Upalny Maraton
Autor: Krzysztof Grzybowski,
Data: 18.08.2002 r.
Udało się, mam maraton zaliczony! Po maratonie w Dębnie wziąłem się ostro do kończenia płyty CD z okazji przypadającej w 2003 r. mojej rocznicy 20 - lecia uprawiania biegania. Po spisaniu i policzeniu wszystkich biegów w tym głównie maratonów, okazało się ze przebiegłem już dokładnie ich 47. A że rocznica będzie przypadać w kwietniu postanowiłem, ze uczczę to przebiegnięciem 50 maratonu na odbywającym właśnie się w tym miesiącu maratonie w Dębnie. Więc do wykonania mojego postanowienia zostało jeszcze do pokonania dwa maratony. Decyzja była szybka – jadę do Gdańska. Za Gdańskiem, a nie innym maratonem przemawiało sporo atutów, które zadecydowały ze tam pojechałem. Głównym i może decydującym było to że na wyjazd mój i ekipy jadącej ze mną została załatwiona delegacja. Drugim argumentem było to, że mogliśmy wyjechać tam w dniu imprezy ( połączenie bezpośrednie ) i bez problemu zdążyć na bieg. Odpadał nam w nieciekawych warunkach nocleg ( co wyrko własne to własne ). Następnym atutem była możliwość spotkanie się z dawno niewidzianym bratem, oraz synem Rafałem, akurat tam przebywającym na wczasach. Przy okazji utrzymałem ciągłość przebiegnięcia wszystkich maratonów w Gdańsku.
Jak postanowiłem tak i wykonałem. Na maraton jechałem prawie nie przygotowany z zamiarem go zaliczenia bez względu na uzyskany czas. Z uwagi na godzinę startu czułem ze pomimo gdybym się przygotował, to i tak czasy z pewnością będą gorsze, niż podczas startu rozpoczynającego się w godzinach rannych. Do Gdańska pojechała czteroosobowa ekipa z Gorzowa: Zbigniew Szwedek, Tomasz Jałowski, Piotr Grzybowski i ja. W Gdańsku do nas dołączył przebywający tam Grzegorz Miłota. Podróż przebiegła bez problemów i w bardzo dobrych warunkach. Przyjechaliśmy do celu przed godz. 11. Przed dojściem do biura zawodów zobaczyliśmy elektroniczny zegar: godz. 11:00 temp. + 24 stopnie C. Aż po nas przeszły zimne poty z wrażenia. Przed wejściem do biura spory tłok. Okazało się ze najpierw trzeba było „zaliczyć „ lekarza, a następnie zgłosić się do biegu. Podczas stania w kolejce dowiedziałem się ze przeddzień maratonu przyjmowano zgłoszenia, ale lekarz nie przyjmował i dopiero dziś wszyscy zawodnicy mający zamiar wziąć udział w tym biegu muszą poddać się badaniom lekarskim. Dlatego powstała duża kolejka, ciągnąca się wąskim korytarzem przy dużej duchocie i temperaturze. Można było w tej kolejce „orła wywinąć”. Po półgodzinnym staniu w końcu dotarliśmy do celu, gdzie dwóch lekarz ( całe szczęście ) dokonywało rutynowych badań, z których moim zdaniem nić nie wynikało. Czekam z niecierpliwością kiedy już w Polsce będą stosowane zasady które są prowadzone na zachodzie Europy, a mianowicie – START NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ. Badania przed startowe przeprowadzane obecnie w Polsce, przy często sporym tłoku i pośpiech praktycznie nie wykażą żadnych konkretnych w zmian w organizmie ( choroby ) przyszłego kandydata na maratończyka. Powoduje to tylko duże zamieszanie i tłok, oraz powiększa koszty przeprowadzenia imprezy biegowej ( koszt wynajęcia lekarza do tych badań ). Formalności związane z zgłoszeniem i pobraniem numeru startowego przebiegło wręcz błyskawicznie ( chwała im za to ), więc złość na głupie stanie do lekarza tyle czasu prawie mi przeszła
Start honorowy do biegu odbył się tradycyjnie przez otwarcie bramy stoczni, odegraniu hymnu narodowego i złożeniu kwiatów pod pomnikiem Poległych Stoczniowców. Jeszcze kilka zrobionych zdjęć przez syna Rafała i jego dziewczyny i truchcikiem udaliśmy się na oddalony jakieś 500 m, start ostry. Jeszcze start zawodników na wózkach i w końcu nasz. O godz. 13:15 ruszam w raz z synem Piotrem na trasę, a w raz z nami 242 biegaczy i biegaczek. Tym razem do pobicia rekordu frekwencji organizatorom zabrakło 27 biegaczy, pomimo, że byli przekonani jego ustanowienia. Podczas mijania dworca Głównego ( 2 km ) dołączył do nas syn Rafał i pobiegł z nami parędziesiąt metrów. W tym czasie stojąca dalej jego dziewczyna zrobiła nam pamiątkowe zdjęcie. Widocznie chciał sobie przypomnieć jak to jeszcze nie tak dawno było, gdy w raz ze mną pokonywał tą samą trasę, którą teraz my mamy do pokonania. Robiło się coraz cieplej., tym bardziej ze pierwsze kilometry biegliśmy z lekkim wiatrem. Skręcając w ulice Sucharskiego ( 5 km ), mieliśmy lekki wiatr czołowy, a później boczny. Dawał on trochę ulgi, ale słonce i parne powietrze robiło swoje. Na 10 km czas poniżej 50 min daje w tych warunkach i przy tym wybieganiu, nie taki zły wynik. Do pętli na Westerplatte dotarliśmy bez większych problemów ( 12 km ). Na punktach odżywiania woda mineralna i odżywka „Isostar”, oraz namoczone w wodzie gąbki. Do 15 km jakoś jeszcze biegnę, ale w tym miejscu muszę się z synem rozstać. Złapał mnie kryzys i musiałem zdecydowanie zwolnić. I tak dobiegłem do 20 km . Po napiciu się wody i ochłodzeniu się w przygotowanym przez strażaków fontannie wody ( co za ulga ), jeszcze parę metrów chodu i ruszyłem dalej na trasę. Mijam półmetek czasie 1:46 i wbiegam na starówkę miasta ( ul. Długa ). Tradycyjnie na Rynku bardzo dużo turystów. Gorący ich doping zmusza mnie do zwiększenia tempa biegu. Starcza mi tego zapału do 23 km na którym muszę przejść do marszu. Stosując taktykę bieg – marsz – bieg dobiegam do 35 km . Na trasie od 23 km wieje lekki czołowy wiatr, oraz niekiedy drzewa dają trochę cienia, lecz jest bardzo gorąco. Sopocie na 32 km, zegar wyświetla temp:28 stopni C! Biegnie się mi ciężko ( idzie mi się zresztą też ). Mam biegu, temperatury - zresztą wszystkiego dość. Najlepiej zanurzyłbym się w wodzie, a potem w cieniu popijałbym napoje ( oczywiście nie wyskokowe ). Marzenia - marzeniami, a maraton - maratonem, którego trzeba było ukończyć. Wiedziałem ze będzie ciężko, ale nie przypuszczałem ze aż tak. Ale czego miałem się dziwić – wysoka temperatura, godzina startu, i do tego brak wybiegania na długich dystansach robiło swoje. Po minięciu 35 km spotkałem na trasie mieszkańca Sopotu, który jak mi później powiedział debiutuje w maratonie. Jego obecność zmobilizowała mnie do aktywniejszego biegu. Trochę idąc, dobiegliśmy do górki na 40 km. Mały spacer pod górkę i mamy punkt odżywiania. O tego momentu już biegniemy do mety z parometrowym szybkim marszem na 41 km. Tuż przed metą czeka syn Rafał robiąc nam szybko zdjęcie i biegnie skrótami na metę. Tam tez nasz fotografuje wbiegających na metę. Mijamy linię mety trzymając się za ręce. Uzyskany czas 4:17 nie jest rewelacyjny, jednak porównując jego do innych czasów nie jest wcale zły. Ponadto uzyskałem podstawowy cel jakim było ukończenie maratonu. I to w tym wszystkim było najważniejsze.
Postanowiliśmy się wykąpać łaźni w przygotowanym namiocie ( osobny damski i męski ), lecz przed oczyma mieliśmy ubiegły rok, gdzie w namiocie męskim panował taki tłok, że trudno było tam przysłowiową igłę wcisnąć. Panował tam typowy „Sajgon”. W tym roku była ta sama sytuacja, lecz tym razem skorzystaliśmy
z namiotu damskiego, gdzie nie było w tej chwili nikogo. W ten sposób wykorzystałem w raz sporą grupą biegaczy odpowiedni moment i w ludzkich warunkach zażyłem kąpieli. Organizatorzy powinni jednak przygotować lepsze warunki kąpieli, gdyż przygotowanie jednego namiotu na tylu mężczyzn ( ponad 200 ), powoduje duży tłok i bałagan.
Zakończenie i wręczenie nagród przebiegło szybko i sprawnie, lecz na wyniki było nasze próżne czekanie. Po biegu tradycyjne parówki ( jak powiedzieli mi inni „ dość niesmaczne” ) i do tego kufelek piwa. Każdy uczestnik biegu otrzymał pamiątkową paterę, a ci wszyscy którzy pokonali dystans maratonu, na mecie powieszono im na szyi pamiątkowe medale.
Wyniki:
Mężczyźni
1. Marek Dryja (OSiR Piotrków Tryb.) - 2:27.46;
2. Arunas Balciunas (Litwa) - 2:29.41;
3. Aleksander Łabuczenko (Białoruś) - 2:29.49;
Kobiety
1. Jelena Winnicka (Białoruś) - 2:55.50;
2. Ewa Fliegert (MLKS Goświnowice) - 2:59.00;
3. Jelena Cuchło (Białoruś) - 3:00.34;
Na wózkach
1. Tomasz Hamerlak (Start Bielsko-Biała) - 1:47.40;
2. Zbigniew Baran (Union-vis Bielsko-Biała) - 1:47.41;
3. Andrzej Drelich (Start Gorzów Wlkp.) - 1:53.09
Gorzowianie osiągnęli następujące wyniki ( czasy nieoficjalne ):
Zbigniew Szwedek – 3:19
Tomasz Jałowski – 4:05
Piotr Grzybowski – 4:05
Grzegorz Miłota – 4:11
Krzysztof Grzybowski – 4:17
Będąc nad morzem, grzechem by było żeby po biegu nie skorzystać z plaży i zażyć morskiej kąpieli, co niektórzy z naszej ekipy z tej okazji ochoczo skorzystali. Sam osobiście zamoczyłem ledwo tylko nogi, woda ta wydała mi się trochę za zimna. Nie przejąłem się tym bardzo, ponieważ w perspektywie miałem na drugi dzień zaraz po przyjeździe do domu, wyprawę na dwie godziny do Świata Wodnego. Po przyjeździe poszedłem tam ochoczo w raz z kolegami „maratońskiej niedoli”. Leżałem tam w wodzie z bąbelkami, oraz relaksowałem w saunie fińskiej i tureckiej. To była wspaniała ulga dla mięśni po maratonie. To było to co najlepiej lubią tygryski :-)))
Teraz już mam zaliczonych 48 maratonów i najwyższa pora rozejrzeć się za tym jeszcze jednym, czyli 49. Wybór mój padł na Maraton Poznański. Jak nic nie stanie na przeszkodzie to 06.10 na Malcie w Poznaniu stanę na starcie gotowy do biegu. Mam nadzieję, ze się to stanie, tym bardziej ze wszystko za tym przemawia.
Krzysztof Grzybowski
Gorzowskie Towarzystwo Miłośników Biegania
AMATOR
www.amator.and.pl/
bigfut@poczta.onet.pl
korespondent Maratonów Polskich
www.maratonypolskie.pl