2011-03-15
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Bochnia 2011- czyli pozasportowe przeżycia z ziemi jak i spod niej. (czytano: 1752 razy)
Zmiana terminu biegu w Bochni bardzo mnie ucieszyła.
Już nic nie stało na przeszkodzie aby wziąć w nim udział (no - może poza losowaniem).
Zgłosiłem w ostatniej chwili swoją kandydaturę do udziału w biegu w barwach MP, i już następnego dnia dostałem informację ,że …jedziemy.
I to w jakim składzie!:
- Krzysztof Zulus Wojtecki – Mistrz , Guru, Master….
- Miłosz Kamieniak – no lubię po prostu gościa
- Michał DrDreyfus Rutkowicz – nieznany mi jeszcze , ale jak się później okazało swój chłop.
Z powodu nadmiaru czasu podróż rozpoczęła się od zwiedzania Kępna.
Kilka nieznanych mi wcześniej uliczek tzw. Kamczatki(?) nie ma już przede mną żadnych tajemnic a szyby wystaw sklepowych na rynku niemal pękały przebijane moim przenikliwym spojrzeniem, które z wielkim zaangażowaniem lustrowały wnętrza kolejnych mijanych sklepów.
Pociąg przyturlał się o dziwo punktualnie, chociaż „ biegł” aż ze Szczecina( to takie miasto nad morzem).
Kupiłem bilet na pospieszny, ale chcąc kontynuować dalej podróż w przemiłym towarzystwie Miłosza przebukowałem w Katowicach bilet na osobowy.
Już po 16 minutach miła Pani ( naprawdę miła) w kasie dokonała operacji, i poinformowała mnie ,że muszę….dopłacić 4.50.
Byłem tak nastawiony na podróż z Miłoszem, że nawet strata tak pokaźnej kwoty pieniędzy oraz wizja podróżowania w niewygodnych osobówkach, nie była w stanie zniechęcić mnie do zmiany decyzji.
Już po chwili podstawiany na peron 4 pociąg do Krakowa odjechał wesoło acz niespiesznie z peronu 3 z piętnastominutowym opóźnieniem.
W Krakowie szybka przesiadka do wypełnionego po brzegi składu do Bochni i…do Bochni, do której dojechaliśmy ok. 16.30.
Nie znając zupełnie miasta ruszyliśmy śmiało przed siebie, co pewien czas zerkając na wydrukowaną wcześniej mapkę.
Kiedy doszliśmy do głównej drogi stwierdziliśmy ,że i ta nie jest nam potrzebna i dalej ruszyliśmy na tzw. czuja.
Podróżując tak sobie spokojnymi uliczkami Bochni poznaliśmy kilka interesujących przybytków , których to miejsc znajomość, mogła nam się później ewentualnie przydać.
Były to:
- Chirurgia szczękowa –Anna Chmura
- Szpital
- Prosektorium
- Prokuratura
- no i zapomniałbym - sklep 24 h.
Jedno z tych miejsc zmuszeni byliśmy odwiedzić i był to na szczęście ostatni na liście - sklep.
Do szybu Campi dotarliśmy o 17.00 i rozpoczęliśmy oczekiwanie na …zjazd.
Oprócz nas na sali siedział tylko jeden Pan.
Powolutku drużyny zaczęły się zjeżdżać i zaczęło się robić gwarno i coraz weselej.
Tymczasem postanowiliśmy odwiedzić jeszcze sklep i znowu ruszyliśmy w jedynym - jak nam się wydawało- słusznym kierunku.
Po małym naprowadzeniu przez tubylca ( pójdziecie o tam - między blockami - chodnickiem – po prawej pseckole i …) trafiliśmy w mig.
Zakupy sprawiły nam dużo radości więc tak się w nich zapamiętaliśmy ,że jak wchodziliśmy to było jasno a jak wyszliśmy, zupełnie ciemno ( spytajcie Miłosza)
Bardzo zaimponowała mi torba Miłosza…….
No dobra , zacznę jeszcze raz.
Bardzo zaimponował mi bagaż podręczny Miłosza.
Bez najmniejszego problemu zmieściły się tam wszystkie, całkiem pokaźne zakupy.
Ze sklepu postanowiliśmy wracać w taki sposób , aby było tylko z góry.
Częściowo nam się to udało.
Pod górkę mieliśmy tylko jak wdrapywaliśmy się na płot celem przeskoczenia go.
W kopalni już całkiem pokaźny tłumek zawodników.
Chwilę później miłą niespodziankę sprawił nam Michał ( nasz współteamowicz), który anonsował swój przyjazd na sobotę rano.
Był lekko zaniepokojony, kiedy zaraz po przywitaniu wyskoczyłem do niego z nalewką.
Pierwszy łyk był – delikatnie rzecz biorąc – maluśki, a kiedy kubki smakowe przekazały wyżej co i jak, z centrum dowodzenia padł rozkaz: „ jeszcze jeden”.
I tak na rozmowach upływał nam czas a tymczasem… wybiła 20.00, czyli rozpoczęcie zjazdu.
Towarzystwo ruszyło ostro do przodu.
My spokojnie czekaliśmy aż się rozluźni.
Kiedy się rozluźniło Pan „wpuszczasz” nie wpuścił nas, ponieważ nie posiadaliśmy zaproszeń, ponieważ posiadał je Zulus, który jeszcze nie dojechał , ponieważ ciągle jechał.
Wróciliśmy więc grzecznie na ławeczkę, pociągnęliśmy zgodnie po łyczku nalewki i…czekaliśmy.
Przemiłą niespodziankę sprawiła mi Gaba, o której to przyjeździe do Bochni dowiedziałem się dopiero w przeddzień wyjazdu sprawdzając listę startową.
Wyżej wymieniona pojawiła się ok. 21.00 z mężem Piotrkiem, synkami Kubą i Jerzykiem oraz Luizą, Olą i Tomkiem, i po przywitaniu od razu zaliczyli zjazd.
Nie, nie poczęstowałem ich nalewką. Po prostu zjechali na dół.
Kiedy przez telefon dowiedziałem się od Zulusa, że - użyję powiedzenia z mojej branży – jest głęboko w lesie, postanowiliśmy wykorzystać bardzo dobrą już o tej porze znajomość topografii miasta, i udaliśmy się do sklepu 24 h, celem zrobienia zakupów ( jedynych do zrobienia w zaistniałej sytuacji, czyli izotoników chmielowych).
Nieubłaganie zbliżała się północ,( ale nadzieja rosła) , ponieważ wraz z nią do Bochni zbliżał się też Zulus.
Wyobrażając sobie czym przyjedzie ( wersje były przeróżne - od konia z wozem po balon) postanowiliśmy opijać każdy wjeżdżający samochód.
Khieedy…poktóryźdam samo…chooodzie nierosrusznialiśmyjusz nawet…. nietylkoczytosomsamochody alenawet...czyjestheśmy wbochniiiczyteżwwieliczce…….ups……właśnie wtedy wjechał ZULUS.
Otrzeźwiawszy natychmiast udaliśmy się na powitanie naszego Kapitana.
W końcu po 7 godz. oczekiwania JEST, przyjechał, a z nim sympatyczna (jak nam się wtedy wydawało:)) serwisantka Ikusia oraz córka Niki( tzn. nie była to córka Niki, tylko ta córka miała tak na imię:)
Po dopełnieniu formalności już po chwili zaliczyliśmy zjazd.
Eskortowani przez sympatyczną obsługę udaliśmy się tajemniczymi korytarzami na miejsce spoczynku.
Gaba zajęła nam miejsca, więc całkiem pokaźna grupka Teamowiczów, znajdowała się blisko siebie.
Po krótkim przepakowaniu i załatwieniu formalności startowych zasiedliśmy sobie przy stolikach i niemal do 2.00 czas upłynął nam na – jak to zwykle bywa przy okazji takich spotkań – mniej lub dobrych żartach i wygłupach, przy których oczywiście doskonale się bawiliśmy.
Kiedy postanowiliśmy z Miłoszem w końcu iść spać (każdy osobno), z górnego piętra wysunęła się ze śpiwora przestraszona twarz Iki, która wskazując w narożnik( chociaż trudno tu mówić o narożnikach, bo takie krzywe tam ściany mieli, że…) zapytała drżącym z przejęcia głosem :
- Ccccooo tooo jest?!
Kiedy spojrzeliśmy we wskazanym kierunku naszym oczom ukazała się jakaś nierealna, zamglona postać siedząca nieruchomo przy ścianie.
Postać ta nie poruszała się ani o milimetr i choć miała opuszczoną głowę wydawała się na nas patrzeć.
Z jej niewidocznej twarzy bił jakiś dziwny , tajemniczy blask, który delikatnie muskał dość duże dłonie, spoczywające na pozostających w ciemnościach kolanach.
Kiedy przyjrzeliśmy się dokładnie zdaliśmy sobie sprawę ,że w jej rękach spoczywa…..książka.
Krew z przerażenia ścięła nam się w żyłach , włosy stanęły dęba i...wybuchnęliśmy śmiechem ( zgodnie całą trójką.)
Tajemnicza postać tylko przez ułamek sekundy lekko poruszyła głową, aby tkwić znowu w tym strasznym dla oka bezruchu.
- Cicho tam, spać nie można – odezwały się głosy z wielu łóżek, ale już po chwili przyszli następni imprezowicze, którzy zachowując się jeszcze głośniej od nas, ściągnęli na siebie gniew sali.
Poszeptaliśmy sobie jeszcze trochę z Miłoszem i Iką, by po kilku minutach rzucić się w objęcia Morfeusza.
Ależ wygodny był mój materac.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu shadoke (2011-03-15,21:49): Radek, Ty Wariacie! Posikawszy się ze śmiechu idę spać;) mkmilosz (2011-03-15,21:54): potwierdzam ze po wyjsciu ze sklepu bylo juz ciemno, a wcale nie bylismy dlugo jakies 15-20 minut mkmilosz (2011-03-15,21:54): potwierdzam ze po wyjsciu ze sklepu bylo juz ciemno, a wcale nie bylismy dlugo jakies 15-20 minut szlaku13 (2011-03-15,23:12): Ja jeszcze nie sikam, ale przed snem trzeba będzie (we śnie też może być) ;)))
Nie chcę być czepliwy, ale czyżby Bałtyk tak się cofnął... aż pod Szczecin? ;)
A tak poza tym... ja Wam wszystkim zazdroszczę tej Bochni... ewa178 (2011-03-16,06:03): ale czad!!:)) też chcę w takim razie do Bochni:)) mamusiajakubaijasia (2011-03-16,06:11): O, Radeczku! Jakże jestem Ci wdzięczną, że pominąłeś szczegóły mojego spontanicznego z Tobą powitania:)))) Ale że snuliście się wtedy po nocy, to i dobrze! Mogłam udawać, że jestem odrobinę mnie zażenowana pewnymi poszukiwaniami kurtki pewnego nałogowca. Poszukiwaniami, dodam, które zakończyły się późnym porankiem w nieznany mi sposób... Kedar Letre (2011-03-16,06:43): Do usług- Iwonka :) Kedar Letre (2011-03-16,06:44): Przecież Bałtyk nawet w Bochni był , to co mu tam taki Szczecin :) Kedar Letre (2011-03-16,06:46): CZad jest. Odważyłbym się tu nawet użyć określenia - masakra w Dzierżążni :) Kedar Letre (2011-03-16,06:48): I niech to zastanie między nami. Lubię te nasze powitania.
A co do poszukiwań, to coś mi się popieprzyło, bo myślałem ,że to było po biegu :) ikusia (2011-03-18,19:44): nooo te nasze nocne szepty hehe Uśmiałam się z Wami do łez :)dzięki Wam będę żyła a ze 2 lata dłużej ;)
|