2010-04-28
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| IX Cracovia Maraton (25.04.2010) (czytano: 1550 razy)
Po wrześniowym debiucie przyszła kolej na powtórkę z maratonu. Tym razem moje spotkanie z maratonem wypadło w Krakowie i cieszę się, że dane mi było przeżyć tak wspaniałą imprezę. Już w sobotę bladym świtem ruszyliśmy z rodziną do Bochni, gdzie zwiedziliśmy cieszącą się wśród biegaczy zasłużoną renomą kopalnię soli. Szczególnie dzieciakom przypadła ta wycieczka do gustu, a o podziemna zjeżdżalnia, sala gimnastyczna i kolejka do dziś jest tematem numer jeden w moim domu. W sobotę późnym popołudniem dotarliśmy do Krakowa i zamiast odpoczywać przed biegiem zrobiliśmy sobie kilkunastokilometrowy spacer po starówce i ciekawszych miejscach miasta. Potem odbiór pakietu startowego, pasta party i w końcu zasłużony odpoczynek. Rano w niedzielę pobudka o 6.00, szybkie śniadanko i oczekiwanie na jadącego właśnie z Warszawy Mariusza. Jakoś nie czuję atmosfery biegu. Pamiętam, że przed wrześniowym debiutem w maratonie jakoś bardziej się tym ekscytowałem. Teraz bardziej zajmują mi głowę moje bolące od tygodnia korzonki. Obym dał radę. Przy hotelowej recepcji na 45 minut przed startem spotykamy się z Pawłem i Mariuszem i truchcikiem (ok. 1 kilometra) zmierzamy do miasteczka maratońskiego. Tutaj za namową Mariusza biorę masaż kręgosłupa. W końcu ryzyk-fizyk, może dzięki temu uda się bez bólu przebiec te 42 kilometry z hakiem. Jeszcze tylko spora kolejka do toalet i ustawiam się na starcie, za chwilę wystrzał startera i bez zbędnej tremy zaczynam swój drugi maratoński start. Od początku trzymam się grupy Roberta i Adama (zające na 4:15). Z każdym kilometrem jestem pod coraz większym wrażeniem ich profesjonalnego podejścia do tego zadania. Prowadzą równo, spokojnie i ten spokój udziela się grupie. Do tego jest wesoło, Grześ Jarema przejmuję rolę biegnącego przewodnika po Krakowie. Podziwiamy krakowską starówkę i dowiadujemy się coraz to nowszych ciekawostek, a kilometry lecą. W tej fantastycznej grupie udaje mi się biec do 30 kilometra, potem zwalniam i grupa powoli oddala się ode mnie. Szkoda!!! Niestety przez kilka najbliższych kilometrów mam sposobność na własnej skórze odczuć co to znaczy klasyczna maratońska ściana. Przebieram powoli nogami i docieram na Błonia, gdzie czeka mnie jeszcze kilka kilometrów naokoło nich. Zbieram się w sobie na ostatnich kilometrach i tuż przed metą zdobywam się na całkiem fajny finisz. Jestem szczęśliwy, czas 4:23:07 (4:24:56 brutto) jest sporo lepszy od tego z Warszawy. Gdybym tak jeszcze wytrzymał kryzys i nie odpuścił na tym przeklętym 30 kilometrze. Cóż za trzecim razem musi się udać.
Podsumowując impreza bardzo udana. Organizacja bardzo dobra, pogoda świetna (choć niektórzy narzekali na wiatr i słońce). A na maraton do Krakowa wrócę za rok lub dwa. Tego jestem pewien…
Fotka: Grupa na 4:15 na Krakowskim Rynku (nr 94 to ja)
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora golon (2010-04-28,16:54): gratki nowej życiówki ;) szkoda że nie udało nam się pogadać :( Marysieńka (2010-04-28,18:25): Gratki, wielki gratki....uda się uda...na pewno uda:))) Isle del Force (2010-04-28,20:23): No i wymieciesz wybranych zająców. Nawet Kenijczycy będą patrzeć z uznaniem. fog (2010-04-28,22:30): Gratuluję życiówki!! :D Kkasia (2010-04-29,08:40): noo... pianknie, pianknie...szkoda, że mnie tam nie było...gratuluję nowej życióweczki!
|