2013-03-22
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Rzymska Przygoda (czytano: 1343 razy)
Przygotowania do maratonu w Rzymie zakończone. Czas zbliżał się nieubłaganie. Z grupą przyjaciół z TKKF „Łabędź” w Zbąszyniu dopinaliśmy ostatnich rzeczy ,aby podróż i pobyt w Wiecznym Mieście upłynęła w fajnej i niepowtarzalnej atmosferze.
Ostatnie dni wisieliśmy na telefonach i ustalaliśmy co ze sobą zabrać , co jest nam zbędne , co będzie nieodzowne….bilety na przelot dawno kupione , hotel zabukowany , euro w kieszeń i ruszyliśmy. Najpierw podróż do Warszawy… pociągiem. Po kilku godzinach byliśmy na Okęciu w oczekiwaniu na odprawę i odlot.
Dla kilku z nas była to pierwsza podróż na włoską ziemię . Krótkie oczekiwanie na samolot przedłużyło się do blisko dwugodzinnego spóźnienia. To jednak pikuś , my tam dotrzeć musieliśmy i tyle. Start , przelot i lądowanie odbyło się bez przygód , za to widok z okien samolotu niezapomniany.
Po około 2 godzinach wylądowaliśmy na rzymskim lotnisku Ciampino. Podmiejskim autobusem dotarliśmy na ogromny węzeł komunikacyjny Termini , skąd do hotelu dotarliśmy po około 10 minutach spaceru. Hotelik nasz mieścił się na trzecim piętrze kamienicy przy Via Farini…tu pierwsza konsternacja. Jako ,że do pokoju wchodziłem ostatni z Gajcem , więc przypadło nam w udziale łóżko małżeńskie. Staliśmy się parą przez najbliższych kilka nocy….w końcu związki partnerskie to melodia przyszłości!
Jeszcze tego samego wieczoru odbyliśmy spacer po wąskich uliczkach Rzymu. Pięknie. Gwar miasta przypomniał mi , że w Rzymie życie zaczyna się nocą. Restauracje , kafejki , sklepy z pamiątkami aż tętniły , ludzie przemykali , samochody pędziły , skutery….pełno skuterów. Nieważne czy światło było czerwone , czy zielone , mnie wydawało się ,że to nie ma żadnego znaczenia. W takim klimacie , ubrani w lekkie klubowe kurteczki biegowe odbyliśmy krótki i urokliwy rekonesans.
Z samego rana udaliśmy się na śniadanie …takie włoskie śniadanie : cafe americano i rogalik . Nie ukrywam ,że po krótkiej chwili podjadaliśmy coś swojego .
Ruszyliśmy po pakiety startowe. Metro okazało się być niedaleko i po kupieniu biletów już wsiadaliśmy do kolejki . Podekscytowani i pełni wrażeń dotarliśmy niedługo na miejsce. Po drodze coś czego jeszcze nie można doświadczyć w Polsce. Zapach skoszonej trawy….niesamowite , ale prawdziwe!
Miło , szybko i przyjemnie. Pakiety ( naprawdę bogate , w praktycznym plecaku) i numery startowe odebrane , krótki i obowiązkowy spacer po expo , zakup odżywek i …Grześ , który zadecydował ,że zwiedzanie rozpoczynamy od Koloseum! Jak się mieliśmy wkrótce przekonać , był to jeden z kilku bardzo długich i niezapomnianych dni.
Na długo w pamięci zapadnie nam zwiedzanie Koloseum , Forum Romanum i licznych kościołów i bazylik. Wiedzieliśmy również ,że jutro start w maratonie . Tylko Grześ jakby o tym nie pamiętał i targał nas coraz dalej uliczkami Rzymu. Wreszcie wieczór i głód zmorzył również jego. Przypadkowa restauracja , przygoda z zamawianymi daniami ( pizza fungi …bez fungi) i powrót do hotelu. Sen był mocny i regenerujący.
Rano 5.30 pobudka , prysznic , śniadanie maratończyka . Ceremonia z przypinaniem numerów startowych , pakowanie niezbędnych akcesoriów , odprawienie rytuałów łazienkowych , jeszcze flaga gminy i klubu …wyruszyliśmy w kierunku startu. Start usytuowany był w okolicy Koloseum. Depozyty wzdłuż ulicy na naczepach ciężarówek , wszystko perfekcyjnie zorganizowane , bez pośpiechu i z uśmiechem na ustach. Po krótkiej rozgrzewce postanowiliśmy wykonać kilka fotek w otoczeniu tłumu zawodników . Byliśmy mocno podnieceni startem , żaden z nas nie debiutował , wiedzieliśmy co nas czeka , wiedzieliśmy też ,że maraton płata figle.
Strefę startu mieliśmy usytuowaną na samym końcu , czarne numery startowe podpowiadały wszystkim ,że z Polski przylecieli słabeusze , może debiutanci…nic bardziej mylnego. Jak się miało okazać , wszyscy spisaliśmy się na medal. Ale po kolei. Start nastąpił o godzinie 9.30 szeroką aleją tuż obok Koloseum. Już po wystrzale startera emocje opadły i zaczął się długo oczekiwany wyścig i walka z dystansem. Grześ i Sławek szybko nam zniknęli z oczu. Dziwnym trafem te chuderlaki jakoś szybko znalazły drogę w sektory o zielonych numerach startowych.
Razem z Jackiem postanowiliśmy biec razem. Tempo z początku zbyt wolne , duża ilość biegaczy i wąskie uliczki uniemożliwiały dżentelmeńskie wyprzedzanie. W swoje tempo weszliśmy dopiero po 7 km. Jakie to dziwne uczucie gdy na trzecim kilometrze wyprzedza się balony na czas 4.30 , później 4.15 , 4.00 , 3.45. Zadziałało to na mnie deprymująco. Po 10 kilometrze postanowiłem przyspieszyć , długo utrzymywałem tempo 4.45/km , jednak czas na półmetku nie był olśniewający : 1h.51min. Załamka. Planowałem o kilka minut szybciej. Jacek trzymał się za mną . Samopoczucie doskonałe , aż nazbyt łatwo szło …do 32 km . Tu nastąpił lekki kryzys po licznych podbiegach i zbiegach . Nieźle w kość dawała też nawierzchnia , w dużej mierze pokryta kostką. Po około 3 km poczułem się nieco lepiej , jednak do swojego optymalnego tempa nie wróciłem. Na 38 km byłem już uśmiechnięty i szczęśliwy , przecież to tylko 4 km do mety…i nie miało już dla mnie znaczenia w jakim czasie ukończę maraton , bo wiedziałem ,że na pewno medal zawiśnie na mojej piersi. Miejsca , którymi poprowadzona była trasa maratonu , były tak piękne ,że długo zapadną nam w pamięci : Koloseum , Pałac Sprawiedliwości , aleje grabowe , okolice Watykanu , Fontanna di Trevi , wąskie uliczki i place rzymskie i wiele innych urokliwych miejsc. To naprawdę bezcenne.
Upragnioną metę widziałem od kilkuset metrów . Dziwnie jakoś nie przybliżała się zbytnio. To przez podbieg , który i w tym miejscu był usytuowany. Na metę wbiegłem zmęczony i szczęśliwy zarazem. Ktoś mnie okrył kocem , ktoś inny wcisnął wodę , reklamówkę z napojami i owocami …i wreszcie kto inny zawiesił medal i pogratulował. Razem z moimi przyjaciółmi staliśmy się bohaterami maratonu w Rzymie. Na mecie witał mnie już Sławek , Grześ i Gajc.
Razem czekaliśmy na naszego Janka . Wypatrywaliśmy go dość dokładnie. On jednak przemknął niepostrzeżenie w dużo lepszym czasie jak zakładał…i to on nas znalazł. Dawno nie widziałem tak szczęśliwej osoby .Wspomnę ,że maraton w Rzymie dedykował swojej żonie. Z medalem nie rozstawał się nigdy , zabierał go każdego dnia ze sobą….miał rację , tylko jemu gratulował Rzym przez kolejne dni zwiedzania.
Jeszcze tego samego dnia byliśmy pod fontanną Di Trevi i na schodach hiszpańskich . Grześ uraczył nas wyjątkową sesją zdjęciową , do której stawaliśmy wytrwale lecz z niekłamanym wysiłkiem . W poniedziałek zaplanowaliśmy zwiedzanie Watykanu. Plac Św. Piotra , Bazylika , groty watykańskie i oczywiście krótka modlitwa przy grobie naszego Jana Pawła II….niezapomniane przeżycia pozostaną w nas na zawsze.
Do zobaczenia za rok …może w Paryżu tym razem?
Czasy Rzymian:
1. Sławek Szkudlarek – 3.15
2. Grześ Wydrych - 3.15
3. Jacek Gajc Jankowiak – 3.37
4. Darek Chłopek – 3.38
5. Janek Znamirowski – 4.27
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu maleńka26 (2013-03-22,21:49): Wynik maratonu super przy tak wymagającej trasie!
Krissmaan (2013-03-22,23:59): Gratulacje wspaniały wynik. Fajnie, że tyle można dostrzec na "drodze" Jedni wpadają w złość niezadowoleni z wyniku inni czerpią radość z biegu i z tego co ze sobą niesie. Jak dobrze należeć do tych drugich. Ja zazdroszczę takiego wyjazdu. Chciałbym móc kiedyś przeżyć taka przygodę. Słyszałem, że aby dobrze pobiec maraton w Rzymie o tej porze roku trenując w Polsce należy bieżnię wstawić do sauny i tam trenować. ;-)
|