2016-01-16
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| A! E! O! i U! A co...Zimowy Górski Maraton Ślężański (czytano: 2210 razy)
A! E! O! i U! A co... nie przygotowałem się jakoś specjalnie do tego startu. Potraktowałem ten maraton jako etap przygotowań do tegorocznego Rzeżnika. Żarty się skończyły. Kilometraż będzie wzrastał z miesiąca na miesiąc. Czyli że zlekceważyłem zimowy maraton, tak? Nie, nie, nie. Traktując go jako długie wybieganie ulżyłem sobie stresu przedstartowego w głowie. Wielokrotne wizyty w Masywie na przełomie roków w tym aż trzy (małe wytłumaczenie - to moja pierwsza zima, podczas której biegam tyle ile biegam) "ślężingi" w samym styczniu były całkiem niebanalną podbudową pod kolejny, tym razem ponad 40k trening...
A! E! O! i U! A co... rozbawiony wspólną podrózą z Ulą i Januszem, spotykając kolejnych znajomych w biurze zawodów z coraz to weselszym nastrojem wkraczam do przebieralni. I ups! Udziela mi się nastrój grozy! Autentycznie pierwszy raz widzę coś czego sam z reguły jestem współtwórcą. Zbiorowy stres przedstartowy! W rozmowach z kolejno pojawiającymi się znajomymi wprowadzam element humorystyczno-motywacyjny i napięcie pryska w mgnienia oka. Jest dobrze! Będzie dobrze? Zobaczymy!
A! E! O! i U! A co... startuję sobie z samego końca. Troszkę błąd. Mógłbym ominąć całe mnóstwo zatorów. Mniejsza z tym. Wymijam biegnące razem Edytę i Jolę. Wzajemne życzenia powodzenia umilają początkowy rozgardiasz rytmowo oddechowy. Zamieniam kilka słów z Pawłem, kręcącym filmik "z kija". I tak mija pierwszy, 6-kilometrowy podbieg, dość istotny ze względów strategicznych. Tempo z zapasem, sampoczucie ok, pozytywnie! Teraz kawałek płaskiego...
A! E! O! i U! A co... peleton układa się w sznurek gęsiego, zwalnia, a droga jest wąska lecz tylko z pozoru. Taka moja natura - nie godzę się na takie warunki i troszkę "niegrzecznie" kilkoma susami w kopnym śniegu wyprzedzam cały tabun odpoczywających po podbiegu zawodników. Wskakuje w tor tuż przed Edi. Miłe spotkanie, rozmawiamy, w końcu biegniemy razem Rzeźnika, więc nie gnam od razu dalej tym bardziej że teren staje się przyjemnie crossowy urozmaicony przeszkodami drewnianymi. Powoli zbliżamy się do jedynego naprawdę wymagającego technicznie fragmentu. Najpierw wymagające fizycznie pod... tak, podejście potem zejście i dalej już spoko, bez trudności. Ale zaraz zaraz, co się dzieje? Sznurek biegaczy stoi w miejscu? Ach tak! Zejście z Olbrzymków. Sypneło świeżym i pewnie jest problem - nie widać po czym iść?
A! E! O! i U! A co... teraz nie jestem "niegrzeczny", jestem po prostu "chamski". Skracam trasę maratonu o ok 5 metrów, wymijam kilkanaście osób i staję tuż nad zaśnieżonym a pod spodem zalodzonym zejściem z Olbrzymków właśnie. I widzę tłumek biegaczy, jak nieporadnie zachowują się na przestrzeni może dziesięciu metrów. I jedno pojawia mi się pytanie: Gdzie jest ich rozum? Na szagę, na wprost, po sobie, głową w dół albo nogami do przodu... ech. Wymijam boczkiem całe towarzystwo, zjeżdzam na butach tam gdzie dalej stromo ale już bezpiecznie i przechodzę do naprawdę, upragnionego już w tym momencie biegu.
A! E! O! i U! A co... wbiegamy/wchodzimy prawie na pik Ślęży i jest to jedyny wyjątek od mojego prywatnego obrządku, tzn. tylko podczas zawodów nie oddaję czci pradawnej świętości mocy, zbeszczeszczonej przez stojący nieopodal kościółek (...) i przkaźnik rtv, poprzez wbiegnięcie na najwyższy punkt i... ale to może nie tutaj. Przy kościółku jedyny błąd organizatorski - brak taśmy odgradzającej możliwość wbiegnięcia na schody tylko kierująca biegaczy dookoła. Tak właśnie miało być ale (jak dla mnie nielogicznie) wszyscy pocisnęli na schody. Wiele to nie zmieniło więc:
A! E! O! i U! A co... bo teraz zbieg! Komfortowy! Bezpieczny! Szybki! Bawię się w samolot i naśladuję odgłos mocno pracującego silnika. Wyprzedzam znowóż zbyt dużą liczbę zawodników... Janusza też :-) Zdenerwował się że maratończyk wyprzedza połówkarza ;-) No tak. Jak jest szybko i fajnie to szybko się też kończy. Trudno powiedzieć żeby dotarcie na Tąpadła trwało dłużej niż kilka chwil i parę momentów. Nie pierwszy raz pojawia mi się takie złudzenie w obliczu zdecydowanie dłuższego dystansu niż zazwyczaj. 5km przy dwudziestokilkukilometrowym wybieganiu to prawie ćwiartka dystansu. Przy maratonie to zdecydowanie mniejszy procent i takie jest też postrzeganie przy dobrze "ustawionej głowie".
A! E! O! i U! A co... teraz czeka nas ok 10 kilo niby nudnego, bo po płaskim, biegu do "półmetka" i drugiego bufetu. Nudno wcale nie jest, już sam początek to niespodzianka od orgów, skądinąd bardzo słuszna. Mega crossowy fragment "pomiędzy drzewami" tyleż urozmaica co rozbawia i jak żywo przypomniał mi podobny "odcinek specjalny" z grudniowego Bartkowa. Tyle, że tutaj było po śniegu a ściślej po liściach ze śniegiem ;-) Dalej cały czas szrokimi drogami z dwoma urozmaiceniami w postaci lekkich podbiegów za to z dużą ilością czasu na przemyślenia i ustalenie dalszej taktyki. Ale co tu ustalać skoro wszystko gra i stać mnie na oszczędzanie się na drugą pętlę? Po drodze dogania i przegania mnie Janusz - tym razem on się cieszy: półmaratończyk przegania maratończyka :-) A ja cieszę się bezsłownym towarzystwem uroczej black-niewiasty ;-)
A! E! O! i U! A co... drugi bufet trwa dla mnie tyle co łyk ciepłego i chwyt trzech ciastek. Wieżyca. Tak. Podejście (wytężające) zgodnie z planem taktycznym. W połowie Andrzej, robi zdjęcia po przebiegnięciu swojej połówki - ja bym zamarzł po biegu w takich warunkach :-) Po wierzchołku jednak bieg, nawet jeśli dalej było pod górę. Do końca podejść/podbiegów jeszcze dosłownie chwila. Jakiś 27 kiolometr? Wszystko w normie. Zakładane tempo z mega rezerwą na wyimaginowane zapewne, jak zwykle problemy. To co, może powalczę o mega wynik? Spokojnie, najpierw zbiegnijmy znowu na Tąpadła, będzie nieco ponad dycha do końca. Wtedy się wszystko rozstrzygnie. A tymczasem biegnie mi się naprawdę świetnie - bo jest w dół. Ale też wyprzedzam kogoś co kilka chwil a na trasie pozostali przeciez już tylko pełnodystansowcy. Doganiam Marka z Warszawy (M60 - szacunek), kilka słów na wsparcie i każdy swoim tempem, lecimy dalej. Jakieś 4 kilo do Tąpadeł (3-ci bufet).
A! E! O! i U! A co...
A! E! O! i U! A co... co to?
A! E! O! i U! A co... 2 kilo do Tąpadeł...
A! E! O! i U! A co... to może teraz wytłumaczę co to jest to "A! E! O! i U! A co..."?
A! E! O! i U! A co... może jednak innym razem. Chowanie głowy w piasek, odwracanie myśli od problemu, udawanie że wszystko pod kontrolą... Nie. Tym razem nie zadziała. Nie mam tu problemu z głową. Mam problem z ciałem. Bez wcześniejszej sygnalizacji, bez jakiegokolwiek błędu w trakcie biegu nagle, na łagodnym zbiegu, przestaje funkcjonować prawa stopa... Nerwoból (tak naprędcę diagnozuję) przy pełnym obciążeniu. 1,5 kilo do Tąpadeł. Doturlam się.
A! E! O! i U! A co... cześć Alinka! Dziś nie biegniesz tylko bufet serwujesz? A, że nikt nie chce pogadac tylko kubek w łapę i mknie dalej? Ależ chamstwo! Naprawdę chamstwo. No dobra, jest sympatycznie ale ja też zmykam. Cóż za chamstwo... - Właśnie tak zajęłem sobie głowę gdzieś na 32-im, możę 33-cim kilometrze zamiast dobrze się zastanowić czy się nie wycofać w bezproblemowym miejscu...
A! E! O! i U! A co... jakie wycofanie? Bo co? Że niby coś boli? No boli, ok ale to żaden powód. Że boli coś bez przyczyny i zupełnie nie to i w taki sposób jaki mógłbym się ewentualnie spodziewać? No nie przesadzaj facet! Po co tu przyjechałem? Po co zapłaciłem za udział? Żeby się wycofać przy pierwszej niedogodności? Ok, nie jestem biegaczem zimowym ale jednak ucieszyłem się na sporą ilość świezego śniegu przed startem. Nie lubię biegać na mrozie ale dzisiejszą temperaturę określiłem jako... ciepło! (-3.9°C na starcie o 9ej) i więcej nikt mi nie uwierzy jeśli jeszcze raz komuś powiem, że jestem zmarzźluchem (a jestem). Więc jeśli byłem w stanie zaakceptować tego typu przedstartowe niedogodności to jaki problem może stworzyć mi jakiś tam ból w 3/4-tych dystansu? Znam teren, mam telefon, picie, węgle, nrc-ta, do szosy w każdym miejscu nie dalej jak kilometr, zza chmur bardzo nieśmiało ale jednak wygląda chwilami Słońce... I to jego nieśmiałe promienie odbieram jako wskazówkę- ścieżkę: dasz radę, tylko spróbuj! Spróbuj nie tyle się nie wycofać, co biec przez cały czas. Powoli, spokojnie bez zrywów ale jednak biegnij. Nie idź. Biegnij. Nie za bardzo mam już czas żeby iść... Zresztą nie za bardzo dałoby mi to cokolwiek...
A! E! O! i U! A co... w międzyczasie stopa zdrowieje. Hah - wcale nie jest lepiej. Ból a w zasadzie nerwoból przenosi się na kolano. Tak samo. Nie funkcjonuje na łagodnych zbiegach. Teraz spotykam się ponownie z wymijanym kilkadziesiąt minut temu, jeszcze bez problemów, Markiem , muszę oddać co królewskie starszemu i bardziej doświadczonemu koledze. Końcowy odcinek właśnie z tego się składa: z łagodnych zbiegów, troszkę po płaskim i jeden podbieg ok. 1,5k przed metą. Tam też udaje mi się nawet kogoś na chwilę wyprzedzić. Na ostatnim kilometrze, lekko w dół, nabieram prędkości. Nie to, że finiszuję, bo jestem wyprzedzany przez tych których przegoniłem na ostatnim raczej podejściu niż podbiegu. Ale biegnę szybciej niż pozwala mi na to mój fizjonerwiczy stan prawej nogi. Nie próbuję maskować się z bólem. Trochę wyję, trochę kuśtykam, trochę krzyczę, trochę biegnę. Uspokajam się kilkadziesiąt metrów przed metą...
A! E! O! i U! A co... nie, to nie ja się usopkajam. To wzruszenie mnie uspokaja. Jeśli biegasz, biegasz zawody to prawdopodobnie wiesz o czym mówię. Chwila ulotna. Nie do opisania.
A! E! O! i U! A co... przed startem chciałem biec na pół godziny wolniej niż zrobiłem. Tak siebie oceniałem w zimowym bieganiu, w trzecim biegu na dystansie maratońskim kiedykolwiek. Nieśmiałość debiutanta? Hm... nie do końca. Z drugiej strony oceniłem, ze gdyby nie ten problem z nogą to spokojnie mogłoby być poniżej 4:30. Mogło, mogło, mogło... Nieprawda! Chciałem 5:20 a mogłem 4:30? No gdzie tu logika, jeszce ta nieszczęsna noga.... Nie. Tyle ile wybiegałem, mimo nogi, to dokładnie tyle na ile było mnie tej zimy stać. Nie mniej nie więcej. Pamiętasz jeszcze co napisałem w pierwszym akapicie? Nie ścigałem się na 100%! Mam satysfakcję z maratonu w zimie (śnieżnej) na Ślęży poniżej 5h. To jest jedna z możliwych odpowiedzi na pytanie co nam daje udział w zawodach. Mam na myśli pewnego rodzaju skalę porównawczą. Jestem amatorem hobbystą traktującym do tego bieganie jako przygodę! I jako taki właśnie zawodnik, debiutujący po 40-ce (nie pierwszy ja i nie ostatni - to doskonale wiem) ma możliwość porównania się z wolniejszymi młodszymi starszymi szybszymi bardziej lub mniej ogarniętymi wytrzymalszymi i słabszymi itp itd a i od dziewczyn też dostaję po tyłku (to jest dopiero narzędzie motywacjyjne...) w warunkach takich a nie innych ale jednakowych dla wszystkich startujących a raczej tych którzy podjęli decyzję o starcie...
A! E! O! i U! A co... A problem, który mi się przytrafił... Pomyślmy, gdyby wynikł z ewidentnie źle postawionej nogi gdzieś podczas biegu, wywrotki czy czegoś podobnego... Czy to by coś zmieniło?
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |