Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Przeczytano: 334 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:0/0

Twoja ocena:brak


Bukowa 2002
Autor: Janek Goleń
Data : 2002-06-04

Zachowawszy bardzo dobre wspomnienia z udziału w zeszłorocznym półmaratonie świętokrzyskim postanowiłem wybrać się tam także i w tym roku, tym bardziej że był to jubileuszowy, dziesiąty już bieg, w ramach którego rozegrane były mistrzostwa Polski weteranów w półmaratonie. Weteranem co prawda jeszcze nie jestem, ale zainteresowanie biegiem wyraziła grupa biegaczy niewidomych i niedowidzących, wybrałem się więc tam w towarzystwie Zygmunta Grzelaka, Piotrka Jankowskiego i Grzegorza Powałki.

Dotarliśmy koleją do Kielc, skąd odjeżdżał podstawiony przez organizatorów półmaratonu autobus do Bukowej.
Po zapisach, mimo wyjątkowo dużej frekwencji sprawnie przeprowadzonych, przemaszerowaliśmy na stadion, gdzie zaskoczyła nas wyjątkowo duża liczba samochodów i biegaczy. W zeszłym roku uczestników było 140, w tym ponad 260. Złożyło się na to parę czynników: po bardzo dobrej organizacji impreza otrzymała certyfikat „Złoty Bieg 2001”, co zachęciło z pewnością do udziału w nim wielu nowych biegaczy. Poza tym półmaratonowi świętokrzyskiemu przyznano w 2002 roku rozegranie mistrzostw Polski weteranów. Biegaczy powyżej 40 i biegaczki powyżej 35 roku życia podzielono na katagorie wiekowe co 5 lat, w ramach których nagrodami pieniężnymi obdarowane były pierwsze trzy zawodniczki lub zawodnicy. W sumie było o co zawalczyć i zjechało się sporo ludzi z całej Polski.

Pogoda była wielką niewiadomą, świeciło słońce, ale tuż przed 15.00, na którą przewidziany był start, połowę nieba pokryła groźnie wyglądająca czarna chmura. Szykujemy się z Grześkiem, którego mam poprowadzić, do biegu, gra strażacka orkiestra. Ruszają dwa wózki, chwilę po nich biegacze. Zrywa się silny wiatr, zaczyna padać deszcz, widać błyskawice. W kilka minut po starcie nasilająca się ulewa przechodzi w grad. No nie, czegoś takiego jeszcze nie przeżyłem. Lodowe kamyczki smagają słabo osłonięte ciała biegaczy (jeszcze pół godziny temu było prawie upalnie), biegnący obok nas słowacki biegacz Dezider Ferenczy osłania głowę jakąś reklamówką, tracę czucie w dłoniach - w prawej mam zaciśnięty pasek łączący mnie z Grześkiem, lewą próbuję osłonić twarz. Najbardziej bolesne są uderzenia w uda, pod stopami chrobocą kawałeczki lodu. Grzesiek nic nie mówi, ale po biegu powiedział mi, że był bliski załamania.

Na szczęście po jakichś dziesięciu minutach grad przechodzi. Nawet przestaje padać, siąpi tylko od czasu do czasu, trochę nawet prześwieca słońce. Ubrania schną w biegu, tylko w butach chlupoce, asfaltowa droga jest pełna kałuż. Pomiędzy drugim a czwartym kilometrem pamiętany z zeszłego roku długi podbieg, którego stromizna stopniowo rośnie. Zimno nie jest, można nawet powiedzieć, że ten grad nas odświeżył. Na szczycie podbiegu słychać akordeonistę na dżipie, ale odjeżdża zanim dobiegamy do końca wzniesienia w centrum wsi. Jest za to trochę publiczności oklaskującej biegaczy. Tempo mamy nieszczególne, do piątego kilometra dobiegamy w czasie ok. 30 minut. Dezider dawno uciekł do przodu, trochę z tyłu został Zygmunt, chwilę towarzyszy nam spotkany w pociągu do Kielc biegacz z Siedlec. Wyprzedzony na podbiegu Marek, bukowianin mieszkający teraz w Kielcach, dogania nas teraz i jakiś czas biegniemy we trójkę. Trasa urozmaicona, naprzemienne zbiegi i podbiegi, rola, lasy, łąki. Gdyby nie zamglenie widoki z wierzchołków wzniesień byłyby rewelacyjne. I tak są niezłe. Nisko nad asfaltem widać obłoczki pary, przesuwające się z wiatrem w poprzek drogi. Dość długo biegniemy przez Krasocin wśród w miarę licznej i dopingującej publiczności, pod koniec wsi gra strażacka orkiestra.

Cały czas w pobliżu kręci się nyska – karetka pogotowia z Bukowej, której załoga oferuje biegaczom wodę w butelkach. Chyba jesteśmy pod szczególną obserwacją, Grześkowi mokra koszulka przetarła tors, na białym widać dwie czerwone plamy – normalka, każdy chyba biegacz ma takie doświadczenia, wielu zakleja sobie sutki plastrem na czas biegu. Docieramy do długiego zbiegu, z góry widać, że potem będzie już niżej i płasko. Po przebiegnięciu podmokłej sądząc po trzcinach łaki dominują lasy. Marek został z tyłu, wyprzedziliśmy też nieznaną nam zawodniczkę. Na niektórych odcinkach asfalt jest już suchy, albo nie padało albo szybko przeschło. Tempo jednak siada, nie zmieścimy się w dwóch godzinach. Na gąbki oferowane na punktach odświeżania jakoś nie mamy ochoty, ale na wodę owszem, szczególnie Grzesiek. W Występach tuż przed metą mijamy panią Wysocką z parasolką, podkręcamy na finiszu, ostatnia prosta i wpadamy na metę na środku stadionu w Bukowej z czasem 2:04.

Krótki wywiad na mecie robi z nami spiker - pan Rafał, pielęgniarka opatruje jednocześnie nieco przykrwawiony tors Grzegorza. Jest micha – parówka z bułką i herbata, w reklamówkach otrzymanych przed biegiem była puszka Tyskiego i koszulka biegu, można się uraczyć też piwem sprzedawanym pod parasolami. W szatni przepłukujemy się letnią wodą z gumowego węża. Jakoś niezbyt sprawnie posuwa się zakończenie imprezy, po dekoracji zwycięzców triumfatorzy w kategoriach nie są wywoływani. Okazało się że było niezłe zamieszanie, przy podsumowaniu niektórzy zawodnicy trafili nie do swoich kategorii, były protesty. Wszystko spadło na głównego organizatora Włodzimierza Zawalskiego. Zakończenie pod gołym niebem w padającym deszczu przedłużało się, ludzie się denerwowali, przed wieloma zawodnikami była jeszcze perspektywa kilkusetkilometrowego powrotu do domu. Piotrek zabrał się wcześniej z Danką i Mietkiem Orzechowskimi, a ja, Grześ i Zygmunt dosiedliśmy się do zniecierpliwionego już Andrzeja Grzybały i Tadeusza Dziekońskiego. Ale opłacało się jeszcze zaczekać, Grzesiek z Piotrkiem jako niewidomy i niedowidzący dostali po 50 zł od organizatorów. Tylko medali dla wszystkich nie starczyło, ale mają być dosłane pocztą.

Impreza dobra, ale obserwując rozłażące się zakończenie przypomniałem sobie półmaraton łowicki w roku 2000. Była identyczna sytuacja, imprezie przyznano organizację mistrzostw Polski weteranów, zamiast jak zazwyczaj setki biegaczy przyjechało 400. Nie było obowiązku zgłoszenia się z dużym wyprzedzeniem, więc był zator przy zapisach, trzeba było nawet opóźnić start. W Bukowej tego nie było, choć także można było zgłosić się w ostatniej chwili. Impreza w Łowiczu przeprowadzona była nieźle, ale całe wrażenie zepsuło zakończenie, przerwy między dekorowaniem zwycięzców poszczególnych kategorii sięgały pół godziny. A też trzeba było długo wracać, ludzie się wkurzali, część machnęła ręką nie czekając na ewentualne nagrody. Nie było kogoś, a raczej zespołu, który by nad tym panował. Tutaj w Bukowej wszystkim zarządzał jednoosobowo Włodzimierz Zawalski, niekwestionowany twórca i sprawca sukcesu półmaratonu świętokrzyskiego, ale chyba kierujący przebiegiem zakończenia dość samotnie. Przy tak dużej imprezie pod względem frekwencji i złożoności, czego nie było we wcześniejszych latach, musi się tym zajmować sztab ludzi, trzeba kierownicze i reprezentacyjne zadania zrzucić na barki kilku osób. Przepraszam Panie Włodku z

a te uwagi, ale wielu ludzi obecnych na imprezie doszło do takiego wniosku. Półmaraton świętokrzyski to Pana dziecko, ale dorosło, zdobyło renomę, cieszy się popularnością i do sprawnego przebiegu, szczególnie w ceremonii zakończeniowej, potrzeba jeszcze kilku pomocników, którzy by odciążyli Pana trochę w tej wspaniałej dotychczasowej robocie. Pozdrawiam (i czekam z Grześkiem na medale ;-)).



Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał



















 Ostatnio zalogowani
zbig
17:44
miło¶nik biegania
17:44
kos 88
17:37
Citos
17:20
StaryCop
17:03
iron25
16:55
flatlander
16:54
Wojciech
16:47
fit_ania
16:21
malkon99
16:18
szakaluch
16:15
Jaro74
16:01
jedrula
15:26
GriszaW70
15:00
zulek
14:58
42.195
14:46
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |