Dnia 9 lipca 2000r., w niedzielę, odbył się w Szczecinie Półmaraton Gryfa. Organizatorzy po raz pierwszy przygotowali dla zawodników trasę o długości 21,1km, poprzednio bieg odbywał się na dystansie 20km. Ponieważ wiele dobrego słyszałem o organizacji "Szczecińskich Dwudziestek" bez chwili namysłu postanowiłem pojechać na ten bieg.
Zawody odbyły się o godz. 17.00, więc nie było konieczności wcześniejszego przyjazdu i noclegu w Szczecinie. Biuro organizacyjne usytuowano w reprezentatywnym miejscu miasta - na Wałach Chrobrego - piętnaście minut drogi od dworca PKP. Koszt udziału w biegu - 10zł dla osób wcześniej zgłoszonych i 15zł dla "spóźnialskich". Za te pieniądze uczestnicy otrzymali pamiątkową koszulkę (ładna, z dobrego materiału, choć w dużej części zadrukowana reklamami), porządnie wydany regulamin biegu oraz gadżety (długopis, otwieracz do piwa), o numerze startowym nie wspominając. Z tak wypełnioną reklamówką biegacze udali się do oddalonej o jakieś 500m szkoły, gdzie znajdowała się szatnia i - jak informował regulamin - natryski. Tych jednak próżno było szukać, a same krany z jednym tylko kurkiem z zimną wodą też pozostawiają wiele do życzenia. Jednak to tylko przejściowe kłopoty, związane z remontem innego budynku - tak przynajmniej twierdzili przedstawiciele organizatorów. Tym niemniej na kolejne biegi będę chyba zabierał ze sobą wąż gumowy - celem zamontowania go na kranie i wzięcia "prysznica". Patent taki funkcjonował całkiem nieźle w Boguszowie-Gorcach na Sudeckiej Setce.
Bieg - już tradycyjnie - odbywał się w ramach obchodów "Dni Morza" i prowadził w dwóch pętlach po najbardziej reprezentatywnych ulicach Szczecina. Naprawdę bardzo przyjemnie było przebiegać wśród tłumów zgromadzonych obok kramów na Wałach Chrobrego, czy też na ul. Jedności Narodowej. Turyści nie zawsze wprawdzie zwracali uwagę na zawodników, ale zdarzały się również salwy oklasków.
Sama trasa nie należy do najszybszych - na pętli znajdował się jeden ostry podbieg, a tuż przed końcem - zbieg z estakady, które szczególnie zawodnikom na wózkach dały się we znaki. Na trasie znajdowały się cztery (po dwa na pętli) punkty odświeżania z napojami (ohydne w smaku, ale spełniały swoją rolę) oraz tradycyjnymi gąbkami. Zresztą pogoda dla biegaczy była niemal wymarzona, jak na lipiec. Chłodno, pełne zachmurzenie z dwukrotnymi przelotnymi opadami (na starcie i po około 40 minutach biegu). Więc tak naprawdę punkty odświeżania w tych warunkach nie były nawet niezbędne.
Ja na zawody - po raz kolejny - udałem się wraz z kolegą Jurkiem, z którym zawsze rywalizuję. Dotychczasowy bilans naszych zmagań to 2:1 dla mnie. Tym razem jednak Jerzy nie pozostawił mi cienia wątpliwości, kto jest lepszy. Po pierwszym wspólnie przebiegniętym kilometrze (zresztą bardzo niemrawym, chyba brakowało mi świeżości), Jurek przyspieszył i zaczął wyprzedzać kolejne grupki zawodników. Ja natomiast ze wszystkich sił starałem się "uczepić" zawodników, którzy biegli akurat przede mną. Jak się później okazało byli to miejscowi biegacze ze Szczecina i z Polic, dopingowani przez zgromadzonych na trasie znajomych. Nawiasem mówiąc - córka jednego z nich, która przebiegła z nami kawałek - to całkiem niezła laska. Szkoda, że nie zdecydowała się na udział w biegu. W takiej kilkuosobowej grupce biegliśmy do ok. 17km. Tam, na nawrocie, zorientowałem się, że mam do Jurka już 3 minuty straty. Przyspieszyłem więc, aby ratować honor. Niestety - udało mi się nadrobić tylko pół minuty, ale z czasu 1.34:30 i tak jestem zadowolony. Sam finisz, przy aplauzie licznie zgromadzonej publiczności i fachowym komentarzu spikera zabrał resztki sił. Niestety zaraz po nim musieliśmy się udać w drogę powrotną do domu. A szkoda, bo Szczecin to naprawdę piękne miasto. W przyszłym roku przyjadę tu z pewnością na dłużej.
Grzegorz Tarczyński
tarczyns@manager.ae.wroc.pl
|