|
| Przeczytano: 356/72286 razy (od 2022-07-30)
ARTYKUŁ | | | | |
|
Bo w tandemie siła drzemie | Autor: Tomasz Marcol | Data : 2009-05-13 | Rower fascynował mnie znacznie wcześniej niż bieganie i spędzałem na nim cały rok, również jazda zimą czy nocą. Nie miało to znaczenia – wystarczy cieplej się ubrać i można jeździć zawsze. Kiedyś w Internecie przeczytałem relację z Imagis Tour i zaintrygowała mnie.
Wiedziałem ze nie ma co liczyć na jakiś rekord trasy ale przejechać 1016 km to jest coś. W tym roku aby móc wystartować w tej imprezie trzeba przejść kwalifikacje. Jedną z nich jest maraton rowerowy Świnoujście – dystans 400 km w limicie 18 godz.
Żeby nie było pospolicie – to kolega kupił sobie w zeszłym roku tandem szosowy i to właśnie na nim chcemy – jako pierwsi w historii pokonać Imagisa na tandemie. Świnoujście odbywa się w dniach 22-24 maja ale dla treningu postanowiliśmy wybrać się na IV Choszczeński Maraton Rowerowy. Impreza odbywa się dopiero 4 raz ale zapisała się już na stałe w kalendarzu maratonów rowerowych.
Tydzień przygotowań, pomysłów co zabrać a czego nie, by odciążyć rower maksymalnie, ale tak aby było nam ciepło i by nie umrzeć z głodu. Wyjazd planowaliśmy o 9:39 pociągiem bezpośrednim z Katowic do Choszczna k/Stargardu Szczecińskiego. Plan planem ale Katowice opuściliśmy dopiero o 11:39. Czemu ? Darek który jest właścicielem tandemu mieszka ok. 20 km od Katowic i jazda z plecakiem na tandemie okazała się problemowa i nie zdążył na pociąg.
Pojechaliśmy kolejnym do Poznania i tam przesiadka na osobowy do Choszczna. Zapakowanie tandemu do pociągu nie jest łatwe ale udało się go jakoś unieruchomić na końcu pociągu. Taki rower wzbudzał ciekowość ludzi – czy to jak jeździliśmy treningowo, czy to na dworcu w Katowicach, Poznaniu.
Rys. Trasa maratonu – wszystkie 3 dystanse
Odprawa techniczna była o 20.00 w piątek i udało nam się tak na styk zdążyć. Godzina 19:55 prawie wszyscy uczestnicy zgromadzeni na Sali gimnastycznej i wchodzimy My z tandemem – szemrania nie było końca, ale podziw i zaskoczenie że ktoś odważył się na Mistrzostwa Polski w Maratonie Szosowym przyjechać tandemem.
Odprawa krótka bo wielkich zmian od zeszłego roku nie było ale zapewniano nas, że jest dobrze oznakowana i na pewno się nie zgubimy. Pełni optymizmu zaczęliśmy przygotowywać rower do jutra, rower i wszystkie inne rzeczy. Przyczepiliśmy numery do koszulek, numery do roweru. Pierwszy raz firma datasport zajmowała się pomiarem elektronicznym czasu trwania maratonu, więc na plecach dodatkowo musiał być umieszczony numer z chipem w środku.
Godzina 8.00 start pierwszej 10-osobowej grupy. My przyporządkowani byliśmy do 4 grupy więc nasz start był o 8.15. Pilot na motocyklu wyprowadził nas z miasta i reszta była już w naszych rękach, a raczej w nogach. Wystartowaliśmy i po ok. 7 km musieliśmy się zatrzymać ponieważ hamulce tarczowe zaczęły się rozgrzewać i lekko ocierać.
Dość duże tempo narzucone na początku okazało się zbyt szybkie dla nas i jechaliśmy sobie swoim, trochę wolniejszym tempem. Maraton był na pojezierzu więc wydawało nam się że będzie płasko – nic bardziej mylnego. Na początku jeszcze próbowaliśmy utrzymywać dość wysoką średnią prędkość ale z czasem malała i malała.
Rys. Na sali gimnastycznej
Trasa rzeczywiście dobrze oznaczona i nie było szansy zabłądzić. Co pewien czas mijaliśmy jeszcze innych uczestników, ale większość z nich jechała trasą 152 km a nie tak jak my 300 i w Kamieniu Pomorskim na 89 km oni skręcali a My dalej w kierunku kolejnego punktu kontrolnego w Szczecinku na 149 km. Te 90 km jechaliśmy z plecakiem, ale mieliśmy go już dość.
To co dało się ubrać to ubraliśmy na siebie. Jedzenie do sakw, kieszonek i ok. 3-4 kg mniej na plecach. Na 90 km mieliśmy jeszcze dużo sił i humory dopisywały. Ja jeździłem trochę więcej na rowerze w tym sezonie niż Darek i powoli to wychodziło. Darek powoli słabł i żadne batoniki, żele energetyczne czy inne środki Nutrend Enduro jakie posiadaliśmy nie pomagały.
Po 7 godzinach dotarliśmy do 2 dużego PK. Zjedliśmy smaczne bułeczki (trochę spakowaliśmy na drogę), herbatka z sympatyczną obsługą – oczywiście sto tysięcy pytań ile takie cacko kosztuje, jak się na tym jeździ itp.
Po ok. 20 km od punktu zaczął się kryzys, mimo że jedliśmy 40 min temu to chwytał nas głód, Darek opadał z sił. Do tego stopnia że bał się że się przewrócimy i musieliśmy się na dłużej zatrzymać. Darek położył się na przystanku i widziałem że nie jest dobrze, ja czułem się znacznie lepiej ale nie mogłem mu oddać choć trochę siły.
Chciałem jeszcze dzisiaj skończyć ten wyścig, a czas nieubłaganie mijał. Darek od początku jechał z przodu i odpowiedzialny był za prowadzenie roweru. Po tym kryzysie stwierdziliśmy że zamieniamy się. Jego również bolał kark od pochylonej pozycji. Chwile zajęło nam dopasowanie siodełek i kierownic do siebie ale zmiana była konieczna.
Ja z przodu tandemu jeździłem tylko chwile i pierwsze 20 km było śmieszne, jeździliśmy lekko zygzakiem i było zabawnie. Z czasem jazda zrobiła się coraz płynniejsza i powoli do przodu posuwaliśmy się w kierunku kolejnego punktu kontrolnego. Kolejny punkt był za 90 km i to nie było pocieszające.
Zmęczenie całego organizmu dawało się we znaki. Moje kolano po Silesia Maraton nie zregenerowało się do końca i jechałem ze ściągaczem na kolanie. Powoli brakowało nam picia i trzeba było oszczędzać.
Rys. profil wysokości Maraton Choszczno
Od mniej więcej 180 km trasa zrobiła się bardziej płaska, znaczy się były podjazdy ale po nich następowały dłuższe zjazdy i wtedy odpoczywaliśmy. Jak jechaliśmy z górki wstawaliśmy z siodełek i w ten sposób tyłki nas trochę mniej bolały. Czy bliżej końca dnia tym robiło się zimniej, ubraliśmy się cieplej i ile sił w nogach do mety.
Niestety nie zawsze był asfalt – momentami była kostka brukowa a w Bornym Sulinowie były płyty betonowe które mocno nas wytrzepały :) . Powoli Darkowi wracał humor, na początku kazałem mu się uciszyć bo wrąbiemy w jakieś drzewo, ale później gadaliśmy już o wszystkim i niczym.
Jak wjeżdżaliśmy do większego miasta to uzupełnialiśmy zapasy izotoników w bidonach i dalej do przodu. Na 2 punkcie dowiedzieliśmy się że za nami jest jeszcze jeden zawodnik. Pan Janek który ma 82 lata i jedzie na swoim starym rowerze, w sandałach i ortalionowej kurtce. Jest to człowiek historia tego maratonu, a jak później się dowiedzieliśmy wszystkich maratonów szosowych w Polsce.
Starszy Pan jechał cały czas ze średnią 20 km/h a my go raz wyprzedzaliśmy, a raz to on nas na postojach wyprzedzał – było śmiesznie. Jak zrobiło się już ciemno trzeba było się bardziej skupić na jeździe i nasza 3 W lampka uratowała nam życie. Zimno, ciemno a do domu jeszcze 50 km. Rozmowy ucichły i koncentrowaliśmy się na znakach i odległości do mety. Kilometry mijały dość szybko więc było to optymistyczne że jeszcze na koniec mieliśmy siły by powalczyć.
Naszym ostatnim celem było ukończyć maraton tego samego dnia, czyli minąć metę przed godziną 00:00. jak zobaczyliśmy drogowskaz Choszczno 11 km to już zaczęliśmy liczyć słupki boczne a po 10 min ukazała się nocna panorama Choszczna wraz z wieżą ratuszową, pod którą zlokalizowana była meta.
Ostatni długi zjazd, rondo i podjazd, na końcu którego czekał na nas sędzia główny i brama mety. Niesamowite uczucie – kontrolnie jeszcze rzut oka na wieżę ratusza – 23:47 – czyli się udało. Pokonaliśmy dystans 301 km w czasie 15 godzin 33 min – najlepszemu na wypasionym rowerze szosowym zajęło to ok. 8,5 godziny.
Ale grupę pierwszą – ścigaczy – można porównać w maratonie biegowym do Kenijczyków. Bo My mimo że minęliśmy metę jako przed ostatni rower to byliśmy wydarzeniem na tym maratonie i na pewno wzbudziliśmy więcej sensacji niż reszta ludzi.
Na koniec prysznic i sen – niezbyt spokojny bo organizm był tak zmęczony że budziliśmy się co chwilę. Jak wstaliśmy rano to najlepsze bo bolały nas ręce :). Mimo rękawiczek bolały nas mocno ręce od trzymania kierownicy. Ok. 10 odbyła się dekoracja zwycięzców na dystansach 85, 152 i 301 km i powoli wszyscy rozjeżdżali się do swoich domów.
Rano po śniadaniu, podchodziła do nas wiele osób i gratulowało ukończenie. Czas był daremny ale przeżycie niesamowite. Za 2 tygodnie Świnoujście i dystans 400 km ale poza 1 podjazdem reszta trasy jest płaska :) i spotkamy pewnie mnóstwo sympatycznych ludzi.
Rys. Profil wysokości Maraton Świnoujście ( 3 takie pętle)
Jeden z czołowych zawodników powiedział nam na pożegnanie.
„Bo w tandemie siła drzemie”
Jeżeli ktoś by miał ochotę pojeździć z żoną na rowerze to tandem to najlepsze wyjście. W Polsce większości tandemy kupowane są, by np. osoby niewidome mogły jeździć na rowerze. Darek kupił rower, ponieważ Agnieszka jego dziewczyna lubi jeździć na rowerze ale ma problemy z kolanami – tandem w tym momencie rewelacyjna sprawa.
Na koniec bo pewnie mnóstwo osób będzie się pytać – koszt to w tym roku 3000 Euro, pewnie taki drogi bo to ręczna robota z USA firmy Cannondale. Bardzo mało firm produkuje tandemy więc ceny są z kosmosu. Ale i tak warto :)
|
| | Autor: agnieszka_, 2009-05-14, 08:28 napisał/-a: Gratuluję Tomku świetnej przygody:) i trzymam kciuki za Twoje/Wasze następne starty. | | | Autor: pikkot, 2009-05-14, 13:07 napisał/-a: Brawo! Powodzenia w Świnoujściu i na Imagis Tour! | | | Autor: shinuk, 2009-05-14, 14:33 napisał/-a: LINK: http://www.pd.choszczno.biz
Witam
te 300 km i 15h dużo nas nauczyło - i teraz po tej małej szkołej będzie juz tylko lepiej
Świnoujście bardziej płaskie więc będzie więcej siły :) | | | Autor: czana, 2009-08-14, 11:31 napisał/-a: To nie sportowe, ale przyjemnościowe jeżdżenie. 25 lat jeździmy - dwa składaki za nami ( króciuteńkie traski do znajomych ), a teraz ten co na zdjęciu. Jesteśmy po pierwszym wyjeździe samochodem z rowerem. Kondycji na razie wystarczyło mi ( żonie ) na max 48,5 km jednego dnia. Ale Puszcza Białowieska objeżdżana na rowerze to jest to. Polecam innym małżeństwom, w których ona boi się saomodzielnego jeżdżenia.Na brak kondycji to nie jest lekarstwo o ile za męża nie mamy Pudziana. ;-) | |
|
| |
|