2021-6-30
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Wielka Prehyba 2021 (czytano: 123 razy)
Wielka Prehyba 2021
„Hej Paweł zapisuj się na Szczawnicę będzie fajnie zobaczysz, no ale to trudny bieg”.
I co tu zrobić po takim przekazie informacji od Ani? Będzie fajnie a zarazem „łomot”. W sumie już kilka biegów mam za sobą, więc nowe wyzwanie wskazane ale... Właśnie to moje ALE zawsze jakieś ale, a bo ciężko, a bo noga, a bo plecy, a bo czy dam radę? Do końca było wahanie. Jeszcze mogło się wydarzyć, że nie załapię się na bieg, bo zapisy na Szczawnicę rozchodzą się błyskawicznie, aż uruchomiono zapisy. Co znaczy chęć wjazdu na wycieczkę dla mojej żony? Siedząc na kawce z koleżankami, nagle przerwa na pogaduchy i w 9 sekund od zapisów byłem jedną nogą w Szczawnicy. Druga noga dojechała, jak zamówiła pokój w Gackówce parę dni później :0) No to trzeba ostro teraz trenować, bo jeszcze nigdy nie zrezygnowałem z biegu jak już wystartowałem. Niestety plany się komplikują, pojawiła się pandemia, która paraliżuje cały świat. Bieg przesuwano na inny termin, potem rok, czekałem, aż się doczekałem. Czerwiec 2021, nie wszyscy z zapisanych znajomych wytrwali w tym postanowieniu, lecz i tak było nas tam trochę. Można było startować samodzielnie lub w grupie. Start główny, który wybrałem o 9.00 oj będzie zabawa już teraz gorąco, a co będzie potem? Ruszamy 2km ścieżkami wybrukowanymi, trochę mnie przeraża patrząc jak grupa szybko biegnie. Zostaję z tyłu myśląc, ale silna grupa, skoro oni już tak zapier..., jednak moje obawy były trochę na wyrost, gdy zaczęły się pierwsze podbiegi, góry zweryfikowały wszystko i to ja, mimo wszystko, parłem do przodu wyprzedzając innych. Mijały godziny, kolejne kilometry zostawiałem za sobą. Żar lał się z nieba ze 30 stopni na plusie, trzeba dużo pić, żeby się nie odwodnić, na szczęście jestem dobrze zaopatrzony, a i na punktach odżywczych niczego nie brakuje. Widoki bajeczne, lecz nie bardzo można podziwiać, bo im dłużej odpoczywasz tym gorzej ruszyć dalej. Trasy biegowe rewelacyjne, aczkolwiek wymagające. Suche, szerokie, mało kamieni nic tylko gnać do mety (no z tym gnaniem to mnie poniosło trochę) :0) Ostatni punkt odżywczy na Durbaszce, a tu niespodzianka, Arek z Kasią mi kibicują i dają dodatkowego „kopa” na końcówkę biegu, a potrzeba mi już tego, bo gorąc daje się we znaki więc motywacji nigdy za wiele ”kocham was Króliczki” (krzyczę). Durbaszka to jedyny punkt na którym skorzystałem z jedzenia (zawsze mam swoje ze sobą). Arbuz, tak arbuz i nic innego, dostałem ślinotoku na jego widok zjadłem chyba z sześć małych kawałków ( jakie to było dobre, nigdy mi tak arbuz nie smakował). Tę słodycz miałem w głowie przez ostatnich parę kilometrów podbiegów, gór, skał i zbiegów aż do mety. Meta to zawsze najlepsza nagroda po „dobrze wykonanej pracy”. Moja prywatna Foto Turystka Agnieszka czeka zawsze na mnie witając mnie gorącymi radosnymi okrzykami :0) A tuż za linią mety zimny prysznic, medal i piwo (oj jak smakuje piwo po takim ścioraniu). Nie musiałem tym razem długo się zastanawiać co dalej z bieganiem po górach. Było fajnie więc za rok widzimy się znowu lecz już na Dzikim Groniu zapewne.
Paweł
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |