2017-11-02
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Debiut na arenie międzynarodowej (czytano: 2022 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://biegackazdymoze.pl.tl/2017.htm
Nieco ponad rok temu w dniach 22-23.10.2016 roku brałem udział w Mistrzostwach Europy w Biegu 24h we Francji. Był to mój debiut na arenie międzynarodowej na tym dystansie i jednocześnie najważniejszy start ubiegłego roku. Do niewielkiej miejscowości Albi przybyło 171 zawodników z 24 państw, w tym 8 osób z naszego kraju. Jak to wyglądało z mojej perspektywy?
Pogoda nie napawała mnie optymizmem ponieważ gdy wylatywaliśmy samolotem z Polski lało i wiało kończąc na niskiej temperaturze. Jedyna nadzieja, że sprawdzą się prognozy na internecie, że w dniu zawodów wyjdzie słońce i przestanie padać. Po przylocie na miejsce nic na to nie wskazuje, choć prognozy wciąż optymistyczne, ale trzeba wziąć pod uwagę, że wszystko może się zdarzyć i przygotowuję się na każdą ewentualność. Po odebraniu numerów i wstępnej weryfikacji udajemy się do kwater i tu pierwsza niemiła niespodzianka dla facetów - śpimy na pierwszym piętrze na które trzeba wejść po stromych krętych schodach. Wiem brzmi to trochę śmiesznie. Przed zawodami to żaden problem, ale uwierzcie mi, że po 24 godzinach biegu wydaje się to jak wyprawa na Himalaje bez osprzętu. Dziewczyny mają więcej szczęścia, gdyż kwatery mają na parterze ;)
22.10.2016r. Albi było dla nas bardzo łaskawe. Nie pada, na niebie słońce i trochę chmur, a temperatura tuż przed startem 12-13°C i lekki wiatr. Wymarzone warunki do biegania. Wszyscy ubieramy się i po śniadaniu jedziemy na start gdzie rozegrają się Mistrzostwa. Na miejscu każdy otrzymuję chipa – metalowe i dosyć spore (większych jeszcze nie widziałem), wielu z nas obawia się czy stopa nie będzie przez nie obita. Pętla liczy 1102m, przebiega przez bieżnię na stadionie i wokół stadionu. Wiem, że powinienem pokonać ją ponad 210 razy jeśli chcę poprawić swój rekord życiowy, ale staram się o tym nie myśleć tylko skupiam się by zacząć bieg na miarę swoich sił, wytrzymać tempo do końca i dać z siebie wszystko na co mnie stać.
Pada strzał i zaczynamy bieg. Ruszam spokojnie w tempie 5:30-5:45/km. W pierwszych godzinach jestem daleko w stawce około 50 miejsca, ale wiem, że tutaj pierwsze godziny to starcia między ścigaczami i mniej doświadczonymi zawodnikami, więc zachowuję zimną krew i nie gonię tylko utrzymuję swoje tempo. Nie żeby było mi łatwo, bo przecież to moje najważniejsze zawody, pierwsze międzynarodowe, chce wypaść jak najlepiej i mam marzenie by złamać barierę 240km, a nawet więcej. Jednak doświadczenie zdobyte do tej pory nakazuje mi by nie szarpać, nie robić niczego na siłę, bo to może mnie zgubić. Mimo, że moi koledzy z polskiej drużyny sporo odbiegli nie próbuję ich gonić. Kiedy mnie dublują widzę, że czują się mocniejsi i też chcą dać to co najlepsze. Kibicuję im w swoim sercu, a kiedy dopadają mnie drobne kryzysy mówię sobie, że nie mogę zawieźć swoich kolegów, swojej drużyny.
Na takich zawodach nie można być bez serwisu. Mam, więc i ja dwie wspaniałe koleżanki, które zgodziły się by zapewnić mi wszystko, czyli podawać jedzenie i picie, suplementy, masować i motywować. To Wiola Jończyk i Beatka Działabij. Beatka ułożyła mi menu na całe zawody. Postawiła tylko jeden warunek. Mam zjeść wszystko, co mi poda. Tak też czyniłem i szczerze Wam powiem nigdy nie czułem się tak dobrze, choć były chwile, że miałem wrażenie, że czasami było tego trochę za dużo, ale słowo się rzekło.
Mijały godziny, a ja powoli zyskiwałem lepsze lokaty w tabeli. Niestety po 8 godzinach dotarła do mnie zła wiadomość. Po 8 godzinach bieg zakończył Tomek Kuliński. Okazało się, że kiedy był jeszcze w domu w Polsce złapał wirusa i w trakcie biegu go rozłożyło przez co nie mógł kontynuować dalej biegu. Tym sposobem drużyna męska przestała liczyć się w rywalizacji, bo zostało nas dwóch, wynik liczy się od trzech osób. Pozostała więc tylko walka o jak najlepsze wyniki indywidualne i na tym się skupiłem.
Zbliża się 12 godzina biegu, informuję Beatkę, że będzie do zrobienia kilka rzeczy. Ma mi przygotować załączony zegarek na zmianę, ciepłe ciuchy i zrobić masaż rozluźniający ponieważ odnoszę wrażenie, że mam zbite mięśnie i coraz gorzej biegnę. Kiedy przyszedł właściwy moment siadam i proszę o masaż. Beatka dokładnie wypytuje gdzie mnie boli i które mięśnie rozluźnić. Pokazuję więc o które partie chodzi. Serwisanta zaczyna mnie masować i po chwili przestaje i się uśmiecha. „O co chodzi?” – pytam. „Chodzi o to, że tutaj nie masz mięśni”. I wszyscy którzy w tym momencie byli w pobliżu razem ze mną zaczęli się śmiać. Jak rozmasować coś czego nie ma? „Ja się nie znam na tym, zdaję się na Ciebie. Pomasuj żebym poczuł ulgę i będzie OK” – odpowiadam. Niestety w trakcie masażu dowiaduję się, że drugi kolega Roman Elwart także zakończył bieg, ponieważ doznał kontuzji. Mimo, że chciałem porywalizować także ze swoimi kolegami z drużyny (obaj mieli podobną życiówkę) to nie w taki sposób chciałem okazać się najlepszy.
Po kilkunastu minutach ruszam do dalszego biegu. Jestem na półmetku, ale czuję, że mam spory zapas energii. Wiem, że to zasługa Beatki i choć często nie wiedziałem, co tak naprawdę dostaję, cieszyłem się że to działa, a ja mam siłę do biegania. Mam przebiegnięte 128km, gdzieś tam w głowie chodzą myśli, że może uda mi się przebiec nawet 250km, ale wiem, że najbliższe godziny mogą być trudne, bo temperatura spadła do kilku stopni, jest noc, a zmęczenie będzie postępować. Uczuliłem serwisantki by pod żadnym pozorem nie pozwoliły mi iść spać, nawet na małą drzemkę. Mijają kolejne godziny, a ja wciąż biegnę wyprzedzając kolejnych rywali.
W 18 godzinie ponownie odnoszę wrażenie jakbym miał zbyt twarde mięśnie. Proszę Beatę by znowu zrobiła masaż, ale podkreślam by trwał jak najkrócej, żeby mięśnie nie ostygły. Kiedy w nocy jest zimno wiem jak trudno wrócić mi do poprzedniego tempa. Masaż trwał niecałe 10 minut. Gdy ruszałem nie czułem się zbyt komfortowo, ale na ten moment musiało to wystarczyć. Teraz musiałem popracować więcej głową, gdyż fizycznie czułem spore zmęczenie. Wszystko było dobrze przez kolejne trzy godziny.
Kiedy ktoś biegnie bieg dobowy oprócz przerw na przebranie się i masaże musi też wkalkulować przerwy na potrzeby fizjologiczne. Kilka takich przerw już miałem i nie było żadnych problemów, ale nad ranem czułem, że kroi się grubsza sprawa. Wypróżnienie i umycie się trwało kilka minut. Niestety moje mięśnie ostygły i trzeba było się rozgrzać by wrócić do normalnego tempa biegu. Dla mnie nie pierwszyzna, trzeba po prostu ruszyć, najpierw marszem, a potem trochę zmusić się do truchtu by w końcu przejść do biegu. Tym razem jednak nie umiałem się rozgrzać. Jest już widno, godzina siódma, nie ma wiatru, ale temperatura najwyżej 4°C. Ledwo dochodzę do punktu serwisowego. Proszę o ciepłą herbatę i masaż, który mam nadzieję, że tym razem mnie pobudzi do biegu. Po kilkunastu minutach ruszam z punktu, ale nadal maszeruję, nie umiem biec. I tak kolejne okrążenie. Mam nieco ponad 210km i niecałe 3 godziny do końca biegu. Patrzę na zegarek i widzę, że idę w tempie prawie 15min/km. Jeśli nie ruszę to mam świadomość, że nie dobiegnę nawet do 230km. Czuję wstyd, że zawiodę i nagle dzieje się coś niesamowitego. Kiedy wchodzę na bieżnię stadionu słyszę jak z drugiej strony cały namiot krzyczy: „Przemek ruszaj, biegnij!!!”. To krzyczy nie tylko mój serwis, ale od pozostałych polskich zawodników także. Cały namiot wydawał się podskakiwać, żeby zmotywować mnie do biegu. Nie było więc co myśleć tylko zmuszam się do biegu. Odpycham się raz jedną raz drugą nogą, czuję się jak kaleka, ale walczę. Patrzę na zegarek tempo nadal tragiczne 11:30/km. Zbliżam się do namiotu, który zdaje się robić czerwony od hałasu osób, które mnie dopingują. Dostaję ciepłą herbatę i biegnę dalej. Walczę ze sztywnymi mięśniami. Tempo 10:30, 9:30, 8:30, a w końcu wzrasta do 7min/km. Teraz czuję, że wracam do biegu, nie wiem czy dobiegnę do 240km, ale wiem, że będzie rekord życiowy, pytanie jaki. Czy uda mi się zrobić klasę mistrzowską międzynarodową (klasa MM dla mężczyzn w biegu 24h wynosi 235km).
Ostatnie minuty biegu, wiem, że 240km w dobę musi poczekać do następnych zawodów. Chcę jednak przebiec 235km i walczę do samego końca. Pada ostateczny strzał, zatrzymuję się i czekam szczęśliwy na domiar. Wynik ostateczny to 236km677m, 19 miejsce open, 17 wśród mężczyzn. Nowy rekord życiowy bardzo cieszy, tym bardziej, że uzyskałem klasę mistrzowską międzynarodową i daje realną szansę, że zostanę powołany do kadry narodowej na Mistrzostwa Świata w roku 2017. Docierają do mnie też bardzo dobre wieści odnośnie wyników dziewczyn. Patrycja Bereznowska zdobywa srebro z nowym rekordem Polski 241km633m,a brąz zdobywa Agata Matejczuk. W pierwszej siódemce są aż cztery Polki, które dzięki temu zdobywają złoto drużynowo.
Po wszystkim przychodzi czas na odpoczynek i refleksje. Ja na pewno przekonałem się czym jest zaufanie. Co prawda przed zawodami miałem wszystko ustalone co, jak i kiedy otrzymam na zawodach, ale wiem, że były chwile, że moje serwisantki musiały decydować i dokonywać zmian w miarę zmiany sytuacji, ja zaś starałem się nie utrudniać im zadania i mogę śmiało powiedzieć, że dobrze na tym wyszedłem. Choć po zawodach byłem bardzo zmęczony byłem już pewny, że mój wynik jest jeszcze do poprawienia. Póki co byłem im bardzo wdzięczny za całą rzetelną pracę jaką wykonały, bo choć to ja przebierałem nogami, to jednak dzięki Beatce i Wioli sił starczyło do samego końca. Dziękuję też wszystkim, którzy mi kibicowali, bo chociaż fizycznie wszystkich nie widziałem miałem świadomość, że bardzo życzycie mi dobrego rezultatu, a to wspaniała motywacja, która w moim wypadku na pewno przełożyła się na zrobienie takiego wyniku. Dziękuję ;)
Poniżej kilka statystyk z Mistrzostw Europy w Biegu 24h w Albi (Francja) 22-23.10.2016:
Udział brało: 77 kobiet i 94 mężczyzn z 24 państw
Wyniki kobiet:
1. Jansson Maria (Szwecja) – 250km647m
2. Bereznowska Patrycja (Polska) – 241km633m (rekord Polski)
3. Matejczuk Agata (Polska) – 232km285m
…
4. Grabska-Grzegorczyk Milena (Polska) – 227km511m
7. Biegasiewicz Monika (Polska) – 224km193m
24. Rajda Aneta (Polska) – 206km560m
Wyniki mężczyzn:
1. Lawson Dan (Anglia) – 261km843m
2. Velicka Ondrej (Czechy) – 258km661m
3. Ruel Stephane (Francja) – 257km296m
…
17. Basa Przemysław (Polska) – 236km677m
84. Elwart Roman (Polska) – 123km839m
93. Kuliński Tomasz (Polska) – 79km599m
Wyniki kobiet drużynowo:
1. Polska – 701km429m
2. Szwecja - 691km656m
3. Francja – 655km332m
Wyniki mężczyzn drużynowo:
1. Francja – 763km291m
2. Anglia – 743km269
3. Niemcy – 720km006m
…
18. Polska – 440km214m
Kolejny rok 2017 będzie dla mnie znamienny, ale o tym w następnym wpisie już wkrótce ;)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu paulo (2017-11-03,07:52): Przemku, dla mnie maratończyka są to opowieści jak za światów :) Masakra :( Ja ostatnio po 4 godzinach maratonu nie umiałem sobie zdjąć cipa :) Niesamowity wyczyn. Gratuluję tej determinacji do końca no i wspaniałych serwisantek :) przemcio33 (2017-11-03,17:45): Paweł dziękuję za słowa uznania. Dla mnie kosmosem są Twoje wyniki w triathlonie czy też tenisie. Każdy może zostać mistrzem w jakiejś dziedzinie. Musi ją tylko znaleźć i cierpliwie się w niej doskonalić ;)
|