2024-09-08
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Relacja z Swedbank Tallinn Marathon (Estonia) (czytano: 718 razy)
Ze startów w maratonie w krajach nadbałtyckich pozostała mi tylko Estonia, więc 1 stycznia napisałem do organizatorów zawodów wiadomość z opisem mojego projektu i zapytaniem o rabat lub przekazanie darmowego pakietu startowego. Już następnego dnia otrzymałem od nich kod na darmową rejestrację na zawody 😊
Progi cenowe w zależności od momentu rejestracji i opłaty za zawody to: 40, 50, 60, 70, 80 euro. Wiadomo, że im wcześniej, tym taniej. Mi pozostało teraz czekać na jakieś „promki” na bilety lotnicze, bo ceny biletów na samolot do Tallinna są bardzo drogie. Wiem, że z tego względu niektórzy latają do Helsinek, żeby potem drogą morską dostać się do
stolicy Estonii. Jest też opcja dojazdu autobusem, ale droga trwa kilkanaście godzin. Rozważaliśmy też z Ania opcję dojazdu własnym samochodem, ale z racji tego, że to miał być raczej tylko weekendowy pobyt, to opcję tę odrzuciliśmy ze względu na długą drogę.
W końcu zapadła decyzja o zakupie biletów lotniczych u naszego narodowego przewoźnika tj. LOT, które kosztowały 795 zł. od osoby w obie strony. Wylot w piątek o godz. 15:10. Już na samym wejściu przez pierwsze bramki do kontroli bezpieczeństwa okazało się, że jest gigantyczna kolejka i pojawiła się wątpliwość czy zdążymy… Na szczęście udało się. Lot był opóźniony, po godzinie weszliśmy na pokład i po chwili usłyszeliśmy, że ze względu na awarię samolotu musimy go opuścić, a lot zostaje odwołany. Na szczęście okazało się, że o 23:00 jest kolejny lot do Tallinna i możemy nim lecieć. Jakby nie patrzeć, różnica pomiędzy odwołanym lotem, a tym, który się odbył wyniosła prawie 8 godzin, więc mam nadzieję, że po złożonej przez nas reklamacji i zgodnie z obowiązującymi przepisami, koszt podróży zwróci się przez odszkodowanie, jakie musi wypłacić LOT.
W sobotę przed południem udaliśmy się po odbiór pakietu startowego, a właściwie to tylko numeru startowego i koszulki. W mieście od piątku czuć było nieustannie atmosferę święta biegowego,
ponieważ ciągle trwały jakieś zawody biegowe. W piątek zawody dla dzieci, w sobotę oddzielne biegi na 5 km, 10 km i półmaraton, a w niedzielę finał, czyli bieg maratoński i sztafeta maratońska. Start miał miejsce ok. 400 metrów od Placu Wolności, czyli miejsca expo zawodów. Nocleg mieliśmy ok. 1,5 km od startu, więc rano udaliśmy się spokojnym
krokiem na zawody, które zaczynały się o 9:00. Hotel, w którym nocowaliśmy pozwolił przedłużyć nam pobyt do godz. 14:00 żebyśmy mogli
zastawić nasze rzeczy i umyć się po zawodach.
Po dotarciu w okolice startu mała rozgrzewka i udałem się do swojej strefy startowej, a Ania poszła za linię startu pokibicować. Miałem przydzieloną strefę B, ale kiedy do niej wszedłem zobaczyłem pacemakerów na czas 4:00 i 4:15…. Okazało się, że zamiast w strefie B ustawiłem się za strefą B, czyli w strefie C. Pomyślałem, że to nic, ponieważ i tak
nie zamierzałem forsowawać za bardzo tempa. Po moich perturbacjach biegowych od marca b.r., czyli bieganiu z bólem przez rzekomą rwę kulszową i osiąganiu niezbyt dobrych jak dla mnie czasów, zupełnie nie wiedziałem, na co mogę się nastawiać w tych zawodach…
Postanowiłem, że będę walczył, aby pokonać ten maraton w czasie poniżej 4 godzin, a moje tempo będzie oscylowało pomiędzy 5:10, a 5:30 min./km.
Pierwszy raz postanowiłem zabrać ze sobą na trasę i zażyć środki przeciwbólowe, ze względu na wspomniany już wcześniej ból.
Dokładnie o 9:00 spokojny start i lekki zbieg ulicą Paldiski MNT, a dalej Ristiku i Kopli. To część, którą podczas tych zawodów biegacze pokonują trzykrotnie. Na 5 kilometrze dołączył do mnie Szymon, który zaczepił mnie, bo po koszulce zobaczył, że jestem z Polski. Podobnie jak ja, biega maratony w różnych krajach, więc mieliśmy wspólne tematy o biegach, które mamy za sobą i tych zaplanowanych. Rozdzieliliśmy się ok.
15 kilometra, bo musiał na chwilę zatrzymać się w toalecie.
Noga od samego początku biegu bolała. Jednak pomimo tego, że było jeszcze dość znośnie i przyzwyczaiłem się do tego, to postanowiłem i tak wziąć tabletkę przeciwbólową, bo wiedziałem, że ból niedługo zacznie narastać.
Trochę obawiałem się, jak zareaguje żołądek na tabletkę razem z żelami i izotonikiem, które w dalszej części zawodów miałem spożywać. Od 15
kilometra trasa prowadzi długą prostą ulicą Paldiski MNT aż do 21 kilometra. Zaznaczyć należy, że za wyjątkiem początku i końca zawodów trasa prowadzi w większości szerokimi ścieżkami pieszo-rowerowymi. Na 19 i 20 kilometrze czekała na biegaczy seria podbiegów, która widać było,
że niektórym zabrała dużo energii. Ja trzymałem się dość dobrze, energia była, a ból nie dawał się za bardzo we znaki. Na półmetku zawodów miałem
czas ok. 1:52, co dawało mi średnie tempo ok. 5:20 min./km. Zatem zgodnie z założeniami, a do tego czułem się wyjątkowo dobrze. Ani do tej pory udało się mnie „złapać” na trasie dwukrotnie.
Wspomnieć należy, że punkty odżywcze znajdowały się co ok. 3-4 km, działały sprawnie i były dobrze wyposażone: w wodę, izotoniki, owoce, czekoladę, cukier i sól. Na trasie 3 lub 4 razy były też punkty z żelami energetycznymi, z których 3-krotnie korzystałem. Zazwyczaj mam ze sobą sprawdzone żele, tym razem też miałem, ale postanowiłem skosztować tych estońskich 😉
Nie zaszkodziły mi i chyba zdały egzamin.
Przed 30 kilometrem przez ok. 2 kilometry biegłem i prowadziłem konwersację z moim imiennikiem Przemkiem z Z nogami w chmurach .
Do tej pory znaliśmy się tylko z internetowych konwersacji, które prowadziliśmy o zagranicznych maratonach i nie tylko. Teraz mogliśmy chwilę porozmawiać na żywo, ale Przemek po niedługim czasie wyprzedził mnie, bo jego tempo było dla mnie zbyt szybkie. Potem spotkaliśmy się jeszcze na mecie.
Do 30 kilometra moje tempo było zgodne z założeniami. Potem zaczęło odzywać się zmęczenie i ból nóg, więc postanowiłem wziąć drugi proszek przeciwbólowy. Po kilku minutach poczułem go na żołądku i pomyślałem, że to chyba nie był dobry pomysł… Jednak po chwili odczuwany dyskomfort przeszedł i dalej mogłem „walczyć” z kolejnymi kilometrami. Anię spotkałem jeszcze na 30 i 33 kilometrze, a potem mieliśmy spotkać się
już na mecie. Koniecznie wspomnieć należy jeszcze o odcinku pomiędzy 30, a 35 kilometrem. To trasa, która prowadzi przez bardzo przyjemny teren
przyrodniczy, a mianowicie Promenadę spacerową Rocca al Mare oraz okolice lasu Haabersti. Następnie powrót do centrum miasta i ulicami
Kolde, Kopli i Tompuistee wśród dopingujących kibiców do mety. Od 37 kilometra moje tempo trochę spadło i wynosiło już powyżej 6 min./km. Na koniec organizatorzy zafundowali maratończykom ostatni podbieg do mety,
ale to już nie robiło na mnie wielkiego wrażenia, bo czas, jaki wyświetlał mi się na zegarku i to, jak wytrzymałem trudy tych zawodów w zupełności mnie satysfakcjonowały.
Finisz z flagą, kilka fotek, mały odpoczynek i udaliśmy się z Anią do naszej kwatery odświeżyć się i zabrać nasze bagaże. Mieliśmy na to ok. 1 godziny. Potem wróciliśmy jeszcze do strefy finiszera na jedzenie. Dostęp do niej mieli jedynie biegacze, a osoby im towarzyszące musiały
czekać w jej okolicy. Jedzenia i picia było dużo, bez ograniczeń i z dużą różnorodnością. Na miejscy były tez masaże, z których można było skorzystać, ale ze względu na kolejkę oczekujących nie skusiłem się.
Start w maratonie w Tallinnie uważam za udany, a do tego atrakcyjny ze względu na to, że samo miasto jest po prostu ładne, kibice żywiołowi, a
organizacja zawodów na dobrym poziomie.
W zawodach udział wzięło 1928 zawodników. Ja ze swoim czasem 3:53:56 byłem 746. W zawodach startowała duża ilość Polaków, ale niestety nie da
się na stronie zawodów wyfiltrować jaka to była ilość. Warto zaznaczyć, że pomimo kilku niewielkich podbiegów trasa jest dość płaska i dobra do bicia życiówek. Tomek, którego poznaliśmy jeszcze na lotnisku w Warszawie pobił swoją życiówkę o kilkanaście minut. Iwona z Bieganie z dystansem , którą spotkaliśmy w drodze powrotnej na lotnisku również powróciła do Polski z nową życiówką.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |