2022-10-25
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Mój jubileusz (czytano: 1308 razy)
Po prawie 11 latach wróciłem do Królestwa Niderlandów pobiegać. Wówczas, w Rotterdamie, był to, zaledwie ,mój drugi maraton. W ubiegłą niedzielę, 16.10. jubileuszowy, czterdziesty. Przez ponad dekadę przemierzyłem maratońsko czterdzieści miast i miasteczek, w trzydziestu krajach, na trzech kontynentach. Było ciekawie, o czym miałem przyjemność wielokrotnie pisać na łamach tego portalu.
A jak było w Amsterdamie ? W Amsterdamie, mimo doświadczenia, nie wiedziałem czego się spodziewać. Po udanym ultra w Górach Sowich, patrząc w metrykę (w lipcu wkroczyłem w 47 rok życia), pomyślałem, że może to być ostatnia szansa aby swoją “życiówkę”(2:56:29) wznieść jeszcze na wyższy poziom. Wybrałem więc szybki, renomowany, holenderski “klasyk”. Lecz od lipca wiele się wydarzyło. Covid oraz jego następstwa skutecznie wykluczyły mnie z maratonu dookoła Wigier i opóźniły przygotowania. Kiedy je wreszcie rozpocząłem dni pełne werwy przeplatały się z godzinami nadmiernego zmęczenia (być może wynikającego z następstw choroby). Na najdłuższych wybieganiach pomiar tętna wskazywał bardzo wysokie wartości, kilkukrotnie przekraczając 200 na całkiem długim dystansie. I to wszystko mimo tego, że częstotliwość i intensywność treningów nie była na takim poziomie co przedtem. Trochę się niepokoiłem a nawet bałem jak mój organizm zareaguje na tak długi, ekstremalny wysiłek. Postanowiłem pobiec spokojniej, kontrolując tętno, trzymając się balonika ze wskaźnikiem 3:15. Ale startowałem ze strefy żółtej, czyli w przedziale czasów 2:40-3:00, euforia startowa na pięknym stadionie olimpijskim rozproszyła nieco obawy i...ruszyłem wypatrując balonika na 3:00.
A nie było to łatwe. Balonik bowiem był znacznie z przodu, w strefie było kilkaset osób a bieżnia stadionu i ulice przy nim nie pozwalały na swobodne wyprzedzanie. Potem, kiedy kolorowy tłum wbiegł do słynnego, hipisowskiego Parku Vondelpark (w tamtych latach zyskał on ponurą sławę jako “Park igieł”) nie było luźniej choć liczni kibice i zorganizowane grupy muzyczne “zachęcały” do energicznego działania.
Nie chciałem też robić tego zbyt szybko. Biegnąc 4:05-4:10 dogoniłem balonik dopiero po pięciu kilometrach. Dogoniłem i...nie zwolniłem. Chłopak “leciał” poniżej 4:10/km ! Marzyłem: “Fajnie, jak się utrzymam to będzie spokojnie poniżej 3h.” i myślałem: “To niemożliwe. Zwolnij waść jak najszybciej. Nie gotowyż na <3h. Sprawdź tętno !”. Czułem się dobrze i póki tak będzie postanowiłem nie sprawdzać. Lecz chłopak z balonikiem biegł nierówno. Po km w 4:09 następny zanotował w 4:24, potem w 4:12. Hola ! Hola ! Gorsze od trochę zbyt szybkiego tempa może być tylko tempo rwane ! Niedobrze. Tymczasem w licznej grupie “balonikowej” mijamy 10 km w czasie 41:42. To już rogatki Amsterdamu. Następne dwadzieścia kilometrów poprowadzone zostało wzdłuż rzeki Amstel, na południe. I były to piękne kilometry. Delikatne słońce, kilkanaście stopni, niewielki wiatr. I te załogi wioślarskie na rzece odbijającej promienie słoneczne ! I różnokolorowe drzewa wzdłuż ścieżki, po której biegliśmy. Bajecznie. Tymczasem docieramy do 15 km i postanawiam “puścić” balonik. Wiem już na pewno, że nie stać mnie dziś na czas poniżej 3h a przy tym szarpanym tempie mogę skończyć na 3:30. Biegnę wciąż tempem poniżej 4:20, jest luźniej i postanawiam kontemplować mój jubileuszowy maraton. Mija mnie kilka, kilkanaście osób. Dziewczyna w koszulce we flagę RPA, grupka Włochów. Biegnie się przyjemnie, lekko pod wiatr. 20 km, nawrót na wiadukcie, mocno obleganym przez kibiców. I słyszę donośne Marek (są imiona na numerach startowych). Być może biegnie gdzieś w pobliżu inny Marek ale mam wrażenie, że te okrzyki kilkunastu gardeł skierowane są właśnie do mnie. Uśmiecham się, macham i zbiegam z wiaduktu. Znowu pojedyncze okrzyki wołające mnie po imieniu. Czyżby te podamsterdamskie okolice zamieszkiwali Polacy ? Uznaję to za bardzo możliwe. Półmetek pokonuję w czasie 1:29:06 ale czuję, że sił ubywa. Nie cisnę jednak na siłę. Wraca do mnie lęk przedstartowy. Staram się wciąż kontemplować kolejne kilometry. Za 20 ukończę mój 40 maraton, za 18, za 15...W międzyczasie widzę coraz więcej osób maszerujących i kontuzjowanych. Dziewczyna z RPA, która mijała mnie 10 km wcześniej stoi pochylona na trawniku nieopodal trasy... Dobiegam do chłopaka z polskim imieniem na plecach. Życzę mu powodzenia, słabo dziękuje.
W Amsterdamie, gdzie znowu się znaleźliśmy w okolicach 30 km, jest gwarno i głośno. Trasa “faluje” w tunelach i na wiaduktach. W tym momencie każdy podbieg, choćby najmniejszy, waży więcej...Biegnę coraz wolniej 4:30-4:50, dystans daje się we znaki ale czuję się dobrze. Jedyny raz sprawdzam tętno. Jest 130 ! Wiem, że balonik na 3:15 mnie nie dogoni. Zadowolony z podjętej decyzji nie cierpię na ostatnich fragmentach trasy. Przebiegamy ponownie obok kolejki do Rijksmuseum ...a potem wbiegamy znów do Vondelpark ...5 km do jubileuszowej mety, 4 km, 3...
Co chwila widać wymyślny doping: cheerleaderki, DJ w przepołowionym aucie, zespół seniorów grający na bębnach. Przyjemne, niedzielne południe i atmosfera wielkiego święta. Pełne ogródki kawiarniane. Jest ciepło, słonecznie.
I wreszcie ostatni kilometr, w oddali widać stadion, pojawiają się barierki. Przy nich tłumy kibicujących. Kładka nad trasą i wbiegamy na stadion. Jeszcze 300 metrów. Zbieram się do finiszu i okazuje się, że sporo sił jeszcze pozostało. Wyprzedzam kilkanaście osób na tych 300 metrach. A wbiegając na metę wyrzucam rozprostowane dłonie w górę. Czterokrotnie. Czterdzieści palców w górze jak czterdzieści przebytych maratonów. Tutaj, w pięknym Amsterdamie, na historycznym stadionie, spełnił się mój jubileusz ! Zegar zatrzymuję na czasie 3h7’00”
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu paulo (2022-10-30,20:35): "Czterdzieści maratonów minęło jak jeden dzień" 🤗 Gratulacje! Drugich tyle życzę 🤗 andbo (2022-11-03,17:50): Wspaniały jubileusz, gratulacje!
|