2015-04-26
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 7 Cieszyński Bieg Fortuna (czytano: 1569 razy)
7 Cieszyński Fortuna
Dziś był dobry dzień!
Tym razem wyjazd był bardzo ciężki z wielu powodów. Między innymi z powodu, że spałem tylko 2godz. A później udałem się w 200km drogę do Cieszyna na bieg i to tylko po to by kilkadziesiąt minut później mieć wielkiego lecz skwaszonego po wysiłku banana na mordce!
Rano wyjeżdżając pogoda była średnio przyjazna dla biegaczy a mimo wszystko w głowie już planowałem bieg. Jeszcze tylko po drodze zabrać Marka i możemy ruszać na nasze kolejne wojaże biegowe. Do Cieszyna docieramy nieco po godzinie 10.00 i na spokojnie odbieramy pakiety startowe- dziwne, że przy stoisku gdzie był mój nr. Startowy nie było kolejki- przypadek? Nie sądzę! Wróciliśmy do auta i przebraliśmy się w nasze bojowe stroje i powoli poszliśmy rozgrzewać nasze zastane mięśnie. Do startu jeszcze ok. 40min więc na spokojnie lekkie truchtanie i mała gimnastyka żeby wszystko zagrało jak należy.
Dochodziła godzina zero więc udaliśmy się na start gdzie ustawiliśmy się w umiarkowanym początku stawki bo tak zakładał plan. Chciałem życiówki bardziej niż kolejnego maratonu. Wystartowaliśmy chwilę po godzinie 12.00 lecz to nie przeszkadzało w niczym. Od samego początku zacząłem mocno napierać i atakować ostro swój rekord życiowy… minął pierwszy kilometr a tu już zaatakował pierwszy Skórcz na podudziu więc wiedziałem, że to nie jest mój dzień. Mimo wszystko starałem się trzymać nadal wysokie tempo biegu lecz kolejne skurcze wybijały mnie z rytmu a w głowie pomyślałem sobie ,,kto mądry chce robić życiówkę wiedząc, że tydzień wcześniej zrobiło się życiówkę w maratonie.`` Mimo wszystko starałem się dalej biegnąć jak najmocniej potrafiłem. Na efekt długo czekać nie trzeba było bo już na 3km tempo biegu spadło do ponad 4min/km więc wiedziałem, że skoro już tutaj mam problem to może być nawet ciężko połamać 40min. Na 5km miałem już mały zapas nad założonym planem lecz nadal się nie poddawałem i walczyłem z ciałem i trasą biegu, która jak dla mnie w dniu dzisiejszym była dość ciężkawa, Po minięciu 5km ulżyło mi i znowu mogłem troszkę pocisnąć i podgonić czas.
Do 7km biegłem na luzaka, który ma dość biegania. Na 8km pojawiła się słynna ,,ściana maratońska``. Tylko w głowie miałem jedno pytanie- co robi ściana maratońska na biegu na 10km? Do tej pory nie znam odpowiedzi ale wiem, że na 8km byłem tak zajechany, że nie wiedziałem gdzie biegnę. Na szczęście do mety już było blisko i wiedziałem, że to czas na wyplucie płuc i złamanie tych 40min! Kilka chwil później wpadam w ostatni zakręt gdzie mnóstwo kibiców dopinguje i pozwala mi urwać kilka sekund i połamać 40min! To była wojna, którą stoczyłem z samym sobą przesuwając kolejną granicę swoich możliwości. Ostatni kilometr to był czysty bieg na fantazji i dopingu kibiców- byliście wielcy!
Na mecie zameldowałem się po 39min i 52s zajmując w ostatecznym rozrachunku 91miejsce oraz 28 miejsce w swojej kategorii wiekowej!
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |