| Aspe Sebastian Garwolin truchtacz.pl
Ostatnio zalogowany 2021-10-14,13:33
|
| Przeczytano: 938/432126 razy (od 2022-07-30)
ARTYKUŁ | | | | |
|
Relacja z Venice Marathon 2011 | Autor: Sebastian Szyszka | Data : 2011-11-04 | Pomysł wyjazdu narodził się w naszych głowach wiosną tego roku. Na podjęcie decyzji nie mieliśmy dużo czasu bo Venice Marathon to bardzo popularna impreza biegowa z limitem do 7 tysięcy uczestników.
Mirek od początku zajął się koordynacją organizacyjnej strony wyjazdu. Rejestracja, opłaty startowe i rezerwacja apartamentów w Wenecji przebiegły bardzo sprawnie. Ostatecznie uformowała się grupa gotowych na wszystko dwunastu osób, w tym czworo kibiców. Zawodnicy to głównie biegacze z garwolińskiego klubu Truchtacz.pl w ostatniej chwili wzmocnieni biegającym w barwach Avon-u Krzyśkiem.
Most pontonowy zbudowany na trasie maratonu specjalnie dla biegaczy !!! Odliczanie skończyło się w piątek 21 października o godz. 15.00. Trasa naszej pierwszej zagranicznej sportowo-turystycznej przygody wiodła przez Radom, Cieszyn, Brno, Wiedeń i Udine aż do Wenecji. Przed wjazdem na most prowadzący bezpośrednio do miasta zajeżdżamy do Mestre, by w biurze zawodów odebrać pakiety startowe. Po długich 17 godzinach podróży docieramy wreszcie do celu. Zmęczeni, ale w dobrych nastrojach, bez żalu zostawiliśmy samochody na piętrowym parkingu Tronchetto. Krótka podróż kolejką naziemną i tramwajem wodnym Vaporetto i wreszcie możemy odpocząć w swoich pokojach.
Niestety nasze trzy apartamenty są od siebie bardzo oddalone. Kiedy w końcu się odnajdujemy, zapada decyzja, że siedmioro z nas rusza na zwiedzanie miasta. Wybór pada na tramwaj wodny nr. 1, który regularnie, co 10 minut, zatrzymuje się obok naszego mieszkania. Bezsenna noc i zmęczenie po podróży sprawiają, że postanawiam odpocząć w czasie gdy inni z poziomu pokładu podziwiają słoneczną Wenecję. Z opowiadań wiem, że po prawie dwugodzinnym rejsie, Truchtacze zwiedzali okolice mostu Rialto by ostatecznie zakończyć dzień w jednej z miejscowych pizzerii. Czas na zasłużony odpoczynek, tym bardziej ważny, że jutro przed nami ponad 42 km biegu.
Wenecja jak wieża Babel
Niedziela 23 października, pobudka o 5.30. Szybkie śniadanie maratończyka składało się tego dnia z miejscowych specjałów, czyli bułki z miodem. Jest jeszcze ciemno kiedy docieramy do miejsca zbiórki. Przed 7.00 wsiadamy do jednego z autokarów podstawionych przez organizatorów. Jedziemy na start i po raz pierwszy widzimy i słyszymy innych biegaczy, to istna wieża Babel – mieszanka wszystkich języków świata.
Na miejscu w miejscowości Stra jesteśmy dużo przed czasem i w związku z tym, że jest przeraźliwie zimno instalujemy się w dużym namiocie. Dresy ściągamy w ostatniej chwili i kiedy ruszamy by oddać nasze torby do depozytu, okazuje się, że wszyscy wpadli na ten sam pomysł w tym samym czasie. W ogromnym zamieszaniu gubimy się i następne minuty upływają nam na wzajemnym szukaniu. Na szczęście spotykam Olafa i Grześka oraz Mirka i Mariusza z którymi mam przecież biec. Wchodzimy do stref startowych i tu wielka różnica w stosunku do tego co spotykam w Polsce. Organizatorzy ściśle przestrzegają porządku i kierują wszystkich do sektorów zgodnie z zadeklarowanymi podczas zapisów rekordami życiowymi. To bardzo dobre rozwiązanie, przekonujemy się o tym chwilę po starcie.
Odbieramy pakiety startowe
Wreszcie biegniemy
Start godz. 9.20, początkowo jest nas czterech, ale po 500m Grzesiek mocno przyspiesza i zaczyna przesuwać się do przodu. Strefy czasowe i ustawienie na starcie powodują, że nie ma tłoku, a po pierwszym kilometrze robi się wręcz luźno. Trasa początkowo prowadzi wzdłuż rzeki, biegniemy przez małe, malownicze miejscowości. Towarzyszy nam piękna, słoneczna pogoda, temperatura wzrosła do ok. 80 C. Wszędzie dużo kibiców dla których sport jest jak religia. Co 2-3km przygrywają nam na żywo zespoły rockowe. Żywy i rytmiczny repertuar muzyczny pobudzał nadzwyczajnie, zaryzykowałbym nawet twierdzenie, że Mirkowi dodawał skrzydeł, więc raz na jakiś czas, z przykrością musieliśmy sprowadzać go na ziemię.
Mapa maratonu
Mariuszowi i mnie biegnie się ciężko, najprawdopodobniej jest to jeszcze efekt zmęczenia po długiej podróży, Mirek natomiast porusza się lekko i widać, że dobrze się bawi podziwiając wszystko to co organizatorzy przygotowali dla biegaczy. Gdzieś na 15km mijamy barwnie ubrany miejscowy zespół defiladowy, który również przygotował dla biegnących mały występ artystyczny. Niecierpliwie czekamy na półmetek, biegniemy teraz najmniej ciekawym odcinkiem trasy, przed nami rozciągają się albo otwarte tereny, albo mało ciekawe zakłady przemysłowe. Maratończykom towarzyszy niestety dość silny i zimny wiatr, co gorsza wygląda jakby wiał z różnych kierunków.
Dobiegamy do 20km i po raz pierwszy na punkcie odżywczym możemy coś zjeść, łapię kilka ciastek, jabłko, kawałek banana. Zaskoczyła mnie duża różnorodność owoców leżących na stole, nie wszystkie z nich zidentyfikowałem więc wziąłem tylko to co w przeszłości się sprawdziło. Napoje w VM rozdawane były w pełnych butelkach, u nas zazwyczaj nalewane są do kubków i to rozsądniejsze rozwiązanie choć z butelki znacznie łatwiej jest się napić w biegu. Jako że biegliśmy we trzech, mogliśmy pozwolić sobie na luksus by tylko jeden z nas brał butelkę wody z której później wszyscy korzystaliśmy.
Nasza grupa - 36 km
Starsza pani i We are the champions
Mijamy wreszcie półmetek i wygląda na to że mamy ok. 13s zapasu do czasu na 4 godziny, wszystko jest więc zgodnie z planem. Jeszcze starsza pani z magnetofonem puszcza nam We are the champions i wbiegamy do małego miasteczka Marghera. Tłumy kibiców, wąskie kręte uliczki i najfajniejszy chyba etap biegu. Mimo kilku kryzysów biegniemy dalej razem, a co najważniejsze od 15km systematycznie wyprzedzamy kolejnych biegaczy.
Na 25km pozdrawiamy biegacza z Warszawy, poznajemy go po koszulce z wielkim białym orłem na plecach, mijamy również grupę biegaczy z Belgii i Venice Maraton Team. Przez dłuższą chwilę towarzyszymy grupie dziewczyn w różowych strojach, podoba nam się aplauz jaki budzą przebiegając wśród licznie zgromadzonej widowni. Jeszcze tunel i docieramy do Mestre i 30km maratonu. Tu zaczynają się mosty i podbiegi, coraz więcej ludzi idzie więc wyprzedzamy kolejnych startujących. Treningi na wiadukcie nad garwolińską obwodnicą teraz procentują.
Maraton zaczyna się po 30km
Gdzieś na 32km mijamy Agnieszkę, która skarży się na skurcze mięśni, nie pozostaje jej nic innego jak iść do mety od czasu do czasu podbiegając krótkie odcinki. My wbiegamy na długi ciągnący się 6km most prowadzący z Mestre do Wenecji. Taka długa prosta to prawdziwe wyzwanie dla psychiki i zmęczonego organizmu. Dopada mnie kryzys, ale Mirek ciągnie nas do przodu nie zwalniając tempa. Podobno maraton zaczyna się od 30km i ja niestety zaczynam to odczuwać, jest ciężko, w zasadzie to czekam na moment w którym organizm powie STOP.
Jarek - 36 km
Nic tak skrajnego nie nadchodzi, więc resztkami sił trzymam się chłopaków mimo iż zdaje sobie sprawę z tego, że obaj mają znacznie lepsze niż ja rekordy życiowe. Oprócz dystansu zmagamy się z silnym w tym miejscu wiatrem od strony morza. Dobiegamy do środka mostu i 35km, nie wiem czy to kawałek banana, czy fakt że dobiegłem już tak daleko, ale nagle odzyskuje siły i nie tylko mogę trzymać tempo ale nawet przez głowę przebiegła mi myśl żeby jeszcze przyspieszyć.
Całe szczęście byli jeszcze Mirek i Mariusz ze swoimi „chłodnymi głowami”. Dwa kilometry dalej moja żona Monika robi nam kilka zdjęć na podbiegu, który powoduje u mnie skurcze jakichś dziwnych mięśni w okolicy kostek. Zmieniam długość kroku i pomaga. Jesteśmy już w Wenecji, przed nami ok. 5km biegu i do pokonania 14 mostów nad kanałami, w tym jeden najdłuższy, pontonowy, postawiony tylko na okoliczność maratonu.
Gdzieś na 38km moi dwaj kompani postanawiają przyspieszyć, ja nie tyle nie mam już sił, co postanawiam nie ryzykować i utrzymać dobre dla mnie tempo. Kilkaset metrów dalej mało nie wpadam na spożywającego coś na punkcie odżywczym Mirka, na szczęście udaje mi się go ominąć i biegnę dalej. Dobiegam do 40km i wiem już, że będzie to mój najlepszy czas na maratonie. Jeszcze runda honorowa po placu św. Marka i ostatnia długa prosta oraz kilka mostów do pokonania.
Jak mistrz świata
Wreszcie ostatni most i 150m prostej przed metą. Kiedy zbiegam z mostu nagle podnosi się wrzawa wśród setek kibiców, nie bardzo wiem o co chodzi bo na finiszu jestem praktycznie sam. Odruchowo jednak przyspieszam i tuz przed metą wyprzedzam prawie idącego zawodnika. Okazuje się, że widzom właśnie o to chodziło. Trochę wystraszony, ale przez moment poczułem się jak finiszujący mistrz świata... bezcenne uczucie.
Na mecie musiałem uważać na leżącego zawodnika, któremu lekarze udzielali pomocy i wreszcie mogłem się cieszyć z wielu rzeczy, które w tym momencie się skumulowały. Jest nowy rekord życiowy i złamane 4godz. (czas netto 3:58:38), drugą część dystansu przebiegłem szybciej niż pierwszą. Bardziej niż z wyniku jestem zadowolony z faktu, że po raz pierwszy przebiegłem cały dystans maratonu bez zatrzymywania się.
Grzesiek na mecie
Największą jednak przyjemność miałem z tego, że wszystko to mogłem dzielić i przeżywać z Mirkiem i Mariuszem, bez nich zwyczajnie nie dał bym rady osiągnąć tego, co jeszcze dzień wcześniej było tak daleko.
Jest medal, szybko dostaję też złożone do depozytu i przetransportowane tu rzeczy – super robota. Na placu gdzie ludzie stoją w kolejce do masażu spotykamy się prawie wszyscy i po zabiegach idziemy na pasta party czyli w tym przypadku pikantne, ale smaczne spaghetti. W parku za metą spożywamy to co podali nam organizatorzy, dzielimy się pierwszymi wrażeniami po biegu i umawiamy na dalszą część dnia.
Inaczej niż w Polsce, nasze wyniki dotarły do nas drogą mailową. Otrzymaliśmy wiadomość z dokładnym opisem czasów mierzonych praktycznie co 5km. Bardzo fajna sprawa do analizy po startowej.
Po krótkim odpoczynku w pokojach, w mniejszych podgrupach ruszamy na zakupy pamiątek i prezentów dla najbliższych.
Ostatni wieczór, ostatnia noc...
Wieczorem organizujemy jeszcze wycieczkę na plac św. Marka. Była kolacja w pobliskim lokalu, który z całą pewnością utrwali się nam w pamięci, ale którego nie polecilibyśmy najgorszemu wrogowi. Ostatni wieczorny spacer wąskimi i pustymi już ulicami miasta i ostatnia noc w mieście kanałów.
Rano w poniedziałek wyruszamy w drogę powrotną. Jedziemy w dzień więc z okien samochodu mamy szansę podziwiać piękne widoki. Szczególnie urokliwie wyglądają ośnieżone szczyty Alp.
Zdjęcie grupowe na mecie
W drodze powrotnej rozmawiamy wiele o tym co można było zrobić lepiej oraz o planach na przyszłość. Z całą pewnością powinniśmy być jeden dzień wcześniej na miejscu, by organizm mógł się zregenerować po długiej podróży, powinniśmy być również bardziej widoczni na trasie. Rozmawialiśmy o tym przed wyjazdem, ale wtedy zabrakło nam dobrych pomysłów, czasu i funduszy.
Podsumowując wyjazd, wszyscy byliśmy zgodni, że zaskoczyła nas wspaniała organizacja i niepowtarzalna atmosfera biegu. W głowie zostały wspaniałe widoki, malownicze miasteczka i fanatycznie reagujący kibice na całej długości trasy.
Do Garwolina wróciliśmy bogatsi o piękne wspomnienia i doświadczenia, które postaramy się wykorzystać już w czerwcu 2012r. czyli następnej edycji organizowanego przez nas biegu na 10km "Avon kontra przemoc".
Na koniec trochę o kosztach takiej wyprawy:
• wpisowe dla cudzoziemców w zależności od tego kiedy płacimy 62-94 eur
• apartament 2 noclegi 342zł/osoba
• tramwaj wodny Vaporetto którym możemy dotrzeć wszędzie 26 eur/24 godz.
• dystans do pokonania samochodem 1380 km w jedną stronę
Sebastian, Truchtacz.pl |
| | Autor: bur.an, 2011-11-04, 22:50 napisał/-a: Krzysiek to była pamiętna Barcelona-2008,chyba Adam to załatwiał,rok temu w Wenecji też byliśmy razem,maraton w Wenecji jest logistycznie trudny start,meta i biura są daleko od siebie a nocleg mieliśmy w połowie trasy maratonu ale warto było.Gratulacje dla uczestników | | | Autor: Krissmaan, 2011-11-04, 23:27 napisał/-a: Bardzo podoba mi się ta relacja. Jest barwna i dużo uwagi poświęcone jest przeżywanym emocjom. To w biegach bardzo cenię. Najbardziej spodobała mi się notka o kończeniu biegu jak mistrz świata. To samo czułem kończąc swój debiut w półmaratonie w rozpaczliwym czasie ale po dramatycznym przebiegu. Ma autor rację pisząc, że to "Bezcenne uczucie". Ja o takich startach mogę tylko pomarzyć ale za to nie karają. Pozdrawiam i gratuluję. | | | Autor: AgnieszkaBR, 2011-11-05, 07:31 napisał/-a: Z przyjemnością czytałam tę relację...miałam okazję startować w tym roku w Wenecji i poczułam, że znowu tam jestem innymi oczami;-) O kosztach pisać nie będę bo były bardzo wysokie ze wzgl na to, że jechałam sama, a raczej leciałam i to w ostatniej chwili niestety tak wyszło. A Wenecja z lotu ptaka wygląda wyjątkowo pięknie, cudnie i niepowtarzalnie:)Organizacja maratonu bardzo dobra, życiówka poprawiona o pół godziny...pewnie ze wzgl na atmosferę, która była tutaj wyjątkowa:)Polecam. | | | Autor: kasiaczepiel, 2011-11-05, 09:13 napisał/-a: Witam ja też tam byłam, maraton bardzo fajnie zorganizowany, niestety trochę zimno, spodziewałam się czegoś cieplejszego. Co do kosztów to owszem noclegi drogie, ja wylądowałam w Boloni w czwartek a wylatywałam we wtorek ( lot Kraków- Bolonia 36 pln w jedną stronę :-)) więc kilka dni na zwiedzanie i "poczucie" Wenecji. A tak w ogóle to fajnie jest podróżować i zwiedzać. | | | Autor: henry, 2011-11-05, 10:06 napisał/-a: Dodam jeszcze ,że podróżując w grupie kilkuosobowej mamy możliwość wynajęcia przewodnika. Przewodnicy niestety są bardzo drodzy i wynajęcie przez małe grupy wychodzi bardzo drogo. | | | Autor: zbyszekprym, 2011-11-06, 22:37 napisał/-a: Z uwagi na osobisty jubileusz w następnym roku szukam maratonu o tej porze, z Twoich relacji wynika , że mógłby to być fajny maraton i super wypad. | | | Autor: Aspe, 2011-11-07, 10:29 napisał/-a: Zbyszku,gorąco polecam, magiczne miejsce do świętowania i biegania. Szczególnie jeżeli masz zabrac tam swoich bliskich. Moja żona była zachwycona, a kolega ma zamiar pobiec tam również za rok - to najlepsza rekomendacja.
Agnieszko gratuluje kosmicznego progresu, szukając zdjęć z VM natrafiłem na twoje relacje z Wenecji na jednym z forum. W sumie biegło tam ok 18 osób z Polski.
Co zaś tyczy się transportu, zgadzam się z Krzyskiem, że to piękna trasa i szkoda w tym przypadku tracić czas na lotniskach. Oczywiście najtrudniejszy odcinek to polska dżungla, za naszą granicą wpadamy na autostradę i tak już prawie do samych Włoch. Gdybym jechał sam, to pewnie droga byłaby dluższa, omijała autostrady i najprawdopodobniej przejechałbym to swoim turystycznym moto :).
Jechaliśmy 2 minivanami po 6 osób w każdym, były więc częste zmiany za kierownicą, a w trakcie drogi pełna integracja na którą często brakuje czasu tu na miejscu.
Jedno z biur organizowało wyjazd do Wenecji, nie wiem czy w tym roku ktoś korzystał z ich usług, ale cena chyba zaczynała się od 2,5tys zł. | | | Autor: AgnieszkaBR, 2011-11-07, 19:14 napisał/-a: LINK: http://biegamyrazem.pl/news/129-26-venic
Dziękuję...i Tobie gratuluję życiówki w pięknej Wenecji:) Mój następny maraton będzie w Barcelonie ;-) | | | Autor: henry, 2011-11-07, 22:50 napisał/-a: a Barcelonę polecam. Trasa najlepsza ze wszystkich , prawie cały czas są kibice i szalenie dopingują. Na trasie do oporu izotoników a na mecie także medal i mnóstwo owoców. Warto zostać ze 2 -3 dni jest co zwiedzać , to piękne i bogate miasto. Jeśli pogoda dopisze to można zaliczyć także plażę. W Barcelonie startuje zawsze ponad 100 Polaków. | | | Autor: MEDA, 2011-11-15, 10:27 napisał/-a: Byłem, przebiegłem, będę za rok.
Vaporetto 26 euro za 48h lub 6,5 jednorazowy. | |
| |
|
|