścił się w cztereech godzinach, a Andrzej M. z największym maratoński doświadczeiem osiągnął czas, który jest marzeniem wielu - 3:59:50!!! . I jak się tu nie cieszyć? Podpisuję się pod słowami autora tekstu - wolantariusze wspaniali, masażyści super, jedzenie - bardzo dobre, organizacja na medal! Każdy powinien "choć raz w życiu być w Dębnie"!!! | | | Autor: tuczmat, 2012-05-04, 21:11 napisał/-a: Co do braku górek. Kilka razy biegałem w Dębnie, raz nawet stałem na podium w kategorii. Najtrudniejszy odcinek trasy zaczyna się od młyna, przez około kilometr biegnie się pod górkę i tak trzy razy. Co do obsługi maratonu wolontariuszu są wspaniali - raczej wspaniałe, bo przeważnie to dziewczyny. Uśmiechnięte, uprzejme, bardzo miłe za co im bardzo dziękuję. Gratuluję wyniku i życzę powodzenia w innych biegach. | |
|
| |
|