Dla zdecydowanej większości mieszkańców tej planety bieg maratoński to symbol wysiłku wręcz niewyobrażalnego. Dla tych, którzy po raz pierwszy przekroczyli metę po 42 kilometrach i 195 metrach to finał ważnego etapu w życiu i przełom, którego warto doświadczyć. Jacek Kiełpiński
Cztery i pół godziny biegu. Niezbyt szybkiego, ale trwającego praktycznie bez przerwy. Nudne? Ani trochę. To najdłuższa i najpoważniejsza rozmowa z samym sobą, ze swoim ciałem, ze swoimi myślami, słabościami, skłonnościami i głupimi usprawiedliwieniami. Jedyna taka okazja, by poznać siebie do końca.
Rys.1 - ostatnie chwile przed startem
Dokładnie rok przygotowań, długich samotnych treningów i wreszcie nadchodzi czas próby. - Chcesz TO zrobić na mojej imprezie? Bardzo się cieszę! - Kazimierz "Kamus" Musiałowski, człowiek instytucja, przechodzi od ręki na ty i wali łapą rozmówcę po plecach. Wypytuje o liczbę kilometrów przebieganych tygodniowo, najdłuższe trasy, doradza co zjeść przed startem, a nawet jak się ubrać.
Kamus Maraton to impreza jedyna w swoim rodzaju. Jej twórca, biegacz z ogromnym doświadczeniem - 121 maratonów na koncie - najbardziej ceni atmosferę, mówi wręcz o "formule koleżeńskiej". Nagrody i wyniki sportowe są na drugim miejscu, zresztą na tej trasie - jedynej takiej w Polsce, całej ukrytej w podtoruńskim lesie i "nie dotykającej asfaltu za cholerę!", rekordu życiowego raczej nikt nie osiągnie. Tu chodzi bardziej o spotkanie
towarzyskie około 300 uczestników i danie szansy nowym, by w tak przyjaznym, naturalnym otoczeniu ukończyli swój pierwszy w życiu bieg maratoński.
Rys.2 - ruszyliśmy !!!
Sześć rundek po siedem kilometrów z kawałkiem. Całość liczy oczywiście dokładnie 42 195 metrów, ale oficjalnego atestu trasa ta nie uzyska nigdy. Powód? Jej miękkość. Droga prowadzi leśnymi ścieżkami, a oficjalne atesty dotyczyć mogą tylko tras asfaltowych. Jednak Kamus się tym nie przejmuje. - W bieganiu chodzi przecież o zabawę - podkreśla. - A ta najlepiej wychodzi w lesie. Z powodu nawierzchni maraton mój uchodzi za trudny. Wyniki osiąga się tu zdecydowanie gorsze niż na asfalcie, bo trzeba się trochę kopać w piasku i uważać na kamienie. Oferuję warunki takie, w jakich pewnie trenowałeś. Więc podejdź do tego na luzie.
Przełomowy moment to już same zapisy dokonywane przez internet. W rubryce "klub" wpisuję innestany.pl, nazwę stronki internetowej, na której prowadzę bloga będącego elementem przygotowań. Teraz już nie można się wycofać, bo znajomi dzięki tej lekturze od dawna obserwowali postępy, wspierali, podpowiadali. Ich nie mogę zawieść. Taka dodatkowa motywacja może się przydać.
Wszystko to staje przed oczami 20 października o jedenastej. Wokół podekscytowany tłum zawodników, odliczanie, wystrzał i... poszli. Emocje biorą górę, wyrywam do przodu. Tętno narasta błyskawicznie, pulsometr ostrzegawczo pika.
Rys.3 - czołówka biegu
- Wyluzuj - Tomek Niejadlik, z redakcji "City Toruń", z którym postanowiliśmy trzymać się razem, działa kojąco. Faktycznie, po co się tak spieszyć? Mamy przetrwać, a nie ścigać się z lepszymi, bo nas stąd zabierze pogotowie. Obaj dostaliśmy już wcześniej od maratonu po nosie. Tomek dwa lata temu przebiegł co prawda Maraton Toruński, ale dobrnął w stanie
raczej agonalnym. Woli szczegółów nie zdradzać, bo mogłoby to nam dziś odebrać nadzieję. Ja zaś w maju tego roku wprost z trasy tej samej imprezy w stanie krańcowego odwodnienia trafiłem do karetki, by później przez tydzień poznawać szpital na Bielanach. Więc może faktycznie lepiej zwolnić?
Ten maraton wyraźnie stworzony jest nie tylko z myślą o zawodnikach, ale i ich bliskich, którzy chcą wesprzeć uczestnika duchowo. Sześć razy koło stanowisk z napojami mija się znajome, czasem trochę zaniepokojone twarze.
- Może żelika? Może wody? Może piwa? - padają troskliwe pytania. Łapiemy po kawałku czekolady, banana i dwa plastikowe kubeczki. W jednym jest woda, w drugim jakiś cudowny napój izotoniczny. Czyżby nowa wersja isostara?
Potem okaże się, że to produkt made in Kamus - mieszkanka soku malinowego, cytryny i miodu w dużej ilości wody ostromeckiej. Po drugim kółku zaczynają nas dublować półmaratończycy. Krzyk: lewa wolna! I bokiem przelatują jak rozpędzone parowozy. Ale my też kogoś doganiamy.
To prawdziwe legendy maratońskich tras, które na tej "koleżeńskiej" imprezie ruszyły godzinę przed oficjalnym startem. Jerzy Bednarz, człowiek który ma na koncie grubo ponad trzysta maratonów, swobodnym i absolutnie spokojnym truchtem wolniutko zmierza do mety. Podobnie do biegania podchodzi Barbara Gil, nauczycielka z Sierpca. Dobija do dwustu maratonów, najczęściej metę pokonuje ostatnia, ale zawsze najszczęśliwsza.
Rys.4 - po prawej sprawca zawodów - Kamus
Po drodze łapie nas mały deszczyk. Wieje zimny wiatr. Ale to naprawdę w tej sytuacji nie ma żadnego znaczenia. I tak jesteśmy w stu procentach mokrzy. Mi odpada nagle numer startowy, a zgrabiałe palce nie potrafią dopiąć ponownie małej agrafeczki, a Tomkowi rozpadają się buty – słusznie ostrzegał Kamus, że w trakcie maratonu mogą dziać się cuda, których nikt nie przewidzi.
Meta, brama euforii, okazuje się bliższa niż przypuszczaliśmy. Jest teraz taka oczywista! Docieramy w zupełnie niezłej formie. To znaczy, że nie daliśmy z siebie wszystkiego, a czas mógł być lepszy. Ale to są akurat detale...
- No, i jesteś z nami! Już to rozumiesz! - Kamus robi niedźwiedzia, wali łapą po plecach i śmieje się od ucha do ucha, gdy dwa dni później spotykamy się ponownie w podtoruńskim lesie. Sam osobiście sprząta siedmiokilometrową trasę, na której uczestnicy maratonu zostawili butelki po napojach izotonicznych, saszetki i tubki po żelach energetycznych. Nie wyobraża sobie, by zaprzyjaźnione Leśnictwo Bielawy mogło mieć jakiekolwiek uwagi do jego autorskiej imprezy. - Za rok zabierz znajomków! - woła. - Niech też to poczują! Maraton jest przecież dla ludzi!
Rys.5 - radość ukończenia mieli wszyscy
Chcą trochę umrzeć
Emil Zatopek, genialny czeski biegacz, przed startem w maratonie zwykł mówić: A teraz, panowie, trochę umrzemy. Królewski dystans - 42 195 metrów - otacza wiele legend, wywołuje też najwięcej emocji. Wszystko miało się zacząć od Filipiadesa, posłańca, który przebiegł z Maratonu do Aten z wieścią o zwycięstwie Greków nad Persami i padł martwy. Jednak tamten dystans to tylko 37 kilometrów. Na pierwszej nowożytnej olimpiadzie w Atenach bieg wydłużono do 40 km, a w trakcie igrzysk w Londynie dodano 2195 metrów, by meta wypadła akurat przed trybuną, na której zasiadała królowa. Największe masowe maratony organizuje się w Nowym Jorku, Londynie, Paryżu, Berlinie. A w Polsce w Dębnie, Warszawie, Poznaniu, Wrocławiu i Krakowie. Coraz liczniejszy staje się też majowy Maraton Toruński. Ocenia się, że w Polsce maratony biega około 4000 osób.
|