2008-09-13
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Misio przodem, czyli Grand Prix Warszawy 9/2008 (czytano: 2546 razy)
Sympatycznie jest dostać wiadomość od znajomego, że jego życiową ambicją jest wygrać ze mną na Kabatach. Tym bardziej, że znajomy jest młodszy, ma dłuższe nogi i jest sympatycznym Misiem. Dotychczas popełniał wszelkie możliwe błędy początkującego biegacza i zawsze był za mną. Umawiamy się na Wielką Rywalizację podczas GP W-wy w październiku.
W środę nie udało mi się zrobić zaplanowanego mocnego treningu, więc robię go w czwartek ze smutną świadomością, że nie zdążę się zregenerować do soboty i mój start będzie pewnie taki-sobie. W piątek robię lekki trening w towarzystwie moich przyjaciółek, które przygotowuję do złamania 1 godziny na 10 km w Biegu Niepodległości (przygotowuję je również mentalnie, bo na razie nie mają zamiaru w ogóle startować), a wieczorem spędzam całe długie godziny na mizernych próbach poprawiania swojej urody poprzez zabiegi kosmetyczne. Do sobotniego startu nie przygotowuję się wcale - będzie jak będzie.
O godz. 11 staję na linii startu, a obok pojawia się Misio, którego miało nie być. Skoro jest, to naszą "walkę" przekładamy na ten bieg. Przyjmuję to spokojnie, bo jakoś nie wydaje mi się, że Misio już się w swoim bieganiu podciągnął na tyle, żeby ze mną wygrać. Tym bardziej, że zaraz po starcie leci jak zwykle do przodu, a ja uśmiecham się pod nosem na ten widok.
Jak zwykle zaczyna się trochę swobodniejszy bieg dopiero po pierwszym kilometrze. Czas 5:10 nie wróży dobrze. Przede mną utworzyła się gęsta grupka, do której chyba powinnam dołączyć, ale grupka jednak trochę mi odjeżdża. I dobrze. Mam swoje tempo i dobrze pamiętam czwartkowe 3x5km, podczas którego początek był fantastyczny, a końcówka była żałosna (no, może nie aż tak bardzo, bo trening wykonałam, ale nie tak jak sobie wymarzyłam). Na drugim kilometrze lepiej 9:50. Zastanawiam się czy nie zwolnić odrobinę. Grupa biegnie śmiało, ja już dość sporo za nią. Po czwartym kilometrze czuję, że do mojego samotnego biegu dołączył jakiś facet, który siedzi mi na plecach. OK, może być, lubię tylne motywatory, choć wolałabym kogoś z przodu, za kim mogę się schować od wiatru. Za 6-tym kilometrem dopinguje mnie Bemol, a kawałek dalej mój szwagier z dzieciakami. Czuję się dobrze i nawet jestem pewna, że między 7 a 8 km nie będzie tradycyjnego kryzysiku, ba! nawet zaczynam tam trochę szaleć tempem i chyba gubię moje "plecy". Na szerokiej prostej za 8 km zaczynam przyspieszać, bo muszę dogonić grupę, która biegła jakieś 200m przede mną. Na zakręcie przy 9km udaje mi się w końcu ich dojść, ale pojawia się problem - jak tę watahę wyprzedzić? Moje wątpliwości rozwiewają Byledobiece, którzy głośno dopingując najmłodszego Marka, którego przecież przed chwilą wyprzedziłam, zajęli lewe skrzydło i grzeją na maksa do mety. A zatem ja lecę z prawej. Przede mną Dżastin (moja kategoria wiekowa), Teresa z Markiem, BiBka z Miodziem, inni mniej lub bardziej znajomi i zupełnie nieznajomi oraz... Misio. Przede mną prawie kilometrowy mocny finisz. Zjadam wszystkich po kolei wpatrzona w czerwoną koszulkę Misia. Wiem, że inni też już przyspieszają, ale ja muszę być szybsza. Lecę jak zwariowana, gdy okazuje się, że Misio nie odpuszcza. Jest duży, więc próbuję go dogonić, aby wejść w jego tunel aerodynamiczny, chwilę w nim odsapnąć i tuż przed lejem bezczelnie wyprzedzić. Ale nie mogę go dojść! Brakuje mi 2-3 metrów. Na metę wpadam za Misiem.
Wszyscy chwalą się swoimi czasami, padło mnóstwo życiówek. Ja na pytanie o czas tylko wzruszam ramionami i odpowiadam constans. Robi się zimno, więc zaczynam się przebierać i wtedy to do mnie dociera. Skoro dzisiejszy mój czas to 46:37, a dotychczas było 47:16, to też jest życiówka!
Skaczę z radości i wrzeszczę. W wyśmienitym humorze wracam do domu. Szybka kąpiel, szybko do metra, stamtąd na pociąg. Tam dopiero się rozciągam wzbudzając zainteresowanie podróżnych. Czeka mnie dziś całonocna balanga ze starymi kolegami na Zjeździe Absolwentów mojego liceum z okazji jego 60-lecia, więc bez skrępowania rozkładam się na siedzeniu i przy dźwiękach pędzącego pociągu wpadam z regenerującą drzemkę.
fot. Dorota Świderska "Doris" (www.maratonczyk.pl)
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Beauty&Beast (2008-09-15,14:49): No właśnie, to Twoje 'constans' po biegu bardzo mnie zdziwiło. Ale rozniosłaś mnie konkursowo ;-) Grażyna W. (2008-09-17,15:37): Brawo Basiu, na zdjęciu widać, że dałaś z siebie wszystko. MEL. (2008-09-17,16:11): Dzięki! Ze zdjęcia widać, że moje piątkowe zabiegi kosmetyczne nic nie dały. :/ Grażyna W. (2008-09-17,16:14): Jak widac, przełożyły się na wynik ;-)
|