2011-09-10
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Tacierzyństwo... ;) (czytano: 2415 razy)
Dobra... już się nie gniewam ;) Może znowu będzie mnie tu więcej, bo ostatnimi czasy trochę się rozleniwiłem... oczywiście wyłącznie "tfórczo" ;)
Takie życie, człowiek pracuje, biega, a w chwilach relaksu "dźwiga ciężary", "utylizuje bomby biologiczne" i inne tam operacje ;))) Cieszy mnie jednak to, że szczęśliwy tatko dostaje przepustki na dreptanko, a aktywność internetowa to już swego rodzaju luksus, na który nie zawsze starcza czasu, a często jeśli już go mam to cierpię na "przemóżdżenie" ;)
A jak jest teraz...? Piszę, więc nieco lepiej i z czasem i z "dyskiem twardym" ;) Czasu mam faktycznie więcej, choć niezupełnie mogę go wykorzystać w taki sposób, jaki bym chciał... Nie biegam od kilku dni... Nie jest to jednak przejaw lenistwa, czy kontuzji... Hm... "przyczyna" w tej chwili najedzona śpi, a ja tym samym mogę odsapnąć, bo ta kobitka wszystkie soki ze mnie wyciska ;) Niespełna pięć miesięcy, ale to już prawdziwa kobieta... fochy, grymasy, histerie... zmienność nastrojów w okamgnieniu... ;))) Jutro jednak wygonimy tego diabełka z niej... Mamy chrzciny i mam nadzieję że "farorz" cosik na to zaradzi... ;) Obawiam się jednak, że nasz Bąbelek świątynię do góry nogami przewróci... Oj! Będzie jazzzda! ;)
Na razie jednak niewinnie śpi i psssst... Będę pisał cicho... mam nadzieję, że będzie coś słychać... ;)
Nie biegałem właśnie dlatego, że było sporo spraw do załatwienia, związanych z całą ceremonią... Tym zajmowała się Miśka, a mnie w tym czasie przypadała cała "czarna robota"... Nikusia ;) O bieganiu mogłem zatem zapomnieć, ale doła nie mam, bo ten czas nader aktywnie spędzałem i z olbrzymią przyjemnością... Uwielbiam ten czas, gdy zostajemy sami, bo... wtedy mogę choćby, bez szkód na moim zdrowiu, ponarzekać na mamuśkę... na razie malutka mnie nie wsypie, a w przyszłości popracujemy nad dochowywaniem przez nią tajemnic, choć z kobietami to raczej zadanie arcytrudne ;)))
Ten weekend, podobnie jak miniony tydzień mam kompletny luzik i zbieranie sił na tydzień nadchodzący... Kibicuję znajomym zmagającym się z trasą wrocławskiego maratonu, a sam ostro biorę się do pracy już od poniedziałku. Trzeba bowiem powrócić na właściwy tor, bo końcówka roku to kilka ważnych dla mnie startów, w tym próba poprawienia życiówki w półmaratonie (Kościan)... A tak poza tym to sporo górek, które traktuję bardziej zabawowo niż na wynik. Nie oznacza to jednak, że całkiem odpuszczę ściganie... Nie ma mowy! ;) Za tydzień czeka mnie Półmaraton "Czarodziejska Góra" w Jedlinie Zdrój, gdzie chcę nabiegać to, czego mi się nie udało osiągnąć niedawno w Boguszowie, a to za sprawą upalnej pogody... W Jedlinie chcę się odgryźć, a także odbudować się po ostatnich, mało udanych startach... Oprócz wspomnianego Boguszowa, biegałem ostatnio (w ubiegłą sobotę) w Czechach, gdzie po raz drugi wybrałem się na 25-kilometrową trasę w Broumovskych Stenach, z celem poprawy wyniku z 2010 roku...a z jakim skutkiem? Eeeeeech! Mogę sobie po raz kolejny zanucić... "znowu w życiu mi nie wyszło..." ;)
Najkrócej opisując ten bieg... agonia... ;) Zresztą, to nie był bieg, to była raczej rzeźnia... Jak wspomniałem, miałem cel - poprawić ubiegłoroczny wynik na tej arcytrudnej, wyżynającej trasie (2:48). Niestety to nie był mój dzień... W ogóle nie byłem sobą... Wystartowałem spokojnie, by nie spalić mięśni już na początku, bo w pamięci miałem ubiegłoroczne parszywe skurcze na kilka kilometrów przed metą... Nic to jednak nie dało i po chwili było już coraz gorzej. Od 4-5 km nie miałem w ogóle pałera, a już o podbiegach mogłem zapomnieć, a tych było multum ;) W związku z trudnością wymijania na ścieżkach między skałami, grzecznie się usuwałem, by nie blokować i zapraszałem przed siebie kolejnych biegaczy... bez walki. Jedyną walkę jaką tego dnia toczyłem, była walka z własną bezradnością... ;) Ciężko oddychałem, ledwo powłóczyłem kończynami dolnymi, a nawet dwukrotnie zaliczyłem glebę (na szczęście tylko delikatne otarcia, bez złamań i zwichnięć). Potknięć już w ogóle nie liczyłem, bo było tego bez liku. Najgorsze było to, że najczęściej potykałem się o własne nogi... ;) Totalny brak synchronizacji mózgu z resztą członków... ;)))
Już na półmetku przestałem się łudzić, że uda mi się poprawić ubiegłoroczny wynik. Zdumiony byłem jednak, gdy okazało się że mam lepsze międzyczasy niż w biegu zeszłorocznym... Nic to jednak nie dało, bo wkrótce zapas szybko topniał, a ja przemodelowałem swoje cele... Teraz biegłem wyłącznie... aby tylko do mety i aby tylko żywy... ;))) Pogoda jednak nie ułatwiała zadania... było parno, a na górze, między skałami to już totalna sauna. Co prawda sporo tam lasu i drzew, ale duchota nic sobie z tego nie robiła... Ufffff! ;)
Summa summarum na metę zaleciałem z czasem 2:53. Byłem trochę zdołowany, a jeszcze bardziej wymiętolony... ;) Miało być pięknie, ale wyszła lipa. Wiem jednak, że za rok tam jestem po raz trzeci... Nie ma to tamto, zakochałem się w tej trasie od pierwszego wejrzenia, a wiadomo jak z miłością bywa... to nie tylko miodzio, ale również sól, pieprz i papryczka chili... ;))) Dzisiaj tej ostatniej było chyba najwięcej, ale za rok się odgryzę... ;))) Rok to jednak sporo czasu... Na razie na widnokręgu jest Jedlina i cel... złamanie 1:50 w tej górskiej połówce. Samo się nie nabiega, dlatego trochę pracy mnie czeka w nadchodzącym tygodniu... Mam nadzieję podzielić się z Wami dobrymi wieściami, a na razie... kończę bo Robaka trzeba dokarmić. A kto mnie dokarmi...? ;)))
Na fotce... sprawczyni mego bezruchu... ;)))
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Truskawa (2011-09-11,17:18): Wy te chrzciny Arturo to chyba od zeszłego roku załatwiacie. :))) I nie gadaj bo na pewno kościół jak stał tak stoi. Jeśli nie to Twoja wina a nie tego ślicznego dziewczątka. Jest boska. Mam jeden taki wredny koment ale to Ci wyślę prywatnie. :))))) agawa (2011-09-11,17:56): Sprawczyni Twojego bezruchu jest taka śliczna i słodka, że wszystko jej można wybaczyć. Oj coś czuję, że będzie tatuśka wodzić za nos i owinie sobie go wokół paluszka. A tatusiek będzie rozpieszczał mała ile tylko wlezie ;)))))) szlaku13 (2011-09-11,22:17): Mylisz się Agucha...! NIE BĘDZIE!!!
Ona już to robi od 15 kwietnia... ;))) szlaku13 (2011-09-11,22:21): Iza... a czy ty myślisz że to takie łatwe było z tym kościołem... Przecież musiałem wpierw zahaczyć o konfesjonał, a to była ciężka przeprawa... bo co tu powiedzieć, skoro się nie grzeszy... ;))) Truskawa (2011-09-11,23:25): Ja już nawet do kościoła nie wchodzę tak mnie kopie przy wejściu, a Ty mi tu bajki o bezgrzesznym życiu sprzedajesz. :)) szlaku13 (2011-09-11,23:34): W to nie wątpię, że masz sporą listę grzechów... ;)
Ale nie musisz mnie wkładać do tego samego wora... nie psuj mnie kobieto... ;))) Marysieńka (2011-09-12,16:54): Śliczna sprawczyni bezruchu....i nie chcę Cię martwić....nie ostatni to raz:)) dario_7 (2011-09-13,16:28): No i jak tam po chrzcinach?... Spokojniejsza?... Hahaha!!!... :))) Świetna ta Twoja córuchna! Niech się zdrowo chowa :))) szlaku13 (2011-09-14,00:51): Chrzciny w kościele prawie całe przespała (nuuuda..), potem godzinami była noszona na rękach przez wszystkich, dzięki czemu wymaltretowana spała ponad 12 godzin... ;))) A czy jest spokojna...? Hm... to kobita, więc jest zmienna... nie nadążysz... ;))) Truskawa (2012-01-16,09:27): To jest naprawdę mądre dziecko. Od samego początku zdrowy stosunek do kościółka. :))
|