|
| Antoni Paweł Antoni Pakuła Wisznice MKS ŻAK Biała Podlaska
Ostatnio zalogowany 2020-12-13,10:52
|
|
| Przeczytano: 1067/244247 razy (od 2022-07-30)
ARTYKUŁ | | | | |
|
III Bieg o Puchar Rotmistrza Witolda Pileckiego | Autor: Paweł Pakuła | Data : 2010-10-22 | Rotmistrz Pilecki – historia tragiczna
Witold Pilecki, uczestnik pierwszej i bohater drugiej wojny światowej urodził się w 1901 roku w Ołońcu, w Rosji. Pochodził z polskiej rodziny szlacheckiej, wywiezionej na Syberię za udział w powstaniu styczniowym. Po przeprowadzce do Wilna młody Witold zaangażował się w zakazaną przez władze działalność harcerską. Po odzyskaniu niepodległości walczył jako kawalerzysta w wojnie polsko-bolszewickiej, za co został później odznaczony Krzyżem Walecznych. Brał między innymi udział w bitwie warszawskiej. Po wojnie został zdemobilizowany i przeniesiony do rezerwy.
Rys.1 - Witold Pilecki
Zajął się studiowaniem w Poznaniu i w Wilnie. Pociągało go między innymi malarstwo. Po wybuchu II Wojny Światowej walczył w kampanii wrześniowej. Zaraz po upadku państwa podjął działalność konspiracyjną. 9 listopada 1939 roku został współtwórcą organizacji Tajna Armia Polska. We wrześniu 1940 roku dobrowolnie przedostał się do obozu zagłady Auschwitz (Oświęcim) gdzie jako więzień Tomasz Serafiński organizował ruch oporu (założył w obozie Związek Organizacji Wojskowej) i zbierał informacje o panujących tam warunkach celem przekazania na Zachód.
W Auschwitz pozostał do kwietnia 1943 roku, później uciekł wraz z dwoma współwięźniami i skontaktował z ruchem oporu. Będąc już wówczas porucznikiem przedstawił dowództwu AK plan ataku na obóz. Został on jednak uznany za nierealny (wobec szczupłości sił) i odrzucony. Pilecki otrzymał wówczas kolejny awans, tym razem na stopień rotmistrza.
W następnych miesiącach działał w III Oddziale Kedywu Komendy Głównej AK. Wziął udział w powstaniu warszawskim. Wzięty do niemieckiej niewoli, następnie wyzwolony udał się do Włoch gdzie walczył w 2 Korpusie Polskim. W końcu 1945 roku na osobisty rozkaz generała Andersa udał się do Polski by prowadzić działalność wywiadowczą i konspiracyjną na rzecz polskiej armii i rządu na Zachodzie. Interesował się między innymi losami żołnierzy AK i 2 Korpusu walczących u boku państw zachodnich, którzy byli w tym czasie represjonowani przez NKWD i wywożeni na Syberię. Generał Anders wydał mu w końcu rozkaz opuszczenia Polski wobec zagrożenia dekonspiracją i aresztowaniem. Rotmistrz nie usłuchał. 8 maja 1947 roku Witold Pilecki został aresztowany przez organy komunistyczne.
Był ciężko torturowany przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa. „Oświęcim to była igraszka” – powiedział później żonie widząc ją po raz ostatni. W końcu stanął przed sądem oskarżony m.in. o działalność wywiadowczą na rzecz rządu RP na emigracji, o nielegalne przekroczenie granicy i posiadanie broni. 15 maja 1948 roku Witold Pilecki został skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano w więzieniu mokotowskim strzelając oskarżonemu w tył głowy. Zabity pozostawił żonę, córkę i syna. Szczątki rotmistrza UB-ecy pochowali potajemnie w nieznanym miejscu. W czasach PRL informacje o działalności Pileckiego były cenzurowane. Dopiero po odzyskaniu niepodległości w 1990 roku unieważniono wyrok. W 1995 roku rotmistrza odznaczono pośmiertnie Orderem Odrodzenia Polski. Instytut Pamięci Narodowej próbował postawić przed sądem prokuratora oskarżającego w sfingowanym procesie (Czesław Łapiński, o zgrozo: dawny major AK) ten jednak w międzyczasie zmarł. 30 lipca 2006 roku podczas obchodów 62 rocznicy wybuchu powstania warszawskiego prezydent Lech Kaczyński przyznał pośmiertnie Witoldowi Pileckiemu Order Orła Białego – najwyższe i najstarsze odznaczenie Rzeczypospolitej Polskiej .
Bieg
Jest niedziela, 17 października. Szybkim krokiem przemierzam niewielki, żoliborski Park Kępa Potocka kierując się w stronę biura zawodów. Dziś odbędzie się tu seria biegów poświęconych pamięci Witolda Pileckiego. Ma być rodzinny piknik, biegi dla dzieci i młodzieży oraz bieg główny na dystansie 10 kilometrów. Pogoda dopisała: jest pięknie, słonecznie, niezbyt wietrznie. Temperatura w sam raz na szybkie ściganie. Na drzewach widać oznaki jesieni. W parku ludzi całkiem sporo: i tych spacerujących leniwie i tych nerwowo przygotowujących się do startu. Przybyły całe rodziny z dziećmi. Najmłodsi startują właśnie w Biegu Malucha, dystans - 100 metrów.
Biegną za pluszowymi maskotkami wśród głośnego dopingu kibiców i bliskich. Chwilę później na mecie otrzymują medale. Pewnie ich pierwsze w życiu. Zostawiam sielski krajobraz i rozglądam się za biurem. Do startu pozostało niecałe pół godziny. Na szczęście jest niedaleko. Przed namiotem wyraźnie widać logo „Gazety Polskiej”, głównego organizatora imprezy. Rejestracja jest szybka i sprawna. Miłym zaskoczeniem jest brak wpisowego. Cały koszt łącznie z okolicznościową koszulką, pamiątkowymi dyplomami, nagrodami i posiłkiem po biegu pokrywa sponsor. Bardzo ładnie z jego strony. Drobnym zgrzytem jest brak depozytu. Trudno, ryzyk fizyk. Zostawiam torbę z aparatem i ubraniami w namiocie pełniącym rolę szatni. Może nic się nie stanie.
Jeszcze tylko toaleta, drobna rozgrzewka i już czekam w grupie startujących. Nie jest nas zbyt wielu, niektóre twarze kojarzę z Lasu Kabackiego i innych warszawskich biegów. Sędziowie zarządzają najpierw start honorowy. Tuż po nim odchodzimy ze sto metrów od linii mety. Ustawiamy się na jednej z parkowych alejek prowadzących brzegiem kanału. Przed nami pięć pętli o długości niecałych dwóch kilometrów. W razie wątpliwości rowerzysta jadący przed czołówką wskaże trasę. Ustawiam się strategicznie tuż za pierwszą linią, tam, gdzie jak sądzę jest moje miejsce. Jeszcze ze dwa głębsze oddechy i... Start!
Początek jest tłumy, alejki są dosyć wąskie. Przypomina mi się opowieść Jerzego Skarżyskiego, jak to nabawił się poważnej kontuzji startując w tłumie podczas jakiegoś ulicznego biegu w Niemczech. Nie chciałbym zaliczyć podobnej przygody. Ostrożnie wymijam tych, których mogę i biegnę za szybszymi. Po kilkuset metrach już się przerzedziło. Inni biegacze raczej nie stanowią zagrożenia, gorzej jest z trasą. Zaraz za początkiem pętli jest niewielki, ale wyraźny podbieg, potem kawałek asfaltową alejką mającą liczne wyboje i najlepsze lata za sobą.
Chwilę później zbiegamy do „kanałku” (starorzecze Wisły), przez półkolisty mostek na drugą stronę, znowu lekki podbieg, potem chodnikiem ze zniszczoną nawierzchnią i w dół po szerokich schodkach lub trawie obok, jak kto woli. Zbiegamy nad wodę, tam nawrót w stronę bramki mety, przekraczamy ją pierwszy raz i zaczynamy kolejne okrążenie. Zostały jeszcze cztery pętle.
Pierwsze kilka pętli biegnę w kilkuosobowej grupie. Wielkich przetasowań nie ma. Standardowo kilka osób, które przesadziło z tempem tuż po starcie potem puchnie i zwalnia będąc wymijanymi. Gdzieś na drugiej pętli sytuacja się stabilizuje. Raczej nikogo nie dochodzę, biegnę w towarzystwie prowadzącej wśród kobiet (Renata Kalińska, jeśli się nie mylę) i dwójki niezbyt młodych, ale szybkich biegaczy. Zmieniamy się czasem na prowadzeniu, raz pierwsza biegnie dziewczyna, raz któryś z mężczyzn. Tak wygląda sytuacja prze pierwsze trzy pętle. Woda jest, ale nie piję. Szkoda czasu. Staram się biec w miarę równo na płaskim, nieco zwolnić na podbiegu i puścić się luźniej a szybciej na zbiegu.
Trasa wymaga sporej koncentracji, zagrożeniem jest nie tylko wyboisty asfalt, ale też psy i spacerujący po parku, którzy czasami beztrosko wchodzą pod nogi pędzących biegaczy. Na czwartym okrążeniu wykorzystuję małe zamieszanie spowodowane przez spacerujące staruszki i wyprzedzam prowadzącego naszą grupę. Przypuszczam, że zaraz mnie dojdą, ale jakimś cudem udaje mi się minimalnie zwiększać przewagę. Zaczynam myśleć już nie tylko o obronie pozycji, ale i o ataku na zawodnika przed sobą. Może kilkanaście, dwadzieścia metrów przede mną biegnie jakiś młody chłopak w koszulce WKB Meta Lubliniec.
Na ostatnim, piątym okrążeniu jakby słabnie. Wyprzedzam go jakieś dwieście metrów przed metą. Boję się stracić pozycję na finiszu, więc stopniowo przyśpieszam jeszcze bardziej. Ostatnie sto metrów, zwiększam częstotliwość oddechów razy dwa, płuca pracują w rytm kroków niczym pędząca lokomotywa. Zziajany wpadam na metę, idę po wodę zapominając w porę wyłączyć stoper. Nie wiem, jaki mam czas, nie wiem, który jestem. Chyba pierwsza dziesiątka gdyż innych zasapanych jest niewielu. Idę gratulować zwycięzcy. Pierwszy na mecie Michał Bernardelli (00:32:25) to średniodystansowiec, zwycięzca Akademickich Mistrzostw Polski w Biegach Przełajowych.
Trenuje normalnie pod 1500 metrów i jest z formą o lata świetlne przed takimi amatorami jak ja (1000m w 2:27 – uff…, kosmos). Na moje ubolewania, że od jakiegoś czasu usiłuję złamać 38 minut i nie potrafię odpowiada, że ten bieg jest trudny na robienie życiówki.
Nie tracę jednak nadziei, wydaje mi się, że grzałem całkiem szybko. Problemów z kolką nie miałem. Na pudło w klasyfikacji generalnej się nie łapię. Było do szóstego miejsca, więc jestem gdzieś dalej. Miłą niespodzianką jest natomiast trzecie miejsce w kategorii wiekowej 16 – 35 lat. Podczas dekoracji dużą przyjemnością i zaszczytem jest dla mnie odebranie dyplomu z rąk Pani Zofii Pileckiej - Optułowicz, córki Bohatera. Wśród nagród rzeczowych jest literatura o charakterze historycznym i patriotycznym.
Jestem akurat po studiach historycznych, więc prezent jak najbardziej trafiony. Są też dwie płyty. Wśród nich płyta z balladą autorstwa Artura Rojka p.t. „Mój Tata Generał” dedykowana Generałowi Augustowi Emilowi Fieldorfowi, pseudonim „Nil” (podobnie jak Pilecki ofiara mordu sądowego). Niewiele słucham ostatnio polskiej muzyki i nie wiedziałem, że wokalista Myslovitz nagrywa takie utwory.
Dwa dni po biegu sprawdziłem wyniki. Czas 00:37:22. A więc jednak się udało! Poprawiłem, życiówkę o prawie 50 sekund. Trasa co prawda bez atestu (pytany sędzia twierdził, że atest ma być), ale trudno. Za łatwo na pewno nie było, co najwyżej mogło być za krótko. A już myślałem, że w tym roku nie zejdę poniżej 38 minut. Może to dzięki temu, że odpocząłem bardziej niż zazwyczaj? Nie robiłem w ostatnim tygodniu przed startem długich wybiegań? Bardzo możliwe. W każdym razie jestem bardzo szczęśliwy. Aha, zostało jeszcze miejsce. Byłem siódmy na 139 osób. Szóste miejsce przegrałem o pół minuty z Jackiem Gardenerem, znanym biegaczem i triatlonistą prowadzącym także sklep z biegowymi akcesoriami.
Bieg o Puchar Rotmistrza Pileckiego to w przyjemna impreza. Podoba mi się organizowanie imprez sportowych w połączeniu z edukacją historyczną i upamiętnieniem bohaterów. Dobrze, gdyby cykl biegów Pileckiego był kontynuowany. Plusem zawodów jest z pewnością brak jakichkolwiek opłat ponoszonych przez startujących oraz jej rodzinny, piknikowy charakter. Minusem jest brak depozytu i brak chipów do pomiaru wyników. Zdaje się, że na mecie były jakieś wątpliwości, co do kolejności niektórych zawodników.
Przydałaby się też inna, mniej wyboista i szersza trasa. Obecna jest malownicza i ostatecznie się nadaje, ale dla niewielkiej liczby startujących. Jeśli organizatorzy myślą o rozbudowaniu imprezy i zwiększeniu frekwencji w przyszłym roku to parkowe alejki Kępy Potockiej będą zdecydowanie zbyt ciasne i zbyt niebezpieczne. Warto wtedy przemyśleć przeniesienie Biegu o Puchar Rotmistrza Pileckiego w lepszą lokalizację.
|
| | Autor: ROCKMEN, 2010-10-22, 10:22 napisał/-a: To zaszczyt brać udział w biegu imieniem takiego wspaniałego człowieka. Dzięki takim imprezom pamięć o Nim będzie wieczna!!! | | | Autor: asiam, 2010-10-22, 11:28 napisał/-a: Rotmistrz Pilecki - OCHOTNIK DO AUSCHWITZ
Został wydany komiks historyczny pt.Raport Witolda w serii Epizody z Auschwitz.
Link dla zainteresowanych:
http://www.episodesfromauschwitz.pl/pl/?id=7&e=2
Seria ta oparta jest na faktach autentycznych, a każdy detal konsultowany z naukowcami. | | | Autor: Warszawiak, 2010-10-22, 18:53 napisał/-a: Trasa na Kępie Potockiej należy do wymagających (liczne zakręty, podbiegi, niestety też pofałdowane asfaltowe alejki), ale i najpiękniejszych w Warszawie. Ma atest.
Rozmawiałem z organizatorem, który mówił, że we wszystkich biegach wystartowało w sumie dwa razy więcej biegaczy niż przed rokiem. Chcieliby wprowadzić chipy za rok, ale są ograniczeni budżetem. I tak jest to jeden z niewielu biegów, gdzie nie ma wpisowego, a pakiet jest bardzo solidny. Wszystkie maluchy dostały medale, biegacze koszulki, wodę, herbatę i grochówkę. A grochówka była pyszna!:)
Pani Zofia Pilecka to przemiła kobieta. Bardzo się cieszę, że dostałem od niej dedykację w książce poświęconej pamięci Jej ojca i że właśnie w Biegu o Puchar Rotmistrza Pileckiego ustanowiłem nową życiówkę na 10km.
Wielkie podziękowania dla organizatorów za ten bieg!
| | | Autor: Antoni, 2010-10-24, 20:52 napisał/-a: Dzięki Maciej za informację, że trasa na Kępie Potockiej jednak atest ma. Super, mam nadzieję, że uda mi się wystartować za rok.
Pozdrawiam | |
|
| |
|