|
| Głowacz Maciej Głowacki Wrocław WKB PIAST Wrocław, Kb Sobótka
Ostatnio zalogowany 2024-02-08,09:52
|
|
| Przeczytano: 1558/1458973 razy (od 2022-07-30)
ARTYKUŁ | | | | |
|
WrocWalk - maratoński spacer po Wrocławiu | Autor: Maciej Głowacki | Data : 2021-11-12 |
Za chwilę skreślę parę słów z WrocWalku Marathon, którym żyła stolica Dolnego Śląska w czwartek 11 listopada 2021 roku. Choć przemierzałem trasę sportową sam - to obiecuję, że akcentów rodzinnych i klubowych w tej relacji nie zabraknie. W ramach tej nowej inicjatywy rekreacyjnej wszyscy chętni, którzy zgłoslii się do udziału w imprezie, wpłacili 20 zł, wybrali trasę (sportową, historyczna albo rodzinną) mogli się starać zdobyć bardzo efektowny medal, który prezentuję na zdjęciach.
Na podstawie pobranej od organizatorów mapie trzeba było dotrzeć specjalnych oznakowanych punktów I zdobyć odcisk pieczątki na swojej mapie albo dokonać jego skanu.
Punkty rozlokowano w wielu ciekawych i interesujących miejscach Wrocławia dostosowanych branżą i historią do specyfiki każdego z trzech wariantów trasy
TRUDNY POCZĄTEK I MAŁO CZASU
Nie było mi łatwo dzisiaj na Wrocław Walk Marathonie, ale go ukończyłem i medal otrzymałem od Wojciecha Gęstwy, dyrektora imprezy i szefa Młodzieżowego Centrum Sportu.
Po dekoracji był i czas na fotki.
Także z dyrektorem Gęstwą, pomysłodawcą imprez, który najpierw pokonał.sam trasę sportową, a później z najbliższymi wersję rodzinną. Na zdjęciach w Rynku nie zapomniałem o pokazaniu znaków firmowych obu moich klubów: WKB PIAST (kiedyś w nazwie było i moje Słowo Polskie) oraz KB Sobótka, jak i zaprzyjaźnionych Maratonów Polskich.
START NIECO SPÓŹNIONY...
Na trasę ruszyłem dopiero o 14.30, a większość koniecznych do zaliczenia punktów była czynna od 10 tylko do 16. Z Mierniczej ruszyłem przecinając Traugutta prosto do Promenady Oławskiej i przez most Oławski do Hydropolis Na Grobli (punkt 1 z mojego scenariusza trasy sportowej) i dalej przez kładkę Zwierzyniecką obok ZOO i stadionu Ślęzy oraz Hali Stulecia na Pergolę, obok fontanny (2). Stamtąd przez ulicę Kopernika i Park Szczytnicki oraz Różyckiego pod trybuny Stadionu Olimpijskiego (3). Późnie z powrotem przez Różyckiego do Ronda Reagana.
BEZ MPK ANI RUSZ...
Wsiadam do autobusu D i po krótkim odpoczynku na siedząco czeka mnie wysiadka na Orlej. Przez Park Południowy docieram pod Agawę (4) i dalej przez Sudecką, Pułtuską, Słężną I Weigla do Parku Skowroniego (5)
Teraz poprzez parki i dziką Spiską po przecięciu Armii Krajowej trafiam do Centrum WCT Spartana (6). Punkt już zlikwidowany, bo minęła szesnasta, ale miła dziewczyna z recepcji prowadzi mnie do kierownika i dwie sympatyczne panie mnie pieczątkują promując przy okazji swojego pracodawcę.
SZCZĘŚCIE NIE MOŻE WIECZNIE TRWAĆ
Zanurzam się w Park Andersa i obok Wzgórza Andersa trafiam do Aquaparku (7). Zostawiam miejski rower i szukam punktu z pieczątkami i gadżetami. Panowie że Strefy Fitnessu próbują mi pomóc, ale pani z pieczątką już się spakowała I odjechała. Fotka dowodowa i szukam roweru miejskiego, tego którym przyjechałem albo kolejnego. I cóż za fatalny traf. Mój już wypożyczony, a wszystkie inne obok - to niestety prywatne. Szukam w aplikacji innej wypożyczalni I ruszam na piechotę do kolejnej stacji. Na tej przy Komandorskiej znów nie ma żadnego. Przy Sky Towerze też nic nie znajduję.
MARSZ KONTRA SPACER
Dochodzę do przystanku autobusowego na placu Hirszfelda. Obydwa autobusy A i 125 dowiozą mnie - taką mam nadzieję - pod pomnik (8) na Cmentarzu Żołnierzy Polskich przy tramwajowej pętli na Oporowie tuż obok rzeki Ślęzy. I znów pech. Przez korki spowodowane marszem niepodległościowo-narodowym przez półgodziny nie przyjeżdża żaden autobus. Ruszam ku tramwajom na Grabiszyńskiej i przy skrzyżowaniu z Zaporoską wsiadam do 74-ki. Docieram na Oporów i tutaj też pozostaje mi jedynie wykonać fotki dowodowe.
DOOKOŁA, ALE DO CELU
Wsiadam do autobusu 132, który zawiezie mnie w pobliże Wyspy Słodowej do ostatniego 9. punktu. Ruszamy i dopiero po dłuższej chwili orientuję sìe, że pojadę trasą mocno okrężną przez obydwa Muchobory, Nowy Dwór, obok dawnego Pafawagu przez place Strzegomski i Jana Pawła II oraz most Uniwersytecki na przystanek przy Pomorskiej. Na wysiadkę już za późno i może dobrze, bo z radia kierowcy słyszę meldunki od dyspozytora MPK o licznych korkach w centrum miasta. Mogę też popatrzeć ile już zrobiono przy nowej trasie tramwajowo-autobusowej na Nowy Dwór.
PRZEZ WYSPĘ POD PRĘGIERZ
Wreszcie wysiadka i marsz przez Duboisa i Drobnera oraz żółtą kładkę na upragnioną Wyspę Słodowa z ostatnim dla mnie punktem trasy sportowej. Proszę młodą parę o fotkę i hajda przez Most Uniwersytecki przejściem pod gmachem głównym Uniwerku. Ptzechodze pod oknami Działu Nauczania, gdzie przez ostatnie kilkanaście lat kierownikowała moja Małgosia. Dalej Kuźniczą docieram do Rynku.
POD PRĘGIERZEM MEDAL OD...
... Wojciecha Gęstwy, dyrektora wszystkich ostatnich wrocławskich maratonów i półmaratonów. Dziękuję dyrektorowi - także mojemu koledze i od biegania i od organizacji biegów - za okazaną cierpliwość.
CZY JESTEM REKORDZISTĄ?
Bronię się tym, że może i późno przybyłem, ale i późno wyruszyłem, a za to pokonałem najprawdopodobniej najdłuższą trasę ze wszystkich zgłoszonych. A także spore grono niezgłoszonych, którzy przemierzali trasę rodzinną z mapką z rozkładówki papierowego biuletynu wrocław.pl
Dyrektor ani nie potwierdza ani nie zaprzecza, ale z uśmiechem daje się namówić na wspólne ze mną zdjęcia. Ci ostatni na medale liczyć nie mogli, ale dostawali na koniec swojego świątecznego spaceru po Wrocławiu fajne biało-czerwone kwieciste kotyliony.
DOŚWIADCZENIE SIĘ PRZYDAŁO
Muszę i chcę jak najszybciej wracać do swojego domu na Przedmieściu Oławskim, bom zmęczony, głodny i spragniony, a w Rynku tłumy wciąż żądne zabawy i emocji, o czego już nie miałem ani siły, ani ochoty.
Po powrocie do domu głód przeminął i tylko uzupełniając płyny rzuciłem się w wir pisania tego tekstu na smartfonie, bo laptop niestety osłabł i już się raczej z tego nie podniesie. Na tyle zapamiętale, że o kąpieli przypomniałem sobie dopiero kilka minut po trzeciej nad ranem, a zaraz po 3.30 wróciłem odświeżony do pisania i zbliża się już siódna.rano, a ja wciąż piszę. Cieszę się, że nie zawiodło mnie doświadczenie aprowizacyjne. No bo sami przeczytajcie.
CO WŁOŻYŁEM I WZIĄŁEM ZE SOBĄ
Na wierzchu swoją osobistą kurtkę Maratonów Polskich na plecach z biegową ksywką GŁOWACZ. Pod spodem dwa podkoszulki (jeden WKB PIAST Słowo Polskie MOSiR Północ) i jedną zieloną koszulkę techniczną Wrocław Marathon Teamu oraz dwe koszulki z długim rękawem (jedna asicsa od Zdzisia Orzechowskiego z Targu na Młynie). Niby sporo, a jednak się przydały na trasie koszulka techniczna z długim rękawem i cieńka kurteczka KB Sobótka. Zanim je założyłem niosłem je na plecach w sportowym woreczku przygotowanym kilka lat temu przez firmę Poltent dla uczestników wrocławskiej konferencji Polskiego Stowarzyszenia Biegów organizowanej w kompleksie WKK przez nasz MCS. Pod szyją biało-czerwona bandana z polskim orłem w wersji retro narodowej.
A co na dole? Sportowe bokserki, biegowe półkalesonki oddychające i nieco grubsze legginsy, a na stopach półdługie skarpety pumy i treningowo-startowe adidasy ze Stanów Columbia też od tego samego Zdzisia z targu we wrocławakim Młynie Sułkowice Koło Centrum Handlowego Korona i Castoramy.
NIE WSZYSTKO SIĘ PRZYDAŁO
W woreczku była też kibicowska czapeczka narodowa z rogami do zdjęć na trasie i mecie oraz rezerwowa czapka biegowa. Ta akurat się nie przydała, bo ta KB Sobótki z Górskiego Zimowego Maratonu Ślężańskiego trochę przeschła w autobusach oraz tramwaju i nie wymagała wymiany. Nie zdążyłem też użyć kolarskich rękawiczek ani ładowarki do smartfona.
W torebkach na pasie miałem telefon, niezbędny do robienia zdjęć, wypożyczania rowerów miejskich i kontrolowania czasu, bo zegarki gdzieś się w domu pogubiły. Ponadto kolejne rzeczy, z których nie musiałem korzystać, ale przydać się mogły jakby co czyli dowód osobisty, Urban Card z wykupionym biletem okresowym MPK, karta płatnicza (z 0,25 zł na koncie, ale zawsze coś mogło przecież wpłynąć...), 3,12 zł w bilonie, scyzoryk Samurai 2000 chyba od kolegi Przemka Demkowa z KB Sobótka, pięć długopisów i notesik z przebiegiem trasy oraz okulary przeciwsłoneczne, których założyć już nie zdążyłem, bo za szybko się zaczęło ściemniać.
GADŻECIKI DLA WNUCZĄT
Na trasie w kilku punktach obdarowano mnie smyczami, przypinkami, naklejkami i długopisami, które dam mojej trójeczce wnucz; Zoi, Liwii Petrze oraz Luckowi Kazikowi; dzieciom mojej córki Oli I syna Kajetana oraz ich partnerów Karoli I Piotra.
CO POWINNI PRAWDZIWI MĘŻCZYŹNI
A jak o dzieciach mowa to najczęściej wygłaszaną przeze mnie podczas maratońskiego spaceru złotą moją myślą była ta o prawdziwym mężczyźnie...
Aby się nim stać - przekonywałem pracowników i wolontariuszy MCS-u na punktach, ludzi spotykanych na trasie czy w pojazdach MPK - trzeba spłodzić syna, zbudować dom, posadzić drzewo I przebiec maraton. I od razu dodawałem, że mam to już za sobą, nie uściślając jednak od jak bardzo dawna.
Nie ja to powiedzonko wymyśliłem, ale kolega z WKB PIAST Krzysiek Wojtyłło, wieloletni radny i urzędnik miejski, a później m. in. prezes polsatowskiej spółki odzyskującej boksyt i inne cenne surowce z hałdy odpadów poprodukcyjnych dawnej huty Siechnice. Także prawdziwy mężczyzna wedle tej sentencji.
MARATON Z SOBÓTKI DO WROCŁAWIA
Co jeszcze z trasy i mety WrocWalk Marathonu? Przede wszystkim dobra informacja dla KB Sobótki, sobótczan I w ogóle wszystkich sympatyków wrocławskich maratonów. Ich obecny szef W. Gęstwa uspokoił moje obawy o zagrożoną przyszłość idei powrotu w 2022 roku wrocławskiego maratonu na historyczną trasę z Sobótki do Wrocławia. Zaniepokoiła mnie prasowa informacja o odwleczeniu o co najmniej kilka miesięcy oddania do użytku zmodernizowanej trasy kolejowej z Wrocławia do Świdnicy przez Sobótkę, która miała być uruchomiona w połowie grudnia br.
Szef Wojciech uspokoił mnie, a po przeczytaniu tego tekstu zapewne i wielu innych sympatyków ulicznego biegania nie tylko w kraju. Wyślę bowiem ten tekst także Michałowi Walczewskiemu na stronę www.maratonypolskie.pl i Gabrysi Kozan do Na Przedmieściu Gazety Osiedla Przedmieścia Oławskiego, w której chyba zadebiutuję tym tekstem jako były dziennikarz Słowa Polskiego, Słowa Sportowego i Gazety Wrocławskiej, a od poniedziałku 8 bm. świeżo zaprzysiężony radny tejże Rady.
Prześlę i tą relację do Słowa Sportowego, ale tu pewności wydrukowania nie ma, choć kiedyś te redakcję współtworzyłem ze starszym kolega z bieżni I młodszym z działu miejskiego i sportowego Słowa Polskiego Andrzejem Szumskim i dobrych kilka lat w nim spędziłem. Jędrek nadal prezesuje temu Słowu, ale troskę o sprawy tekstowe przekazał redaktorce naczelnej, swojej córce Aleksandrze. A wobec pani Oli wymsknęło mi się lekkomyślnie podczas balu Słowa Sportowego dobrych kilka temu parę myśli i stwierdzeń nieco pochopnych, niesprawiedliwych, nietrafionych i mogących urazić tą bardzo dobra dziennikarkę i redaktorkę sportową. Pokajałem się i szczerze Ją przeprosiłem za ten niefortunny incydent, ale wybaczenia dotąd nie było, choć tata Oli się mocno za mną wstawiał.
Wracając do rzeczy dyrektor Gęstwa uspokoił mnie i wszystkich zainteresowanych, do których jego Słowa dotrą, że nie ma się co martwić, bo jakby co to imprezę przełoży choćby I na październik.
To mnie uspokoiło, bo przypomnijmy, że wszystkich chętnych do zmierzenia się z maratońskim dystansem kolej ma przewieźć z Wrocławia na start do Sobótki.
]
JAK TO Z SOBÓTKI SIĘ WYBIEGAŁO
Łza mi się w oku zakręci,ła, bo mój maratoński debiut nastąpił właśnie na tej trasie podczas 2. Maratonu Ślężańskiego z Sobótki do Wrocławia w 1984 roku.
Nie biegałem już wyczynowo, ale kilka miesięcy po tym maratonie potrafiłem wygrać podczas finału Ogólnopolskiej Slartakiadzy RSW Prasa-Książka-Ruch w Warszawie na Bielanach jedyne dwie lekkoatletycze konkurencje: 1.000 m z czasem 2:43,2 (bez kolców) i skok wzwyż - 160 cm. Co do startu w maratonie dałem się wtedy jakoś nieopacznie podejść twórcy tej imprezy i jej wieloletniemu dyrektorowi Markowi Danielakowi. Później na trasie cierpiałem, łapały mnie skurcze, uprzykrzały bieg pęcherze tworzące się na stopach i w ogóle.
JAK TO Z NA TRASIE I MECIE BYŁO
Z czasem 3:41.26 dobiegłem do mety równo w środku stawki, bo jako 102. na 205 osób, które do mety na wrocławskim Rynku dotarły. Nie dał wtedy rady m. in. i Antoni Stankiewicz, mój od prawie pół wieku przyjaciel i ówczesny kolega z lekkoatletycznego stadka w Burzy Wrocław prowadzonego przez naszego naszego śp. trenera Tomka Tłustochowskiego. Antek zmorzony mięśniowymi dolegliwościami musiał.się poddać. Mnie za to na mecie witała moja Gosia w bardzo już zaawansowanej ciąży z naszą pierworodną Olą.
Zdjęcie z naszego pocałunku i wspólnej radości na mecie zilustrowało moją relację w dolnośląskim tygodniku Sprawy i Ludzie pod tytułem Na 102. Artykuł ten jest do zobaczenia w Muzem Maratonu Wrocławskiego w koronie Stadionu Olimpijskiego. Ja tego wyniku już nie poprawiłem, bo poprzysiągłem sobie wówczas, że jeśli jeszcze kiedykolwiek spróbuję pokonać te 42,195 km - to tylko wtedy, kiedy się bardzo dobrze do tego startu przygotuję.
I SŁOWA DOTRZYMAŁEM...
Parę razy się do tego przymierzałem, ale jakoś nie byłem w stanie ani się zmobilizować ani znaleźć partnera czy partnerki do tego zadania. Pamiętam, że jakoś się zmawialismy z Ulą Głódź-Hauptman i Witkiem Sosińskim, ale nic z tego nie wyszło. Po wypadku samochodowym, jaki przeżyłem w 1997 roku uszkodziłem sobie m. in. prawe biodro. Przez prawie 9 miesięcy nie mogłem w efekcie obciążać tej prawej nogi. Leżałem najpierw na wyciągu w szpitalu Rydygiera, później rehabilitowałem się chodząc cały czas na kulach na Poświęckiej, a następnie korzystałem z krioterapii w Zameczku AWF-u na Rzeźbiarskiej.
LEPSZY OD KADROWICZÓW?
Tam osiągnąłem pierwszy powypadkowy sukces. W zaordynowanej przez dra Krzysztofa Zimmera eksperymentalnie w kriokomorze temperaturze minus 170 stopni wytrzymałem dłużej niż kadra naszych czterystumetrowców, słynnych medalodajnych lisowczyków z Robertem Maćkowiakiem na czele.
Wróciłem do biegania, ale ubytki zwłaszcza w możliwościach szybkościowych były spore. A przecież przed wypadkiem w 1995 roku zdobyłem jedyny jak do tej pory tytuł mistrza Polski Masters, wygrywając w Zielonej Górze 400 m w kategorii M-35 w czasie 57,31. Szybkości nie było, dlatego postawiłem na przygotowania do maratonu. Trenowałem solidnie i kilka razy pobiegłem we Wrocławiu poniżej 4 godzin, a najszybciej w Poznaniu - trochę powyżej 3:57. Jedyny rekord życiowy sprzed wypadku do jakiego sìe zbliżyłem to ten z półmaratonu. Na półmetku maratonu z Sobótki do Wrocławia miałem 1:41.56, a prawie 20 lat później w Półmaratonie Wrocław pobiegłem 1:42.13.
ANTONI WYTRZYMAŁY I Z POMYSŁEM
Ja w dół, a Antoni pobiegł maraton szybciej od mej życiówki wielokrotnie, a w dodatku założył Klub Biegacza Sobótka. Był jego wieloletnim prezesem, obecnie przysługuje mu tytuł honorowego prezesa. Zainicjował także skrócenie późniejszych ponad 33-kilometrowych Maratonów Ślężańskich wokół Masywu Ślężańskiego do klasycznego półmaratonu. W tej formułe bieg stał się jednym z najlepszych i najchętniej odwiedzanych przez biegaczki I biegaczy z całego kraju i nie tylko półmaratonów w Polsce. Gminę Sobótka z dyrektorem biegu Wojciechem Kacperskim mocno wspiera nasz KB Sobótka, a honorowym dyrektorem biegu jest właśnie Antoni.
KTO WRÓCI NA STARĄ TRASĘ?
Ciekaw jestem ile z 205 uczestniczek i uczestników tego klasycznego 2. Maratonu Ślężańskiego z 1984 roku zobaczymy w roku przyszłym na trasie z Sobótki do Wrocławia. Prawie na pewno zabraknie mnie, bo ja po kolejnych solidnych perypetiach zdrowotnych i już prawie 16-miesięcznej wymuszonej abstynencji od biegania dopiero tym swoim udziałem w WWW próbuję zasygnalizować, że jeszcze butów do biegania nie odłożyłem na kołki.
JAK TO NAPRAWDĘ W MARATONIE BYŁO
Na koniec wspomnieć jeszcze muszę o pochodzeniu i historii słowa maraton do czego sprowokował mnie Rafał Barański obecny sołtys Długołęki. Od wielu lat także mój kolega z biegowych tras i uczestnik organizowanych przez mnie.do niedawna imprez; begów Śladem Konia, Smoka Strachoty, Pod Powodziową Falę czy pożegnalnych 7. Złotych Schodów Poltegoru oraz całej serii Lekkoatletycznych Wielobojowych Mityngów Weteranów.
Rafała na maratońskim spacerze we Wrocławiu nie było, bo w niedzielę 14 listopada br. pobiegnie w maratonie w Atenach. Informując o tym na fejsie nasz sołtys przypomniał skąd jakoby to maratoński bieganie się wzięło czyli o pamiętnym biegu Filipidesa na 37-kilometrowej trasie z Maratonu do Aten. Napisałem jakoby, bo najnowsze badania historyków - dotarł do nich Darek Sidor, mój kolega z WKB PIAST - zadały kłam tej powszechnie przyjętej legendzie.
Zgadza się tylko jedno; Filipides do Aten przybiegł, przekazal nowinę i padł martwy.
Reszta już nie. Dzielny i jakże wytrzymały Grek przybiegł bowiem nie z Maratonu, ale ze Sparty pokonując dystans doprawdy supermaratonski, bo 262-kilometrowy. Dostarczył informację, że na pomoc Spartan w obronie Hellady przed spodziewaną inwazja Persów nie ma co raczej szybko liczyć, bo sąsiedzi maja swoje kłopoty.
Bohaterski supermaratończyk miał zasłużone prawo przejść do legendy, bo ta wieść przyczyniła się do obronienia Aten.
Po nierozstrzygniętej bitwie pod Maratonem perski król Kserkses zarządził szybkie wycofanie swoich wojsk na statki .Cel był.prosty. Szybko dopłynąć do Aten, zdobyć je, spacyfikować i obrobić. Niebronione przez nikogo Ateny wydawały sìę kąskiem łakomym i łatwym do osiągnięcia.
Niebronione, bo grecka armia została przecież pod Maratonem.
PRAWDZIWI MARATOŃCZYCY
Tak się jednak nie stało, bo grecki król zarzadzil: Biegiem do Aten! I to był ten prawdziwy, prawie klasyczny maraton. Greccy rycerze w ciężkich zbrojach i z bronią w rękach ruszyli biegiem. Nie trzeba ich było poganiać. Biegli przecież nie dla sportu, ale w obronie nie tylko swojej stolicy, państwa, ale jeszcze bardziej swoich rodzin j domów.
I STAŁ SIĘ CUD...
Gdy pewni tryumfu Persowie dopłynęli do ateńskich wybrzeży ku swojemu nieopisanemu zdumieniu zobaczyli pod atenskimi murami... grecką armię.
Uznali, że nic tu po nich i z wielkim niesmakiem odpłynęli. Gdyby wiedzieli, jak wycieńczeni, obolali i niezdolni do walki byli wówczas greccy wojownicy...
Po prawie 40-kilometrowym biegu w pełnym uposażeniu raczej nie byliby w stanie dać odpór najeźdźcom. Losy Grecji, świata, a także i biegania potoczyłyby się prawie na pewno inaczej.
A tak maratony na dystansie 42,195 km (ten dystans pochodzi - jak na pewno wiecie - już z zupełnie innej, londyńskiej bajki) dzisiaj biega się już na całym świecie. W niedzielę pobiegnie go i sołtys Długołęki.
Będziemy Rafale trzymać kciuki, abyś dobiegł do mety cały I zdrów, zmęczony jednak nieco mniej niż dawni greccy rycerze, prawdziwi maratończycy.
Maciej Głowacki
|
|
| |
|