2012-08-21
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Panie pułkowniku Wołodyjowski! Larum grają! (czytano: 1650 razy)
K@#$% mać!!!
Kontuzja/przeciążenie - raczej jednak już kontuzja. I złość na materię - bezsilna. Mimo oszczędzania i drastycznego zmniejszenia ilości km i liczby treningów nic nie chce wrócić do stanu poprzedniego. Już było prawie-prawie, a tu znowu... Muszę skreślać kolejne zaplanowane biegi, zagrożony jest ten najważniejszy start tego kwartału - wrocławski maraton. Totalna rozpierducha mojego BPS-u, nie wiem co robić - powinienem piłować tempo maratońskie, latać ostatnie znaczące długie wybiegania, ostrzyć formę na formalne w moim odczucie złamanie 3 godzin...
A tu dupa. Nawet całkiem czarna.
Miało być pięknie - po dobrej „dyszce” w Bielawie (udało się potwierdzić na tej trudnej, mimo że ulicznej, trasie moją ostatnią życiówkę) potrenowałem trochę na górskich szlakach, noga niosła świetnie, moc rosła, wydawało się że złamanie 1:20 na połówce w Henrykowie nie powinno być problemem (mimo lekko „górskiego” charakteru trasy).
Henryków ukończyłem z mieszanymi uczuciami - nie udało mi się włączyć „mocy” na zbiegu po 8 km, wg wcześniejszych założeń miałem tam rozwinąć tempo poniżej 3:30/km i dotrwać spokojnie do 20 km, korzystając z ukształtowania trasy - tempo „nie chciało” się rozwinąć, jakoś nogi nie poniosły za mocno. Pod koniec biegu dopadło mnie 2 biegaczy i odebrało 6 miejsce (a mogło być nawet 5-4...), mocy już w ogóle nie było. Skończyłem, mimo dobrych prawie do końca prognoz, na 1:20:14, ostatnie 2 km to była kompletna klęska - siły była a noga nie szła. Po biegu się zaczęło - silny ból przyczepu nogi w pachwinie - miałem spory problem z jazdą autem - noga z gazu na hamulec tak ledwo-ledwo. Przypuszczam że to spowodowało słabiutką końcówkę półmaratonu i ogólny brak prędkości w momencie w którym powinienem przyspieszyć... Zakończyłem na 8 miejscu open, 2 w kategorii m-30, czas tylko o kilkanaście sekund gorszy od planowanego. Teoretycznie całkiem dobrze, prognoza po tym wyniku na płaską połówkę spokojnie pozwala mi pobiec w okolicach 1:17, ale jednak to nie było to.
Po henrykowskiej połówce prawa noga stała się zupełnie niesprawna. Ciągły ból przy chodzeniu, niemożność swobodnego uniesienia kolana w górę, o biegu mogłem zapomnieć... 2 dni później wyszedłem pobiegać po wałach - krótka ścieżka biegowa, lekki dzień, bez upału. Masakra - przebiegłem ledwo-ledwo 5 km, tempo ponad 5 min/km, ból okrutny, noga niewładna. Wiedziałem już że nie pobiegnę biegu kontrolnego w najbliższy weekend - 30 km z ITMZM. Szykowałem się do tego biegu aby odkuć się za poprzedni start, miałem ostro powalczyć 1 miejsce. A tu dupa. Bezsilna wściekłość. Kolejny trening - czwartek - ledwo 7,5 km, najpierw rozruch na rowerze, długa gimnastyka - ćwiczenia na wzmocnienie pachwin. Bieg znowu daleki od swobodnego, ale już tempo lepsze - ok. 4:30/km, bez ochoty jednak na jakiekolwiek przyspieszenia, przebieżki czy cokolwiek. Tylko powolne „łupanie” ścieżki biegowej. Już na dobre odpuściłem start w „trzydziestce”...
W domu zaprzągłem farmację - maść rozgrzewająca kilka razy dziennie - nawet wydawało mi się że przynosi ulgę. Plus oczywiście ćwiczenia...
Wczoraj znowu wyszedłem pobiegać. Smarowanie, gimnastyka, najbardziej amortyzujące buty z kolekcji... 6,3 km, 31 minut biegu, bardzo męczącego z uwagi na niesamowity upał (ponad 40 st. w słońcu), niby noga w połowie trochę odpuściła, pozwoliła na dosyć swobodny bieg, tempo 3 zmierzonych odcinków to odpowiednio: 4:24/km, 4:22/km, 4:18/km. Więc, zważywszy na pogodę (bardziej dokuczył mi skwar niż bieg), było już nieźle, podbieg na trasie zrobiłem nawet całkiem rześkim rytmem...
Ale po biegu znowu ból - i to taki jak na początku, jakbym niczego nie zmienił. Noga reaguje z opóźnieniem, znowu ból w nocy - przy zmianie pozycji spania, ból przy chodzeniu... Maść już nic nie daje. Dziś odpuszczam bieg - po wczorajszym myślałem że może dziś już delikatnie „dyszkę” zrobię - po solidnej gimnastyce, przerywaną również gimnastyką. Nie da rady. Trzeba się zastanowić nad nowym planem - leczenia.
A tymczasem:
połówka w Wałbrzychu - odpada. Szkoda - trasa górzysta, z atestem.
Świdnicka Piętnastka - decyzja po weekendzie, boję się że kicha...
Bieg Solidarności - 5,2 km, a więc szybkie rozbieganie tydzień przed maratonem - w sam raz na odmulenie - chyba pozostanie „tylko” rozbieganie (bez „szybkie”).
Maraton - przerażenie - toż to 42 km, gdzie w pewnym momencie przeszkadza każda najdrobniejsza niedyspozycja organizmu...
Wściekłość i bezsilność.
Ostatnia kontuzja pozwalała mi chociaż biegać cokolwiek - wolniej ale jednak...
Mogłem robić wybiegania w niższym tempie i było dobrze.
A teraz - nic.
A najgorsze że coś się odbywa, w czym mogłem uczestniczyć, w czym się odnaleźć - to wie każdy komu kontuzja pokrzyżowała ambitne plany - a nie mogę. Wiem, jak mógłbym pobiec, a nie mogę. Walczą inni, a mnie nie ma...
K...
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |