Ma to być artykuł opisujący wyprawę grupy polskich biegaczy na 3 MittelDeutscher Marathon Halle-Lipsk w dniach 29-30.08.2004, lecz zacznę od podziękowań. Za to, że wyjazd ten doszedł do skutku i obfitował w tak wiele atrakcji chciałbym bardzo podziękować Piotrowi Woźniakowi z Wrocławia, jednemu z organizatorów Maratonu Wrocław. Dzięki Piotrze!
A sam wyjazd.
Gdy przeczytałem w internecie informację o możliwości wyjazdu na maraton, którego start zaplanowano dokładnie w tym samym czasie co start maratonu na olimpiadzie w Atenach, który prowadzi z Halle do Lipska – dwóch historycznych miast w Niemczech, podczas którego to wyjazdu jest zorganizowane spotkanie z organizatorem tego maratonu, dwukrotnym mistrzem olimpijskim w maratonie – Waldemarem Cierpińskim, długo się nie zastanawiałem.
Zatem jadę.
Czekając o pierwszej w nocy z soboty na niedzielę na nocny autobus na przystanku w Luboniu pod Poznaniem nie spodziewałem się, ile to w ciągu dwóch najbliższych dni czeka mnie atrakcji i wrażeń. Już cztery godziny później, gdy wsiadałem do wynajętego autokaru koło dworca we Wrocławiu, pierwsza niespodzianka - znajome twarze (z tras i internetu): Wojtek Gruszczyński, Andrzej Grzybała, Jan Kulbaczyński i kilku innych których nazwisk niestety nie kojarzyłem. Jechała z nami także silna grupa miejscowych z Wrocławia, ludzie z Warszawy, ale których nigdy wcześniej nie dane było mi poznać. No i jeszcze jeden: Staszek Rusek z Poznania, mój ziomek i niesamowity gość.
Niedziela 5:30, wyjeżdżamy. W drodze większość śpi, bo w końcu dla wielu to nocka prawie nie przespana a o 17-tej biegniemy maraton. Po dwunastej byliśmy już w Halle pod hotelem w którym są zapisy do niedzielnych biegów i do maratonu i spod którego będzie start. Dzięki Piotrowi sprawnie i szybko załatwiliśmy wszystko w biurze zawodów mimo, że na przykład nie było mnie i Andrzeja Grzybały na liście startowej, a organizatorzy nie mogli znaleźć mojego zgłoszenia (jak widać nawet Niemcy mogą mieć bałagan). Potem zapoznanie się z miejscem startu i czas wolny. Prawdziwa niedzielna popołudniowa sjesta. Część poszła spać do autokaru, część przegadała te kilka godzin, część poszła zwiedzać miasto. Ja ze Staszkiem wybraliśmy to ostatnie. Poszliśmy na coś w rodzaju starego rynku, gdzie stał pomnik Hndel’a ( mottem tegorocznego maratonu było „od Hndel’a do Bacha”, bo Hndel żył i tworzył w Halle, natomiast Bach w Lipsku). Halle – naprawdę ciekawe miasto, jakże inne od naszych polskich.
Na godzinę przed startem, o 16-tej, Piotr ( i być może ktoś jeszcze, kto miał pobiec połówkę) pojechał naszym autokarem na miejsce startu do półmaratonu na lotnisko w Lipsku, natomiast maratończycy po przebraniu się, rozpoczęli typowy przedmaratoński rytuał: plastrowanie, wcieranie maści, wiązanie chipów, rozgrzewka, picie, kilka wizyt w toj-toju, dylematy czy łamać czy nie łamać życiówki, trójki, czwórki, itp. Na starcie ruch: biegi dla dzieci, młodzieży, start rolkarzy.
O 17-tej my startujemy!
Pogoda dobra, słońce, ciepło, choć wielu wolałoby jednak te kilka stopni mniej. Od początku biegnę ze Staszkiem w tempie 5:00-5:15 min/km. Na trasie kibiców bardzo dużo ( w każdym razie w porównaniu z polskimi realiami na trasach takich biegów, no chyba poza Dębnem, bo tam trudno wymagać aby wszyscy mieszkańcy powiatu dopingowali biegaczy). Piszę bardzo dużo, bo nigdy nie biegłem w Berlinie czy innym Nowym Jorku i nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić tamtejszych tłumów kibiców. Po drodze zapoznajemy Barbarę Kosakowską, która była jedyną biegnącą tam Polką i ukończyła bieg na 21 pozycji.
Trasa prowadzi przez liczne małe miejscowości, trasa lekko pofałdowana. Biegniemy równym tempem, wszyscy nasi pognali do przodu, dobrze, że Staszek nie chciał łamać życiówki, bo bym w ogóle nie miał z kim rozmawiać na trasie - niemieckiego nie znam. Choć są wyjątki: jeden z wrocławiaków do półmetka wyprzedza nas trzy razy, ma kłopoty żołądkowe i co kilka kilometrów skręca w krzaki, a drugiego najmłodszego z całej wycieczki my mijamy w okolicach 21-go kilometra.
23 km. Niestety Staszek stwierdza, że mam biec dalej bo on odpocznie i potem zmniejsza tempo. No i zostałem sam. Wcześniej miałem nadzieję, że może na mecie będzie poniżej 3:30, ale teraz czas na półmetku 1:48:49, brak towarzystwa i niechęć do przyspieszenia nie dawały mi wielu szans. I tak biegłem do 40 kilometra, gdzie zdecydowałem się na finisz, nagle przyspieszyłem i maksymalnym tempem na które było mnie stać poleciałem do mety. Na tych dwóch kilometrach wyprzedziłem chyba ze sto osób (część z maratonu a część z półmaratonu, bo końcówkę oba biegi miały po tej samej trasie), ale na mecie miałem nogi jak z waty.
A meta? Meta usytuowana w pięknej hali sportowej na kilka tysięcy widzów, biegacze wbiegają na halę w dół po pochylni, biegną rundę wzdłuż trybun i wpadają na metę stylizowaną w kształcie greckich kolumn. Niezapomniane przeżycie. Na dworze już ciemno (jestem na mecie o 20:38), a ja wpadam do rozświetlonej hali, burza oklasków, muzyka, spiker. Doganiam starszą panią, zwalniam, już nie wyprzedzam i wpadam na metę. Czas 3:38:39. Piękny medal (szkoda, że nie nakładają na szyję tylko dają do ręki).
Idę po ciuchy, po drodze woda, sok, redbull, banany, jabłka w każdej ilości, ale nic poza tym. Szkoda, że nie ma nic ciepłego do picia i do jedzenia. Owszem, w licznych restauracyjkach na hali jest wszystko, ale na 0,4 l piwa za 2,5 Euro to mnie nie stać. No to prysznic, suche ciuchy, chip, dyplom i idę szukać tych co już dawno przybiegli, bo o 22-giej mieliśmy zaplanowane już wyjście do autobusu i wyjazd na nocleg do Halle. Niestety, z powodu nieporozumień, w komplecie w autobusie jesteśmy dopiero po północy. Dopiero teraz mogę otworzyć zostawione w plecaku piwo. Z powodu tych opóźnień wszyscy śpimy na szkolnej sali sportowej, mimo, że niektórzy zarezerwowali sobie płatne noclegi w łóżkach chyba w internacie.
Nasza grupa w tym biegu wypada rewelacyjnie.
8 miejsce Marian Czerski (1 w kategorii) 2:45:09
9 miejsce Arkadiusz Zieliński 2:46:13
11 miejsce Robert Jędrusiński 2:49:59
15 miejsce Paweł Szynal 2:59:27 (gratulacje złamania trójki).
I innych pięciu z wynikami poniżej 3:20:00. Chylę czoła.
A na drugi dzień atrakcji ciąg dalszy, darmowe śniadanko od organizatorów i spotkanie dla naszej grupy z Waldemarem Cierpińskim w jego sklepie sportowym w centrum Halle. To był wspaniały pomysł, są prezenty ( m.in. dla każdego torba z prowiantem na drogę, a od nas koszulka dla mistrza olimpijskiego),wspólne zdjęcia, autografy i zakupy sprzętu sportowego z rabatem od naszego gospodarza.
No i powrót. Po prawie dziesięciu godzinach zmęczeni, ale szczęśliwi żegnamy się ze Staszkiem na dworcu w Poznaniu. Szkoda tylko, że nie udało się w drodze powrotnej zahaczyć o Drezno, tak jak to było w planach.
Piotr Wiercioch, witas
P.S. Chciałbym wszystkim podziękować za wspólny wyjazd, a tym którzy zrobili życiówki, pogratulować sukcesu. Piotrze, dzięki za wyjazd i do z
obaczenia na kolejnym !!! Wojtku, pozdrowienia w imieniu członka KB Maniac dla naszego honorowego klubowicza i do zobaczenia u Ciebie w Bełchatowie.