2010-08-30
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Misja Świdnica... Zadanie wykonane! ;) (czytano: 2262 razy)
Przed samym startem miałem wiele obaw odnośnie swojego samopoczucia, o czym wspominałem we wcześniejszym wpisie... Nie wiedziałem jak mój organizm będzie się czuł po nocnej zmianie. Co prawda, były to już trzecie zawody, które biegłem po nocce, ale nigdy na tak długim dystansie... 15 km i w dodatku nie w tak ważnej dla mnie imprezie...
Po pracy od razu pojechałem do Świdnicy, do rodziców, gdzie wcisnąłem trochę "papu" i szybko do wyrka by uszczknąć jak najwięcej snu... położyłem się o 7:50, a budzik niemiłosiernie "dryndał" już o 9:30... Pomimo tego, że w tym pokoju spędziłem ponad 20 lat swojego życia, nie wiedziałem gdzie jestem... czułem sie jakby mnie kto obuchem w łeb zdzielił... Konieczna zatem była orzeźwiająca kąpiel na przebudzenie. Czas wyjścia na zawody zbliżał sie nieubłaganie, a ja czułem się koszmarnie, że nawet rozmyślałem odpuszczenie sobie tego biegu. Pomimo tego, że przez ostatnie dwa dni pilnowałem diety, by nie jeść czegoś ciężkiego i nie eksperymentować z żołądkiem i jelitami, to jednak coś się nie udało... czymś jednak musiałem się struć, bo bolało potwornie. Myślę jednak, że sam ból był do pokonania, ale gorzej było z obawami by nie dać plamy... w przenośni, ale jeszcze bardziej dosłownie... ;))) Przed samym wyjściem (10:30) ratowałem się jeszcze sodką i kminkiem, by jakoś pobudzić żołądek do normalnej pracy, ale marnie to wyglądało... Nic to... zapakowałem się po chwili w taxi i podążyłem na miejsce startu. Tak lało, że odpuściłem sobie jazdę autobusami.
Na miejscu gęba zaczęła się powoli uśmiechać, gdy zacząłem spotykać znajome twarze... o dziwo, w mojej Świdnicy, gdzie jednak trochę ludków się zna, pierwszy napatoczył się przybysz z Zielonej Góry... Dario ;))) Razem poszliśmy do biura zawodów, gdzie pojawiały się kolejno pozostałe znajome twarze. W dalszym ciągu, pomimo że odebrałem już wszystko co było potrzebne do startu, nie byłem pewien czy pobiec... Podczas truchtu z Darkiem te obawy jeszcze bardziej się nasilały, bo groźba rewolucji żołądkowej dopiero chyba się zbliżała, zamiast oddalać. Postanowiłem jednak zaryzykować... pomyślałem sobie, że najwyżej "zes...am się a nie dam się..." ;)
Zdecydowanie gorzej jednak było zapanować nad reakcjami wymiotnymi, które mi dokuczały przez wiekszą część biegu... Jak tylko próbowałem dokręcic śrubę, to zaraz musiałem zwolnić i tak wkółko... interwałki ;))) Mimo wszystko, dzięki dobrze pobiegniętej pierwszej "piątki" (pierwsza z trzech pętli) miałem sporą zaliczkę i mogłem kontrolować czas, by osiągnąć ostatecznie czas poniżej 1:10. Serce chciało lepiej, nogi mogły, ale żołądek się obraził... sabotażysta pieprzony ;))) Konieczne było zasięgnięcie pomocy u głowy, która miała przejąć rolę "negocjatora"... ;) To chyba dzięki niej nie wydarzyły się na trasie żadne dramatyczne sytuacje, ale łatwo nie było, a pokonywane kilometry pokazywały jak ostra dyskusja musiała rozgrywać się wewnątrz mojego ciała... Wiadomo, że na odcinku zbiegowym było zawsze szybciej, ale na pozostałych kilometrach, było bardzo nierówno (od 4:10 do 4:50), a najgorsze kilometry wypadały na najbardziej prostym i płaskim odcinku wzdłuż Zalewu Witoszówka... Masakra, co ze mną się wówczas działo, a czasy miałem każdorazowo gorsze od kilometrów, gdzie do pokonania była "pieszczocha"... kilkusetmetrowy podbieg, którego w ogóle nie odczuwałem, w odróżnieniu do ubiegłorocznego startu.
Ostatnie dwa kilometry pozwoliły mi ponownie odbudować morale i odrobic nieco czasu, bowiem 14 km obejmował dłuższy, kilkusetmetrowy zbieg, a ostatni to juz finiszowy i płaski, więc dodatkowy kopniak energii zaczął działać... ;) Wówczas żołądek został zagłuszony i nie miał nic do powiedzenia... ;))) Wbiegłem na metę z czasem 1:07:19 (netto: 1:07:13), a zatem pobiłem życiówkę o ponad 6,5 minuty, a ponadto zrealizowałem swój najbardziej optymistyczny plan, jakim było zejście poniżej 1:08... Na szczęście nie doszło do innego zejścia... ;))) Owszem... jakiś niedosyt pozostanie, bo bez historii z przewodem trawiennym mogłem złamać tą barierę o znacznie wiecej, ale to bedę mógł udowodnić już następnym razem... teraz cieszę się tym co mam - mój nowy "Persona Best of 15 km" ;)))
Po osiągnięciu mety wiele osób pytało mnie dlaczego nie cieszę się z rekordu... Jak to?! Cieszyłem się bardzo... ale trudno było ich przekonać, skoro na twarzy uśmiech przeplatał sie coraz bardziej z grymasem bólu i wewnętrznej złości, że w taki piękny dzień człowiek musi przeżywać katusze. W domu, z tego samego powodu, Miśkę też było mi ciężko przekonać, że się cieszę... Cholernie się cieszyłem... ;))) To był naprawdę piękny dzień pomimo tych wszystkich mordęg!!! Jedyny taki, do tej pory, w moim życiu... ;)))
P.S. Na zdjęciu finisz... tych dwóch panów "machnąłem" na ostatniej prostej... uwielbiam takie momenty ;)))
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora miriano (2010-08-30,11:47): Gonisz mnie .... tdrapella (2010-08-30,11:47): to mache se wysokoprocentowe kakao, o! Gratulacje Artur! miriano (2010-08-30,11:47): Gratuluję... szlaku13 (2010-08-30,11:52): Dzięki Mirku... Chyba biegnąc szybciej mi się to uda, bo z patykami do mistrza mam większe straty... ;))) Gratki Mistrzu i medalu MŚ życzę... szlaku13 (2010-08-30,11:53): Dzięki "Drapi" ;)
Tak minimum 60 % musi mieć... "Puchatek" raczej jest za słaby... ;))) szlaku13 (2010-08-30,11:54): Hm... nie wiem Tomku, czy zamiast mi gratulować nie obrażasz mnie...??? Ale i tak dziekuję... ;))) szlaku13 (2010-08-30,11:57): No... jeszcze na część Twojego żołądka mógłbym przystać... bylebyś mi wątroby nie proponowała... ;))) Czort jeden wie, z czym ona musi się "użerać" ;))) szlaku13 (2010-08-30,12:03): "Nie wierz nigdy kobiecie... bo przepadłeś z kretesem, nim zrozumiesz swój błąd..." Wolę tego uniknąć... ;)))) szlaku13 (2010-08-30,12:04): Przy żubrze posiedzieć... pewnie w Pszczynie, czy nie...? :))) szlaku13 (2010-08-30,12:13): Nie trudno się domyślić... skoro Pszczynę masz tak blisko, to po co jechać do Niepołomickiej Puszczy, a tym bardziej aż do Białowieży... jeśli tylko posiedzieć... ;))) szlaku13 (2010-08-30,12:24): Na 100 metrów to się możesz umawiać z Boltem... Ja preferuję długie dystanse... :))) Marysieńka (2010-08-30,13:03): Raz już gratulowałam, ale z wielka przyjemnością zrobię to po raz kolejny..WIELKIE GRATKI:)))) dario_7 (2010-08-30,15:16): No tak, to już jeden z tych moich ostatnich razów, kiedy daję Tobie "razy" (w bieganiu, bo w kijach już od "narodzin" jestem bez szans)... wkrótce zmiana warty! :)))) GRATKI DŁUGONOGI!!! :D A co do "pasibrzuszka" - mnie jak mój wcarwi, to colą go, colą... i po bólu... i po żołądku... heh! ;) miriano (2010-08-30,17:20): Dziękuję .... Arturze na Mistrzostwach Świata będzie mi trudno zdobyć medal ale kto wie w niedziele widziałeś jak chodzę.... miriano (2010-08-30,18:23): Gratuluję debiutu w NW ...i gratulacje dla debiutanta Darka.. szlaku13 (2010-08-30,23:42): Bilans Darku musi wyjść na zero... Ty w biegu jesteś lepszy, a ja w "patyczkach" ;))) Wkrótce jednak będziesz czuł mój oddech i na trasach biegowych... He is coming! ;))) szlaku13 (2010-08-30,23:45): Dzięki Mirku! Trochę przesadziłeś z tym, że ponoć widziałem jak chodzisz... Ja Ciebie widziałem na starcie jak stoisz, a potem nagle świst i już tylko tumany kurzu... ;))) miriano (2010-08-30,23:54): hehehe tdrapella (2010-08-31,08:34): Atrur, ja miałbym Ciebie obrażać?! W życiu by mi to przez myśl nie przeszło, a sam wcześniej pisałeś o toastach mlekiem więc chciałem się przyłączyć :) Ale jak wolisz to wzniose toast czymś zacniejszym. Powiedz tylko czym :)Gratuluję z całego serca i mam nadzieję że się spotkamy :)) szlaku13 (2010-08-31,08:53): Zamieszanko... ;) No i właśnie dlatego trzeba Was chłopaki jakoś poodróżniać... ;) Do Ciebie specjalnie zwróciłem sie per "Drapi", a słowa o obrażaniu kierowałem do Tomka "Kwasiżurka" ;)))
Ty lepiej nie pij wysokoprocentowych napojów, bo nawet na trzeźwo wywracasz się na rowerze... ;))) tdrapella (2010-08-31,09:57): jesm i byłeeem treśwy :) ale może naszprycowany jakimiś prochami ;)))
|