2013-08-09
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| V Maraton Karkonoski - czyli kurczak na rożnie :P (czytano: 1365 razy)
Lubię Karkonosze. Mam je w miarę blisko i odwiedzam, kiedy tylko nadarzy się okazja. Najczęściej są to krótkie weekendowe wypady, zwykle treningowe wycieczki biegowe. Ale zdarzają się też starty w zawodach. Tak też jest i w tym roku. W czerwcu biegałem tu Chojnik Maraton. W lipcu, w pobliskich Izerach - półmaraton Wielką Pętlę Izerską, gdzie z trasy zerkałem na karkonoską grań. A w ostatnią sobotę przyszło mi, już po raz drugi, zmierzyć się z Maratonem Karkonoskim.
Sobotni poranek w Szklarskiej Porębie był wyjątkowo upalny. A tak się łudziłem, że pewnie rano to jeszcze będzie czym oddychać. No i te pierwsze 5 km przecież w lesie. Więc na podbiegu pod Śnieżne Kotły jakoś to będzie. A później będziemy cały czas lecieli grzbietem, więc na bank trochę powieje, wszak w Karkonoszach zawsze wieje. Hehe... marzenia! ;)
No więc nie było czym oddychać. Od rana niemal 30°C i zero wiatru. Zero wiatru i zero chmur. 100% cudownego słoneczka :))) "Powietrze lepkie i gęste, wilgoć osiada na twarzach..." Usilnie zacząłem sobie przypominać wszystkie moje tutejsze wycieczki sprzed lat w poszukiwaniu jakichś strumyczków na trasie. I chyba mnie jakaś amnezja dopadła, bo żadnych nie odnalazłem. Oj, będzie bolało!!!...
* * *
31. kilometr... Pieprzony asfalt! Kto wpadł na pomysł, by kłaść go na szczytach gór!!! Spodziewałem się, że to będzie trudny odcinek. Ale nie myślałem, że aż tak mnie przydusi gorąc rozgrzanego powietrza i topniejąca czarna smoła... A tu jeszcze to diabelskie podejście pod Petrovkę. I czekające kolejne za nią. Ufff... piekło jest be!... Pamiętam jak ktoś dopingował na pierwszym punkcie kontrolnym, zajechanego walką o zmieszczenie się w limicie, zawodnika słowami: "Nie poddawaj się, najgorsze masz już za sobą!" Nie wiem, czy uwierzył. Ja w każdym razie pomyślałem sobie wówczas o czekających mnie dwa razy kamlotach pomiędzy Odrodzeniem a Słonecznikiem oraz o tym asfalcie w drodze powrotnej właśnie.
"Nie ma, nie ma wody na pustyni, a przed nami jeszcze drogi szmat..." - nuciłem sobie pod nosem, dodając otuchy :))) Marzyłem o wskoczeniu do jakiegoś strumyka. O jakimkolwiek schłodzeniu się wodą. Wiadomo, człowiek najbardziej głodny, gdy lodówka pusta. A jeszcze nie tak dawno, w okolicy Kotłów Wielkiego i Małego Stawu udało mi się natknąć na niewielkie źródełka i kałuże, w których z niekłamaną radością zażywałem kąpieli, łapczywie zbierając w dłonie cieknące po kamieniach cudownie chłodne kropelki. Te kąpiele, podobnie jak polewanie się na punktach odżywiania, starczały jednak tylko na chwilę. Rozgrzane ciało i słońce szybko przywracały poprzedni status quo. Wiedziałem już, co musi czuć kurczak na rożnie ;)))
Nagle, przed Petrovką, myślałem, że śnię... Jeden z kibiców stał na trasie i polewał przebiegających obok niego biegaczy z butelki, chyba po jakimś izotoniku. Wylewał przy tym niezliczoną ilość wody na każdą głowę, nie bacząc, że moja jeszcze doń nie dobiegła. "Nosz karwasz!!! Nie starczy dla mnie!!!" - darłem się w myślach. Byłem już niemal o krok, gdy zobaczyłem wylewane resztki na zawodnika przede mną. Widziałem to jakby w zwolnionym tempie. Te wszystkie spadające krople z radością rozbryzgiwały się - nosz dupasz bladasz - nie na mojej czuprynce. Trudny moment. Ale już po chwili zauważyłem, że ów człowiek klęka z tą butelką, wyciągając rękę jak najdalej w dół. Tam był strumyk!!! Uratowany! To było prawie, jak walka o przetrwanie, a zaledwie 200 metrów dalej, przy fundamentach odbudowywanego po pożarze schroniska czaił się niezwykle przyjazny wąż z dużym ciśnieniem wody, w której taplać się można było do woli :)))
Uchachany i odświeżony z nowymi siłami ruszyłem w dalszą drogę. Nie minęło kilkaset metrów, wszystko wróciło do normy - skwar i duchota ponownie odbierały wszystkie siły i motywację do dalszej walki. Cholernie nie chciało się podchodzić pod górę. Na zbiegach było w miarę dobrze. Pewnie dlatego, że biegnąc w stojącym powietrzu wytwarzało się swój własny wiaterek, który nieco chłodził. Szkoda, że nie potrafiłem sobie poradzić z tym podobnie na podbiegach. Ale w takich chwilach właśnie wychodzą wszystkie niedociągnięcia i niedoskonałości. Teraz dopiero widać w jak czarnej d*pie jestem ze swoim górskim bieganiem ;)
Kiedy tak deliberowałem nad swoim nieszczęsnym losem, w okolicach 33 km niespodziewanie zza kosodrzewiny wyłonili mi się wierni górscy kibice - Ultra-H3Ki - Natala z Jarkiem. Nata nakrzyczała na mnie, że się opierniczam, bo całkiem dobrze wyglądam ;)) Z tym pierwszym można by było polemizować. To drugie jednak zmotywowało mnie do walki w dwójnasób. No bo skoro wyglądam dobrze, to i z siłami źle nie może być ;)))
Im bliżej Śnieżnych Kotłów, tym więcej drastycznych scen. Teraz rozumiałem, co Nata miała na myśli. Niektórzy na podejściu pod Wielkim Szyszakiem siadali na kamieniach i ledwie mogli coś powiedzieć. Współczułem im, próbowałem jakoś zachęcić do marszu, ale sam też nie leciałem na skrzydełkach. Wreszcie nad samymi Kotłami poczułem lekki powiew. "O tak, tak mi rób!!! Nie przestawaj!!!" - mruczałem z nadzieją, ale nic nie dało to moje "godanie" z wiaterkiem, bo był jeszcze słabszy ode mnie i wkrótce ucichł całkiem.
Na ostatnim punkcie dwoje młodych wolontariuszy z 5-litrowymi bukłakami wody krzyczy: "Lać!!???" - "Lać!!! Lać ile się da!!!", odpowiadam i cały ocean obłędnie mokrego chłodu spada mi na głowę. Cóż za przyjemne uczucie!!! Pomimo, że już tylko 5 km pozostało do mety, dopełniam bukłak camelbaka i żłopię jak bydło dopędzone do wodopoju. Wiem, że nie mogę za dużo pić, bo będzie chlupotało i jeszcze się uleje ;))) No może nie uleje, ale kolką to bodnie pod żeberko na bank.
Zbieg do Twarożnika to chyba najprzyjemniejszy fragment maratonu. Szeroka żwirowa alejka, z przepiękną panoramą na okolicę i przybliżający się z każdą chwilą cel - Schronisko na Szrenicy. Do tego spory doping na trasie, a i nawet ta mała picichmurka, która posłuchała moich próśb i zasłoniła na moment tą ogromną żarówę na niebie, dały kopa w zadek i znów było przepięknie, i znów było wspaniale!... :)))
Niestety, na koniec ktoś nam jeszcze podłożył Trzy Świnki i zaczął się ostry podbieg pod Szrenicę, na którym znów lazłem jak pokraka zamiast biec. Na ostatniej prostej jednak zerwałem się do sprintu - wiadomo kamery, zdjęcia... trza wyglądać... (nota bene na żadnej fotce z finiszu do dzisiaj się nie znalazłem - f*ck, a tak się starałem!). Wreszcie meta, jak zwykle cudowna, jak zwykle w takich okolicznościach wyczekana, ukochana, jedyna w swoim rodzaju...
Lubię Karkonosze :)
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora snipster (2013-08-09,23:14): Gratulacje harpaGóralu ;) aż mi się gorąco zrobiło ;) teraz to już rasowcem górskim jesteś :) dario_7 (2013-08-09,23:18): Dzięki Piter! Do "rasowca" to jeszcze długa, kręta i wyboista droga ;))) Ale "siem nie poddajem" :P Emi (2013-08-09,23:35): Gratki Harpaganie:))) Ja marzyłam przez większość drogi o takiej zmrożonej colce, najlepiej z puszeczki..co przy otwarciu robi "pssst" ;) A asfalt do Petrovki...nie chciał się skończyć...skubany;) Ale daliśmy radę! dario_7 (2013-08-10,09:16): Dzięki Emi i Tobie również gratuluję!!! Wygrzało nas to słoneczko na cacy ;))) DamianSz (2013-08-10,09:39): Przeczytałem ten tekst trzy razy, bo nie mogłem uwierzyć. To chyba pierwszy Twój wpis gdzie ani słowa o Marysieńce !!! ,-) dario_7 (2013-08-10,09:54): Czasami trzeba trochę czytelników poprowokować Damku ;) paulo (2013-08-10,12:47): Gratuluję Darku i trochę zazdraszczam tego górskiego zamiłowania do maratonów :) dario_7 (2013-08-10,16:06): Dzięki Pawle! Lubię przyrodę i przestrzeń, stąd chyba u mnie ta słabość do gór ;) darek12 (2013-08-10,17:44): Wycieczka biegowa !? Po maratonie !?
To nie jest ludzkie... Marysieńka (2013-08-10,17:45): Mistrzu....chylę czoła :)) dario_7 (2013-08-10,17:57): Darku, zapewniam Cię, że naleśniki z jagodami w Chatce Górzystów na Hali Izerskiej potrafią zdziałać cuda!!! Poza tym to była tylko połóweczka w bardzo spokojnym tempie ;) dario_7 (2013-08-10,18:01): Maryś, no co się nabijasz!!!??? ;))) To nie ja wygrałem kategorię w tym piekielnym maratonie. Jeszcze raz gratulacje Góralko! To Ty jesteś Mega-Mistrzynią!!! :) Marysieńka (2013-08-10,18:23): Dareczku.....nie musisz mnie chwalić....ani reklamować....doskonale potrafię zrobić to sama...ale tym razem nie mam czym:) dario_7 (2013-08-10,18:35): Nie muszę, ale chcę!!! :))) jacdzi (2013-08-12,09:33): Na przyszlosc przed MK zastosuj przyprawe grilowa, moze byc pikantna. dario_7 (2013-08-12,09:59): Mam nadzieję Jacku, że więcej takiej spiekoty nie będzie na MK ;)) Truskawa (2013-08-13,13:05): Podziwiam! Bieganie w upale jest okrutnie męczące, na szczęście dobre towarzystwo to połowa sukcesu. :) michu77 (2013-08-13,16:00): Gratulacje! Oj było ciężko... dario_7 (2013-08-13,21:09): Iza, nie jest tak źle, by nie mogło być gorzej ;))) Bieganie w ekstremalnych warunkach ma tą zaletę, że bardzo długo się je pamięta :))) dario_7 (2013-08-13,21:11): Dzięki Michale i również gratuluję ukończenia! :)))
|