Dość długie nie pisanie sprawozdań z zawodów spowodowało, że utraciłem Wenę do pisania. Pomimo tego zdecydowałem się zaryzykować i napisać. Więc do dzieła;-)
Przygotowania
Głównym celem jesiennego biegania było pokonanie po raz kolejny Setki Kaliskiej ( piszę "Setki Kaliskiej", choć ona prawie nie ma nic wspólnego z Kaliszem, chyba tylko z nazwy. ) Tym razem nie miałem problemu ze zdrowiem. Postarałem się jako tako przygotować się do biegu i pokonać go w lepszym czasie i kondycji. Przygotowania rozpocząłem od Półmaratonu w Pile, poprzez dwa biegi na krótkim dystansie, zakończone zostały sprawdzianem w Poznań Maraton (pozdrowienia dla Artiego - Artura Kujawińskiego). Ostatnie dwa tygodnie potraktowałem bardzo ulgowo, przeznaczając na regeneracje organizmu i nabraniu sił. Wszystko "szło jak z płatka" więc byłem bardzo dobrej myśli i liczyłem na zdecydowanie lepszy czas niż ubiegłym roku. Jednak jak w życiu - plany swoją drogą, realizacja swoją.
Dzień przed startem
Do Kalisza pojechaliśmy w czwórkę samochodem syna Piotra. Był on naszym kierowcą i serwisantem. Przed laty jechał mi w Kaliszu na serwisie, a później sam spróbował swoich sił i pokonał ten dystans dwukrotnie. Nadawał się więc do tego doskonale. Oprócz mojej osoby w składzie ekipy byli: kolega klubowy, Tomasz Jałowski i Marek Szopa z LKB Gorzów Wlkp. Po dość dłuższej jeździe niż planowałem ( dość sporo robót drogowych na trasie ) dotarliśmy o godz. 19:00 do sekretariatu zawodów mieszczącego się w Starostwie Powiatowym w Kaliszu Byliśmy już trochę zmęczeni i głodni, więc z przyjemnością skorzystaliśmy z przygotowanego przez organizatora Makaronowego Pasta Party. A makaronik był świetny. Krótkie zapisy, parę chwil z spotkanymi tam kolegami i udaliśmy się własnym środkiem lokomocji na oddalony o około 15 km Blizanowa na nocleg. Mieścił się on w szkole Zespołu Szkół w pobliżu mety, gdzie organizatorzy udostępnili sale lekcyjne na nocleg. Był mały warunek - trzeba było mieć własny sprzęt. Tam tez została ulokowana cała baza zawodów ( zakończenie biegu i kolacja po biegu ). Spanie na salach już kiedyś przerabiałem, więc z dużą ostrożnością podchodziłem do tej "przyjemności". Okazało się tym razem, że "nie taki diabeł straszny jak go malują". Umieszczeni zostaliśmy sali w małym gronie, gdzie można było bez problemu usnąć "snem sprawiedliwych" ( choć na początku na moment obudził mnie dzwonek lekcyjny )
Rys.1 - nocny start robi wrażenie !
Przed biegiem
Obudziłem się bez problemu o 4:30, w godzinie, o której bez problemu codziennie wstaję do pracy. Chciałem jeszcze trochę poleżeć, ale kolega Marek już "buszował" po pokoju, więc nie było sensu dalej się wylegiwać. Uchylone okno przez całą noc nie spowodowało wychłodzenia sali, więc można było wyciągnąć wniosek - na dworze jest dość ciepło. Szybko nasza radość została jednak wychłodzona - z nieba siąpiła drobna mżawka. Perspektywa biegnięcia w takich warunkach nie należała do przyjemności. Liczyliśmy że nie będzie trwała ta sytuacja dość długo i warunki pogodowe się poprawią. Na start do oddalonego o 10 km Stawiszyna pojechaliśmy w dość komfortowym warunkach - własnym samochodem. Deszcz jeszcze siąpił z nieba, ale ały czas była nadzieja ze zaraz przestanie. W tym czasie autobus ( dwoma kursami ) dowoził zawodników na start. Zbliżała się 6, godz. startu 6, gdy nagle przestało padać. Krótkie rozbieganie, ( a raczej rozruszanie nóg ) i parę fotek i byliśmy gotowi do biegu. Plan jest prosty - do półmetku biegnąć z średnią poniżej 6 km ( wliczając w to krótkie przerwy na punktach żywieniowych ) i bieg ukończyć w czasie w granicach 10-10:30. Niby wszystko proste, lecz trzeba było to wykonać, a z tym było już trudniej, choć początek tego nie zapowiadał.
Start
O godz 6:08 nastąpił star do biegu. Pokonuję w raz kolegą klubowym Tomkiem małą pętle na Rynku i wyruszamy na trasę. Przed nami dobieg 10 km do Blizanowa, gdzie rozpoczyna początek pętli. Jest ich w sumie 6 po 15 km ( można powiedzieć tylko, lub aż jak to woli ) - Blizanów - Jarantów - Brudzew - Blizanów. Jest zachmurzone niebo, dość ciepło, około 7 - 10o C. Powoli się rozjaśnia i biegnie się mi bardzo dobrze. Dystans pokonuję według planu. Mijają następne kilometry. Przed dobiegnięciem do początku pętli w Stawiszynie mijam czołówkę biegnącą z przeciwka. Biegnie mi się luźno, a mijanych kolegów pozdrawiam.
Rys.2 - pierwsze kilometry biegły w ciemnościach
Pętla nr 1
Dobiegam do 10 km która rozpoczyna początek pętli. W tym czasie syn udaje się na spoczynek. Musi odpocząć przed powrotną podróżą nocną do domu. Na pętli spotykamy Mariana Boguckiego ( 105 ) i już w trójkę pokonujemy następne km. Wszystko idzie według planu. Pokonujemy je w granicach 5:30 - 5:50, kontrolowany co kilometr przez Mariana. Na punktach piję jeszcze ciepłą herbatę i wspomagam organizm kawałkiem banana. Bez problemów pokonujemy pierwszą pętle.
Pętla nr 2
Na początku drugiej Tomek ma jakiś problemy z naszym tempem i pomału zostaje z tyłu. My dalej kontynuujemy naszą taktykę i kończymy wspólnie drugą pętlę w towarzystwie syna
Pętla nr 3
Mamy za sobą 40 km. Jest dobrze, chodź wiedziałem, że dla mnie będzie tradycyjnie najgorszy odcinek pomiędzy 40 - 60 km. I się nie myliłem. Nastąpiło to dokładnie na 44 km. Poczułem nagle odrętwienie prawej nogi, tak boleśnie jakiego nigdy na takim dystansie nie miałem. Byłem tym faktem trochę zdziwiony. Spodziewałem się raczej kłopotów z stawami kolanowymi, lub spadku ogólnego organizmu. Tym razem było inaczej. W tym miejscu musiałem się pożegnać z Marianem. Biegłem już wolniej, lub raczej można powiedzieć że człapałem, ale nie chciałem się poddać. Wytrzymałem tak do 47 km. Tam pierwszy raz zastosowałem moją wypróbowaną taktykę: bieg - marsz - bieg. Ból nogi narastał, by po chwili maleć. Było to tak zw. "rwanie nogi". Tak dotarłem do 50 km. Czasowo nie było tak źle (4:48), ale z kondycją było o wiele gorzej.
Rys.3 - biegający kierownik pociągu na trasie w mundurze !
Pętla nr 4
Po wbiegnięciu na 4 pętle poczułem pieczenie stop, tak jakbym biegł po rozgrzanym palenisku i miałem ogólne osłabienie organizmu. Na te ostatnią dolegliwość miałem swój sposób. Na punkcie napiłem się dość mocnej kawy. To po paru pokonanych kilometrach pomogło. Na 65 km dowiedziałem się od syna, ze moi koledzy z Gorzowa ukończyli bieg na 55 km. Byłem tym faktem bardzo zaskoczony. Później dowiedziałem się, że do podjęcia tych decyzji mieli podstawy. Trudno - zostałem sam z naszej ekipy jeszcze na trasie i dalej stosowałem swą taktykę biegową, pomimo momentami dość ostrego bólu nogi. Tak ukończyłem 4 pętlę.
Pętla nr 5
Krótkiej rozmowa z synem i krótka decyzja - będzie mi cały czas serwisował samochodem na trasie. Było nie wesoło. Czas uciekał i zamiast planowanego czasu poniżej 10:30, mogę nie złamać nawet 11 godz. Ból nie ustępował, a do tego narastało pieczenie stóp. Po krótkim namyśle wysłałem syna po moje stare obuwie biegowe w których przyjechałem na bieg. Były one już sprawdzone. Biegałem w nich w ubiegłorocznej Setce i wielu maratonach. Syn wyjątkowo szybko załatwił sprawę . Nim pokonałem parę kilometrów, był już z powrotem. Po szybkiej zmianie obuwia, okazało się że skurcze nogi zaczęły ustępować, a pieczenie stóp minęło bezpowrotnie. W butach w których do tej pory biegłem nadawały się do biegów krótkich i biegów maratońskich, ale do biegów tak długich już nie - bynajmniej dla mnie. Decyzja ta okazała się "strzałem w dziesiątkę" Było to na 78 km i do mety miałem jeszcze kawałek drogi, a czas uciekał. Ruszyłem na trasę. Dalej obowiązywała taktyka: bieg - marsz - bieg, z tym że zdecydowanie więcej było biegu ( co prawda wolnego ) niż marszu. Tak zameldowałem na mecie 5 okrążenia.
Pętla nr 6
Byłem pełen optymizmu, pomimo że czułem już cały bieg w kościach. Miałem niespełna 2 godz. (nie pamiętam w tej dokładnie ile) na pokonanie ostatniej 15 km pętli, żeby zmieścić się w czasie poniżej 11 godz. Teraz na trasie towarzyszył mi syn z kolegą klubowym - Tomkiem. Stali na poszczególnych kilometrach dopingowali i podawali mi picie. Ostatnie 10 km odliczali (co km), ile pozostało mi do mety. Takim dopingiem, pomimo biegnięcia pod wiatr pokonałem dość szybko i zameldowałem się na ostatnim punkcie. Stało się realne - jak nie stanie się nic nie przewidzianego na trasie - powiniem bez problemu "złamać" 11 godz. Odliczanie trwało, a ja żeby chłopaki na mnie długo nie czekali, starałem je pokonywać w miarę szybko. Tak się rozpędziłem że ostatnie 2 km przebiegłem najszybciej z wszystkich pokonanych kilometrów drugiej części biegu ( a może nawet całego supermaratonu ) I Jest meta na, którą wbiegam bardzo zadowolony w czasie 10:53:08. Pokonałem dystans 100 km i zmieścilem się w 11 godz, pomimo trudności na trasie. Z czasu nie byłem do końca zadowolony i czułem lekki nie dosyt - przecież plany były inne, a zarazem zły na siebie za nie prawidłowy dobór obuwia. Była duża szansa na zrobienie planowanego czasu. Było by to tyle na opisywanie mojego.
Rys.4 - dozwolona jest pomoc rowerowych asystentów
Zakończenie
Po zrobieniu paru pamiątkowych zdjęć na mecie ( pozdrowienia dla Mirzy - Mariusza Kurzajczyka ) i ciepłej kąpieli udałem się na odpoczynek. Pomału zapadał zmierzch. Na dworze było dość ciepło z lekkim wiatrem. Przed zakończeniem zawodów zaplanowanym przez organizatorów na godz. 19:30 zaproszono nas wszystkich ( nawet osoby biorące pośrednio w biegu ) na posiłek do przygotowanego w tym celu sali. Na ustawionych tam stołach ułożone zostały potrawy i napoje na kształ "szweckiego stołu". Było tego dość sporo, że w tej chwili mi trudno wymienić wszystkiego, dodam tylko że każdy mógł znaleźć coś do jedzenia. W przygotowanej do tego celu sali gimnastycznej odbyło się zakończenie Supermaratonu. Przebiegło ono sprawnie i szybko. Powrót do domu trwał bardzo szybko - o koło w pół do pierwszej w nocy byłem już w domowych pieleszach.
Wyniki 21 Supermaratonu Kalisia 28.10.2006 r.
Mężczyźni
1. Baran Andrzej - Finisz Kalisz - 07:07:40
2. Pismenko Wojciech - Agnes Świdwin - 08:07:50
3. Stępień Zenon - Kielce - 08:14:57
4. Zach Paweł - ENTRE.PL Team Warszawa - 08:18:40
5. Zawadzak Zbigniew - ENTRE.PL Team Warszawa - 08:36:15
6. Burek Andrzej - Maratończyk Szczecin - 08:38:45
Kobiety
1. Przybysz Dorota - Grodziskie Stowarzyszenie Sportowe - 09:13:55
2. Mizera Agnieszka - Wrocław - 10:43:25
3. Stankowska Dorota - Florian Chojnice - 10:57:28
Wózki
Mężczyźni
1. Wandachowicz Zbigniew - Start Szczecin - 03:28:30
2. Sondej Ireneusz - Smok Orneta Olsztyn - 03:29:10
3. Kołecki Dariusz - Smok Orneta Olsztyn - 03:30:00
Kobiety
1. Rutkowska Katarzyna - Smok Orneta Olsztyn - 05:50:00
Łyżworolki
1 . Wawrzyniak Bogusław - Gorzyce Wielkie - 06:30:05
2. Paraczyński Stanisław - Kalisz - 07:58;15
Rys.5 - od prawej - organizator biegu i autor artykułu
Podsumowanie
W tym sprawozdaniu skoncentrowałem się głównie na zmagania z trasą, a nie opisałem pozostałe elementy zawodów, co teraz robię. Trasa dość płaska i malownicza o tej porze roku. Jest bardzo dobre oznakowanie trasy co kilometr i pomylenie jej nie wchodziło w rachubę. Służby porządkowe ( strażacy i inni ) na trasie pracują bez zarzutu - dbają w miarę swoich możliwości o to aby uczestnicy nie pomylili trasy, a samochody uważały na nich. Do tego pozdrowienia, doping i wyraźnie szczera sympatia z ich strony dla biegaczy. Dzieciaki były wspaniałe i bardzo zaangażowane, oraz pozostali członkowie obsługi punktu. Jak daleko sięgam pamięcią zawsze podczas Kaliskich Setek największe wrażenie robili dzieci obsługujące punkty na trasie, że opisywałem to w sprawozdaniach z poprzednich lat. Wygląda na to, że na Ziemi Kaliskej jest to już tradycja i nie może być inaczej. Tradycyjne już od de mnie podziękowania, oraz pozdrowienia dla wszystkich uczestników zawodów - zawodników i osób towarzyszących, oraz organizatorów za wspólne spędzenie dla mnie tak wspaniałego dnia. Impreza była dobrze zorganizowana i tak należy dalej trzymać. Na pewno można pewne sprawy poprawić, ale na tak dużą imprezę nie było źle. Najważniejsze jest to że się odbyła, bo trzeba pamiętać ze już w historii Setki Kaliskiej była 4 letnia przerwa.
Zakończenie
W chwili pisania tych wrażeń czuję się bardzo dobrze i jestem po dwóch treningach ( rozbieganie w parku i 5 km ). Udział w nim co roku traktuję jako podsumowanie całego sezonu i mojej wytrzymałości kondycyjnej. Dlatego jestem bardzo zadowolony, że pomimo upływu lat, jeszcze jestem w stanie pokonać dystans supermaratonu na 100 km i do tego w "starym" limicie czasu - 11 godz. Tak trzymać jak najdłużej.
Mój siedemnasty udział w Supermaratonie przechodzi do historii. Jak mi nic nie stanie na przeszkodzie (odpukać nie malowane drewno) znowu przyjadę i zamelduję swoją gotowość do pokonania następnej setki. Oby!
Krzysztof Grzybowski
Gorzowskie Towarzystwo Miłośników Biegania
AMATOR
www.amator.fc.pl
bigfut@poczta.onet.pl
korespondent Maratonów Polskich
www.maratonypolskie.pl
Strona Rodzinna
www.grzybowscy.republika.pl
|