2014-08-14
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Chudy Wawrzyniec (czytano: 1733 razy)
Po 5 tygodniach od GoralMaratonu ( a w zasadzie ultramaratonu bo ok 53 km) wystartowałem w Chudym Wawrzyńcu na dystansie 50+.
Nie będę opisywał jak mnie ten Chudy sponiewierał, wszak nie jestem masochistą. W najczarniejszych snach nie przewidywałem takiego słabego czasu. Po wodopoju na Przegibku byłem tak doładowany izotonikiem, że odcinek do bacówki na Wielkiej Rycerzowej przeszedłem, może przebiegłem ze 200 metrów, nie więcej. Ale jakieś rezerwy miałem, bo już od Rycerzowej każdy zbieg biegłem, czasami nawet przyzwoitym tempem.
Przemyślenia z Goralmaratonu zaowocowały zamianą „nerki” na plecaczek. Plecaczek jest jednak lepszym rozwiązaniem, dobrze dopasowany leży na plecach, nie „obija” niczego, a niestety nerka obciążona napojami obijała mi biodra.
Zabrałem odpowiednią ilość picia i jedzenia. O ile pić się już nauczyłem co kiedyś sprawiało mi problemy ( np. Rzeźnik 2010 gdy dowiozłem do przepaku w Cisnej prawie nienaruszony bukłak) to nadal mam problemy z jedzeniem. Miałem żele energetyczne, snikersy, batony musli i kanapki. Kanapki zjadłem , coś tam z żeli, natomiast resztę dowiozłem do mety. Musi zacząć działać jakiś wewnętrzny mechanizm zmuszający mnie do jedzenia. W czasie pieszych wędrówek w pewien sposób grupa z którą wędruję wyznacza popasy, w czasie ulicznych biegów punkty odżywcze wymuszają w miarę regularne doładowania kaloriami. Na trasie jestem sam, jak nie odczuwam głodu to nie jem, a wysiłek często tak przymula, że głodu się nie odczuwa.
Bieg 7 Dolin miał być najważniejszym tegorocznym biegiem. Będzie tylko sprawdzianem moich możliwości, sprawdzianem czy nauka nie poszła w las.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu jacdzi (2014-08-19,09:34): Pasuje tu kilka powiedzen:
Co nas nie zabije to nas wzmocni, czy: Czlowiek sie uczy cale zycie.
|