2016-12-02
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| IAU 100k Mistrzostwa Swiata w Los alcazares (czytano: 2710 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: jacekbedkowski.pl/IAU_100_km_Mistrzostwa_Swiata_2016
Mistrzostwa Świata na dystansie 100 km – Los Alcazares, 27.11.2016
Start w Mistrzostwach Świata na dystansie 100 km w Hiszpańskiej miejscowości Los Alcazares był moim ostatnim startem w tym roku. To była moja docelowa impreza, do której przygotowywałem się cały rok. Wszystkie zawody, w jakich brałem udział w 2016 roku miały mi pomóc w osiągnięciu najlepszej formy 27 listopada.
Foto: reprezentacja na Mistrzostwach
Pierwsza część sezonu to walka o uzyskanie jak najlepszego wyniku na setkę, który pozwoliłby na uzyskanie nominacji do reprezentacji, a następnie spokojne przygotowania do mistrzostw. W kwietniu wystartowałem we Włoszech i udało mi się zrealizować plan perfekcyjnie. Zrobiłem tam najlepszy wynik Polaka w 2016 roku i przy okazji nową życiówkę 7:45:25. Jeden z najważniejszych kroków w drodze do Los Alcazares miałem za sobą.
Czas szybko mijał a u mnie ciągle bez zmian, dużo biegania przeplatanego startami kontrolnymi. Poza drobnymi urazami wszystko szło zgodnie z planem. Byłem spokojny i nie mogłem doczekać się wyjazdu do Hiszpanii. Zarezerwowałem ten czas na wakacyjny urlop. Miałem się wyciszyć i skoncentrować na starcie. Do Los Alcazares pojechałem wraz z moją rodziną tydzień przed zawodami. To był super pomysł, bo pogoda była zupełnie inna niż u nas. Ograniczyłem zwiedzanie i spacery do minimum, a skupiłem się na ostatnich treningach i odnowie. Przez te kilka dni biegałem z Tomkiem Walerowiczem, który tak jak ja biegł dla Polski. Tomek to aktualnie czołowy polski biegacz (przed mistrzostwami jego wynik na setkę wynosił 6:53 h a na tych mistrzostwach zajął rewelacyjne 4 miejsce z nowym rekordem życiowym 6:37 h). Do samej soboty na dzień przed startem biegaliśmy po kostce, którą później mieliśmy pokonywać 10 razy. Czułem się bardzo dobrze na szybkich rozbieganiach z Tomkiem i to utwierdziło mnie w przekonaniu, że forma jest. Muszę powiedzieć, że byłem zaskakująco spokojny i się nie denerwowałem przed startem.
Foto: wypoczywam przed startem
Były to moje 3 mistrzostwa, dlatego miałem okazję spotkać wielu znajomych. Dodatkowo zajmowałem się sprawami technicznymi związanymi z naszym startem. Czas szybko leciał. Po ogarnięciu wszystkich formalności z weryfikacją strojów, odprawą techniczną, odbiorem pakietów i wielu innych spraw zostało mi tylko pobiec. Było nas trzech, dlatego wszyscy musieliśmy ukończyć te 100 km, aby zostać sklasyfikowanym jako drużyna. Cel udało się zrealizować i ostatecznie zajeliśmy 10 miejsce w klasyfikacji drużynowej.
Foto: aklimatyzacja do warunków w Los Alcazares
W niedziele w dniu biegu wstałem dość wcześnie, aby przygotować stolik serwisowy i na spokojnie zjeść śniadanie. Wszystko miałem sprawdzone i ustalone. Nie było miejsca na zbędne ruchy. Po śniadaniu oddałem moje napoje do obsługi, aby dostarczyli je na drugi punkt odżywczy na 5,3 km, a sam skupiłem się na starcie. Szybkie sprawdzenie taktyki czy pamiętam wszystko i można się zbierać. Oczywiście dla pewności międzyczasy zapisałem sobie markerem na ręku i dodatkowo na opasce. Wiadomo jak to jest z tą pamięcią jak ma się do zapamiętania 20 międzyczasów w dwóch wariantach. Po wnikliwej analizie treningów i startów przygotowałem wariant realistyczny na czas 7:40 h, co i tak byłoby nowym rekordem życiowym i drugi wariant optymistyczny na 7:35 h. Wydawało mi się, że to są czasy na jakie mnie stać. Jednak już na samym początku jeszcze przed startem wprowadziłem pierwszą korektę w sprzęcie startowym. Przez ostatnie dni przed startem testowałem różne buty. Miałem biec w butach z większą amortyzacją (ASICS DS Trainer 21) jednak w ostatniej chwili zmieniłem decyzję i założyłem typowe startówki (ASICS DS Racer 11). To był mój debiut w takiej konfiguracji sprzętowej. Jak się później okazało była to słuszna decyzja a startówki sprawdziły się bardzo dobrze.
Foto: przygotowywanie odżywek na punkty
O godz. 6:45 wszedłem do naszej strefy startowej i czekałem na sygnał startera. Dokładnie o 7 rano rozpoczęła się moja walka na trasie. Zacząłem spokojnie, bo zdawałem sobie sprawę, że czeka nas kilka godzin przebierania nogami. Dość szybko zleciało mi pierwsze 10 km, bo skupiłem się na poznaniu trasy. Potrzebowałem dokładnie 47 min, aby pierwszy raz pojawić się w wynikach. Oczywiście było to za szybko, dlatego reakcja była natychmiastowa. Zwolniłem i chyba wszyscy mnie wyprzedzili. Tego dnia czułem się bardzo dobrze i nie było potrzeby radykalnie zwalniać. Kiedy dobiegłem do 20 km przyszedł czas, aby przyspieszyć. Miało to być 45 min na 10 km, czyli 3 min szybciej niż pierwsze 2 okrążenia. Na efekty nie musiałem czekać długo. Zaczęło się wyprzedzanie tych którzy kilka km wcześniej mnie wyprzedzili. Poczułem, że dopiero teraz ten bieg się dla mnie zaczyna. Po 30 km miałem już lekki zapas czasu, więc oczywistym stał się fakt, że moja taktyka musi się zmienić. To był ten drugi moment, kiedy postanowiłem zaryzykować.
Foto: przed startem
Na każdym okrążeniu biegłem o kilkadziesiąt sekund szybciej niż zakładał plan. Troszkę to było ryzykowne, ale czułem, że mam ten bieg pod kontrolą. Tak samo miałem biegnąc 1 października Taubertal 100 (dystans 50 km). Postanowiłem utrzymać to szybsze tempo. Cały czas miałem w głowie taktykę negative split, dlatego musiałem tak rozłożyć siły, aby utrzymać je do końca. To miała być recepta na końcowy sukces. Przetestowałem tę taktykę już wiele razy w tym roku i zawsze byłem zadowolony na mecie.
Praktycznie do 60 km nic się nie działo. Typowe zachowania, łapanie czasów, łapanie napojów i kontrola tego, co się dzieje wokół mnie. Gdy zobaczyłem czas na 50 km (3:47:44) wszystko wskazywało na to, że przy takim samym czasie będę na mecie w 7:35:30), czyli moja optymalna wersja. Z drugiej strony zakładałem negative split, co oznaczało walkę o jeszcze lepszy wynik w drugiej części. Zdawałem sobie sprawę, że balansuję na krawędzi i jeden mały błąd może mnie bardzo dużo kosztować. Jakby tego było mało po tych 60 km (już ponad 15 km po kostce brukowej) dość mocno zaczęły boleć mnie uda. Postanowiłem sobie wyznaczyć mniejsze cele na trasie i tym oszukać głowę. Moimi „ofiarami” na trasie stały się panie. Chciałem wyprzedzić jak najwięcej kobiet. Nie było za ciekawie bo ból mnie nie opuszczał, ale najważniejsze, że tempo nie spadło. Pogoń zaczęła się od Japonek, później Joasia Zakrzewski z UK. Sukcesywnie odrabiałem straty nie tylko do pań, ale również do tych biegaczy, którzy zazwyczaj biegają szybciej ode mnie. To mnie nakręcało i motywowało do walki z czasem i bólem nóg.
Foto: międzyczasy
Wszystko szło super do 78 km, kiedy złapał mnie lekki kryzys. W mojej głowie pojawiły się czarne chmury. Kilka kilometrów wcześniej przeszła burza. Byłem cały mokry i zmarznięty. Może to tak na mnie zadziałało i udzielił mi się ponury nastój. Teraz miałem tylko jeden cel dobiec do punktu pomiarowego z jak najmniejszą stratą. Los tego dnia uśmiechnął się do mnie trzeci raz. Na 84 km dogoniłem Michaela z Niemiec. Znamy się dobrze, bo startowaliśmy razem już kilka razy, ale zawsze dostawałem od niego baty. Siły do mnie wróciły. Jeszcze na 85 km zobaczyłem jak wyprzedza mnie Tomek, dlatego krzyczałem, żeby cisnął ile się da, bo leciał na super wynik. Na 87 km zobaczyłem liderkę i od teraz to ona była moim kolejnym celem. Spokojnie odrabiałem dystans i jeszcze przed 90 km miałem ją za plecami. Ostatecznie pomimo kryzysu moja strata nie była duża na tej dyszce.
Zostało ostatnie 10 km walki. Plan miałem bardzo ambitny, bo chciałem pobiec ten ostatni odcinek najszybciej ze wszystkich do tej pory. Wiedziałem już, że jak tylko utrzymam moje tempo to złamie 7:30 h. Bolały mnie bardzo uda, dlatego troszkę bałem się więcej ryzykować. Miałem takie przeczucie, że limit szczęścia i podejmowania ryzyka się wyczerpał tego dnia. Mogłem zyskać może 1 min a stracić 10, a może i więcej. Ryzyko było zbyt duże. Zacząłem ostateczne odliczanie kilometrów do mety. Jeszcze na 91 km wyprzedziłem kolejnych 2 rywali, którzy zawsze mnie pokonywali. Zrobiło mi się fajnie na duszy i poczułem przypływ mocy. Postanowiłem zacisnąć zęby i biec swoje pomimo mocno bolących nóg.
Foto: na mecie
Gdy przebiegłem matę pomiarową na 95 km wiedziałem, że będzie dobrze. Miałem jeszcze w pamięci moje doświadczenia z Winschoten w 2015 roku, kiedy na 98,5 km skurcze zablokowały mi nogi i nie mogłem biec. Teraz kontrolowałem tempo i nie szarpałem. Zostało mi tylko zrobić ten ostatni krok i z rozpędu dobiec do mety. Według moich szybkich obliczeń powinienem pojawić się tam kilka sekund przed 7:29 h.
Gdy zostało jakieś 900 m do mety zobaczyłem jak jeden z Brazylijczyków macha do swoich kibiców i będzie odbierał od nich flagę. To był mój ostatni cel tego dnia. Postanowiłem wykrzesać resztki sił i przyspieszyłem. Na 200 m przed metą zaskoczony moim atakiem nawet nie zareagował na mój sprint do mety. Ta ostatnia pogoń za nim pozwoliła mi awansować o jedno miejsce (43 open). Zegar pokazał 7:27:47. Takiego wyniku się nie spodziewałem. Poprawiłem się o prawie 18 min w odniesieniu do ostatniego wyniku, który uzyskałem na wiosnę tego roku. Od mojego startu w 2015 roku w Winschoten poprawiłem się o 1h 20min. Dodatkowo udało mi się nie przegrać z paniami, co na imprezie rangi Mistrzostw Świata nie jest takie oczywiste. Cały dystans wyszedł w negative split, drugie 50 km prawie 8 min szybciej (3:40:02), a do tego nie wiele wolniej niż moja wiosenna życiówka na 50 km (w styczniu pobiegłem 3:38:02, późnej poprawiłem na 3:28:43 w październiku). Sporo ryzykowałem w tym biegu i czuje, że biegłem na krawędzi, ale ostatecznie się opłaciło. Tak mi się wydaje, że tego dnia to było wszystko, co mogłem zrobić. W 100 % wykorzystałem przygotowanie, a sam wynik może i troszkę lepszy, bo głowa pracowała super. Na koniec dodam, że tylko 2 zawodników pobiegło na tych mistrzostwach negative split, zwycięzca tych mistrzostw (drugą część 30 sekund szybciej) i ja (druga część 7:42 min szybciej). To już druga setka, którą zrobiłem w negative split.
Foto: certyfikat
Co do trasy to pomimo wielu zakrętów była bardzo dobra, oczywiście poza kostką brukową. Szeroka i idealnie przygotowana wliczając strefy odżywiania. Przed startem było chłodno, co chyba nam pomogło. Gdy miało przypalić nas słońce w południe nad miastem przeszła burza, która obniżyła temperaturę powietrza. Mieliśmy bardzo dobre warunki pogodowe do biegania tego dnia.
Foto: zadowolony po biegu
Teraz czas odpocząć bo rok miałem bardzo intensywny i pracowity. Zrobiłem blisko 7700 km, 15 startów w których zrobiłem 10 życiówek. Kilka razy poprawiałem moje rekordy trasy i utrzymałem wysoka dyspozycję przez cały rok.
zdjęcia pod linkiem powyżej
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu paulo (2016-12-02,09:25): Brawo Jacku, gratuluję! Dotykasz czegoś co zwykłemu maratończykowi nie mieści się w głowie :) Jarek42 (2016-12-02,09:31): Czytałem i zastanawiałem się, kiedy będzie ściana. Na szczęście nie było. Gratulacje. robaczek277 (2016-12-02,11:07): Paulo, dziekuje, to ciezka praca na treningach teraz oddaje robaczek277 (2016-12-02,11:09): Jarek, w tym roku biegam negative split i udaje mi sie przetrwac bez klasycznej "sciany" co mnie bardzo cieszy zbyfek (2016-12-04,18:26): biega na błędach i nie wie na jakich. robaczek277 (2016-12-05,11:29): Jak bym wiedział to bym ich nie robił. Widze, że jak bym nie pobiegł, to i tak w Pana oczach to jest źle. Chyba i rekord świata by Pana nie zadowolil zbyfek (2016-12-05,18:55): głupi jesteś ,za 10 lat będzie kompleement robaczek277 (2016-12-06,08:43): Proszę mnie oświecić po co mam w tej ciemnocie i głupocie żyć. Jak mam biegać dobrze jak nie wiem co robie źle.
Popełniłem taki błąd bo wszyscy biegli coraz wolniej tylko ja i mistrz świata pobiegliśmy drugą część trasy szybciej a to przecież niewybaczalny błąd.
Chyba że to jeszcze nie to ... no ja nie wiem. Niech Pan powie bo te 10 lat to nie wytrzymam czekać.
|