|
Już dziś na Stadionie Olimpijskim w Londynie rozpoczynają się XVI Mistrzostwa Świata w lekkiej atletyce. W ponad stuletniej historii królowej sportu 34-letnia impreza jest stosunkowo „młoda”. A wszystko zaczęło się w 1983 roku w Helsinkach...
Pierwszym polskim medalistą i od razu złotym był Edward Sarul. 7 sierpnia ‘83 w pchnięciu kulą nie dał szans nikomu, obejmując prowadzenie już w pierwszej próbie odległością 21.06. W piątej kolejce został zepchnięty na drugie miejsce przez enerdowskiego brojlera Ulfa Timmermanna. Polak wytrzymał jednak presję i ostatnim pchnięciem na 21.39 udowodnił komu należy się pierwszy tytuł mistrza świata.
Zaledwie dzień później rozegrany został pasjonujący konkurs trójskoku, stojący na bardzo wyrównanym poziomie. W trzeciej kolejce padły wydawało się wówczas decydujące wyniki. Amerykanie Willie Banks i Mike Conley uzyskali odpowiednio 17.18 i 17.13. Tyle samo co ten ostatni skoczył reprezentant Czechosłowacji Vlastimil Marinec. Ale dopiero w drugiej połowie konkursu swój koncert zaczął grać Polak, Zdzisław Hoffmann. 17.18, 17.35 i 17.42 w trzech ostatnich próbach rozwiało marzenia rywali o tytule mistrzowskim. W ten dzień stawka finalistów trójskoku dzieliła się na Hoffmanna i resztę świata.
We wtorek, 9 sierpnia 1983 polskie konto medalowe zostało zasilone kolejnym krążkiem. Tym razem brązowym. Początkowo jednak zdawało się, że będzie to medal srebrny. W konkursie rzutu młotem Zdzisław Kwaśny uzyskał w ostatniej kolejce 81.54. Rozdzielił tym samym reprezentantów Związku Radzieckiego - Siergieja Litwinowa i wciąż aktualnego rekordzistę świata Jurija Siedyha. Po wnikliwej analizie okazało się, że próba Polaka była spalona i ostatecznie wiążącym rezultatem, ustalającym jego pozycję na trzecim miejscu była odległość 79.42 z drugiego rzutu.
Czwarty medal, zamykający pierwszy polski dorobek z mistrzostwa świata zdobył w biegu na 3000m z przeszkodami Bogusław Mamiński. Uległ wówczas wyłącznie Patrizowi Ilgowi z RFN, który do dziś wspomina swoją rywalizację z Polakami. Pięć lat wcześniej Niemiec uległ tylko Bronisławowi Malinowskiemu w drodze po medale praskich mistrzostw Europy.
Włącznie z debiutem mistrzostw świata, zawodnicy przez te niespełna 4 dekady zapisali już 15 rozdziałów lekkoatletycznego show. W początkowych założeniach impreza miała być rozgrywana w cyklu czteroletnim. I tak faktycznie było – Helsinki, Rzym i Tokio dzielił taki sam okres jak pomiędzy igrzyskami olimpijskimi. Po Tokio w 1991 roku czas oczekiwania pomiędzy kolejnymi odcinkami czempionatu został skrócony do dwóch lat. Dziesięciokrotnie najlepszych lekkoatletów świata gościła Europa, cztery razy Azja, a raz Ameryka Północna.
Polskim reprezentantom wiodło się różnie. Wspomniane 4 helsińskie medale, 10 miejsce w klasyfikacji punktowej (39.5) i 10 finałów było debiutem przyzwoitym. Jednak już 4 lata później nasi lekkoatleci zanotowali najsłabszy występ. Zerowe konto medalowe, tylko 16 punktów i 4 miejsca w finałach były wynikiem największego marazmu i katastrofalnej sytuacji w polskiej lekkiej atletyce. Mistrzostwa świata w Rzymie pozostają do dnia dzisiejszego jedyną białą plamą na medalowej mapie występów polskich przedstawicieli królowej sportu. Jeszcze w Stuttgarcie ‘93 zdobycz punktowa była równie mizerna (18), ale tam honor obronił srebrnym medalem Artur Partyka. Warto dodać, że wówczas skok wzwyż stał na nadzwyczajnie wysokim poziomie – 6 zawodnik uzyskał 2.34, a 8 – 2.31
Już nie iskra nadziei, ale płomień pojawił się 8 lat później podczas mistrzostw świata w Edmonton. Złote medale Szymona Ziółkowskiego i Roberta Korzeniowskiego, brązowe Moniki Pyrek i przebojowego Pawła Czapiewskiego oraz po latach przyznany brąz sztafecie 4x400m to trzeci wynik w historii pod względem ilości zdobytych medali. 52 punkty i po raz pierwszy od Helsinek miejsce w „top 10” lekkoatletycznych potęg były jasnym przekazem – polska królowa znów zaczęła liczyć się na świecie.
Prawdziwą moc pokazała jednak Polska Reprezentacja w roku 2009 oraz przed dwoma laty. W tym pierwszym przypadku chyba nawet największy optymista nie zaryzykowałby tak doskonałych prognoz. Oprócz spodziewanych sukcesów rutynowanych zawodników, były niespodzianki w postaci brązowych medali Kamili Chudzik i 20-letniego wówczas Sylwestra Bednarka. Osiem medali, 72 punkty i 13 miejsc finałowych wydawało się sztuką co najmniej trudną do powtórzenia. A jednak na ostatnich mistrzostwach świata w Pekinie Polacy powtórzyli wyczyn, gromadząc dokładnie taką samą ilość krążków z jednym najcenniejszym więcej.
Jak będzie w Londynie?
Ostatnie starty członków 52-osobowej Reprezentacji Polski pozwalają z dużym optymizmem myśleć o tym co będzie działo się na Stadionie Olimpijskim w Londynie. Tradycyjnie w doskonałej formie jest cały blok rzutów. Coraz bardziej stabilny na poziomie około 21 i pół metra, aktualny rekordzista kraju w pchnięciu kulą Konrad Bukowiecki jest w tegorocznych polskich tabelach podsumowania sezonu numerem... dwa.
Liderem, po fenomenalnym konkursie w Cetniewie, z genialnym rezultatem 21.88 jest Michał Haratyk. Możemy być spokojni o dyspozycję naszej panującej od dekady królowej, Anity Włodarczyk, która niedawno posłała młot zaledwie na 11cm od własnego rekordu świata. Doskonale radzi sobie również brązowa medalistka mistrzostw Europy w tej konkurencji, Joanna Fiodorow, która przed kilkoma dniami rzuciła ponad 75 metrów. O tym jak daleko można rzucać przypomniał sobie ostatnio Piotr Małachowski, którego 67m i obycie z międzynarodowymi imprezami daje podstawy do myślenia o strefie podium.
Oby to co wyprawia duet Paweł Fajdek – Wojtek Nowicki miało swoje przełożenie w londyńskiej rzeczywistości. Stadion olimpijski zapewne nie kojarzy się zbyt pozytywnie temu pierwszemu, ale odcinamy przeszłość grubą linią i czekamy na dalekie rzuty powyżej 80m obu panów.
W świetnej formie są również nasi tyczkarze. Piotr Lisek oswojony z wysokością 5.80 „plus”, zapewne chciałby znaleźć się co najmniej na tej samej pozycji co przed dwoma laty. Nie będziemy mieli nic przeciwko jeżeli również na tej samej pozycji zobaczymy świetnie dysponowanego ostatnio Pawła Wojciechowskiego. Dodajmy, że Piotr i Paweł sięgnęli w Pekinie po brąz wraz z rekordzistą świata Rendaudem Lavillenie.
Po 8 niełatwych latach, dzielonych kontuzjami i walką o powrót zobaczymy w roli kandydata do medalu Sylwestra Bednarka. Co prawda już nie tak młodziutki jak podczas mistrzostw świata w Berlinie, ale na pewno znacznie bardziej doświadczony, regularnie pokonuje w tym sezonie poprzeczkę zawieszoną na 2.30
Z bloku biegów średnich największe podstawy do co najmniej dobrego występu można mieć w stosunku do Angeliki Cichockiej. Zwycięstwo w Diamentowej Lidze, ustabilizowana forma na poziomie 4:01-4:02, rekord Polski na 1 milę ze świetnym międzyczasem na 1500m 4:02.7 to na pewno przesłanki pozwalające stawiać Cichocką co najmniej w pierwszej szóstce. Liczymy również na szczyt formy Adama Kszczota i z ciekawością czekamy na debiut w imprezie międzynarodowej na otwartym stadionie Marcina Lewandowskiego w biegu na 1500m.
Doskonale spisujące się dziewczęta w biegu rozstawnym 4x400m, swoimi indywidualnymi startami na dystansie jednego okrążania potwierdzają swoją absolutną gotowość do londyńskiej batalii.
Oprócz startu naszej reprezentacji mistrzostwa świata będą obfitowały w całą masę ciekawych pojedynków z najznakomitszymi aktorami. W rolach głównych, m.in. żegnający się ze sportem Usain Bolt, który już dziś o 21:20 uklęknie w blokach serii eliminacyjnych stumetrówki. Godzinę później występ jednego z najbardziej utytułowanych długodystansowców w historii mistrzostw świata, Mo Faraha. Czy klątwę czempionatu odczaruje Renaud Lavillenie zdobywając w końcu swój pierwszy, upragniony, zloty medal? Odpowiedź na to pytanie padnie w ciągu najbliższych 8 dni. Śledźmy wydarzenia z Londynu i kibicujmy polskim lekkoatletom!
|
|
| |
|