Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [18]  PRZYJAC. [279]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Truskawa
Pamiętnik internetowy
Biegam, więc żyję.

Izabela Weisman
Urodzony: 1972-02-
Miejsce zamieszkania: Żory
437 / 483


2014-06-23

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Rzeźnik - 72 rocznik to bardzo dobry rocznik! :) (czytano: 3578 razy)

 

Kiedy pierwszy raz czytałam o Rzeźniku miałam ukończony chyba tylko jeden maraton. Nawet nie próbowałam myśleć, że też mogłabym spróbować. To był absolutny kosmos. Ludzie kończący ten bieg byli z innej planety a nawet z innego wymiaru. To było coś nierzeczywistego, czytałam to jak bajkę, nie bardzo rozumiejąc jak to w ogóle jest możliwe. Generalnie nie zaprzątałam sobie tym zbytnio głowy, uznając że to po prostu nie dla mnie, co zresztą było prawdą. Wtedy rzeczywiście to był bieg absolutnie poza moim zasięgiem.

Dwa lata temu doszłam do wniosku, że może jednak sobie poradzę. Pobiegłam z pierwszą żoną Radzia, Rudą Krystyną i pięknie żarło do połowy drogi Mirka. Kontuzja wyłączyła mnie z gry. Nie potrafię opisać jak bardzo byłam rozczarowana. Bolało i było mi wstyd. Taka impreza, a ja schodzę pokonana przez własne, durne ciało. W tym samym czasie Mirek kończył Rzeźnika z uszkodzonymi kostkami. Strasznie mała się wtedy poczułam. To nie była komfortowa sytuacja..

W zeszłym roku nawet nie dojechałam w Bieszczady. Kontuzja była paskudna i jej skutki odczuwam w zasadzie do dziś, choć da się z tym biegać. Na szczęście…

No i wreszcie w tym roku zasiadłam przed kompem, palce przygotowane na klawiaturze, bo pamiętałam, że w 2013 udało mi się zapisać dopiero w dogrywce – i… padł mi net… Poryczłam się jak dziecko. Ze złości. Dupa. Nie jadę.. na fejsie nie mogłam czytać wpisów szczęśliwców, którzy się dostali.. a Szadok i Ciutek pisali: czym ty się przejmujesz? Zaczną się kontuzje to pojedzisz.

Nie musiałam jednak czekać na czyjąś kontuzję, bo Jacek Dziekoński zgodził się zabrać mnie ze sobą. Byłam tak szczęśliwa, że nie widziałam gdzie usiąść i pamiętam tylko, że bez sensu łaziłam po schodach w górę i w dół bo mnie emocje roznosiły. No czad.. A potem Jacek nie mógł jechać z powodu kontuzji…

Wtedy zaczęłam myśleć, że to może GÓRA daje mi znać, że nie powinnam jechać do Cisnej i raczej powinnam zając się czymś innym zamiast bieganiem po wertepach. Ale być może GÓRA sprawdzała tylko czy jestem wystarczająco zdeterminowana żeby pobiec Rzeźnika. Ostatecznie jako partnera los dał mi Ola…

Tak patrząc na moje przejścia przed rzeźnicze dochodzę do wniosku, że cała moja droga do Cisnej to był taki mały katorżnik z tym, że nie byłam jeszcze wtedy świadoma, że droga krzyżowa dopiero przede mną.

Zaczęło się od niespodzianki na Orliku. Zmiana miejsca bardzo dobrze zrobiła całej imprezie. Była nas po prostu tak duża grupa, że tylko przenosząc BIURO można było zapewnić imprezie odpowiedni poziom. Wszystko na miejscu, ogrodzone, robiło jak najlepsze wrażenie.

Druga niespodzianka przylazła sama i zaskoczyła mnie swoim widokiem tak bardzo, że wycałowałam jej niezwykle sympatyczne pyszczycho. No bo jak tu nie wycałować Radzia?? A jakiś czas potem znów piałam z radości, bo znalazłam Marię. Ech.. popołudnie pełne niespodzianek. I to jakich..

O 1.30 pobudka. Pięć minut przed drugą wsiadłam do jednego z ostatnich autobusów. Dzwonię do Ola, żeby wsiadał do pierwszego lepszego i spotkamy się na starcie, a po chwili ściskamy się z Radziem serdecznie. Wybraliśmy ten sam pojazd i już samo to nastraja mnie bardzo pozytywnie do życia. No lubię Radzia i nic nie poradzę. Trudno.

Punkualnie o drugiej nasz autobus jako pierwszy wyrusza na start. Radek scenicznym szeptem oznajmia: a czas już leci… Wybuch śmiechu rozładowuje napiętą atmosferę, a ja zapominam po co jadę do Komańczy. Piszę do Miłosza, że obgaduję go z Radziem. Odpowiedź przyjdzie kiedy będę już na trasie, czemu w zasadzie trudno się dziwić. W nocy po porostu się śpi!

Wysiadamy w Komańczy. Radek z partnerem Heniem, bez przerwy opowiadają głupoty a my zwijamy się ze śmiechu. Przepona zaczyna mi dokuczać kiedy Heniu oznajmia, że na trasie, jako lekarz nikogo bez skierowania przyjmować nie będzie, a Marcin dorzuca, że przecież przysięga Hipokratesa nie każe szkodzić, o pomaganiu na trasie nie ma w niej mowy. Dobija mnie dowcip o Izabeli. Nie przytoczę, bo brzydki ale zbierałam się z asfaltu… I nagle start. Początkowo trzymamy się w kupie. Radziu, Heniu, Olo i ja. Radziu bez przerwy gada, ja wciąż zwijam się ze śmiechu i generalnie mamy piknik a nie zawody.
17 kilometrów do Żebraka mija błyskawicznie. Szybko załatwiamy swoje sprawy i ruszamy na piętnastokilometrowy odcinek do Cisnej. Olo mówi, że zmókł, a ja jakoś nie przyswajam wiadomości. Dopiero chyba po godzinie dociera do mnie, że Olek mówi po prostu: babo zimno mi, a ja mam przecież kurtkę w plecaku. Grzecznie proszę: pokaż no rękę. Lodowata. Nie ma w ogóle o czym mówić. Olo stroi się w moją czerwoną kurtkę w biegu. Wyrzuty sumienia mam do Cisnej.

Uderza mnie, że w ogóle nie myślę i jedzeniu i piciu, a robię się coraz słabsza. Dopiero Olo ratuje sytuację i zagaja na temat żarcia. Wcinam pół batona choć mam z tym niejakie kłopoty. Ale pomaga od razu i robię się świeżutka, jakbym dopiero co wstała z łóżka. Mimo to do Cisnej docieram już mocno zagoniona. 32 kilometry w nogach, po górach to jednak nie to samo co po płaskim. Jestem jednak pełna optymizmu. Nie taki ten Rzeźnik straszny jak go malują.

W Cisnej Maria robi nam zdjęcie. Idziemy do strefy przebrać ciuchy, coś zjeść i wypić. Maryś przysiada na chwilę z nami. Znów pstryka foty, ratuje bananem i kawą. Zbieramy się. Z pewnym niepokojem myślę o najdłuższym, czekającym nas etapie. 24 kilometry do Smereka a przed nami Małe Jasło, które do miłych i przyjemnych raczej nie należy, ale pamiętam, że ostatnio pokonałyśmy je z Krysią koncertowo, wyprzedzając pod górkę wszystkich. Niestety tym razem tak dobrze nie idzie. Muszę co chwilę zatrzymać się, żeby odsapnąć. Olo sprawia wrażenie, że idzie sobie na spacer, a ja trochę zdycham. Ale w końcu włazimy tam i potem włazimy też na Jasło. Kryzysy mam coraz gorsze, coraz trudniej mi z nich wyjść, a tymczasem Olo wygląda jakby się nudził. Widać, żeby gdyby mógł to już dawno byłby w Berehach ale idzie ze mną. Godnie znosi los żółwika.

Gdzieś koło 42 kilometra robi mi się naprawdę ciężko. Ze strachem zaczęłam myśleć o drodze Mirka. Długa, nudna prosta. Taka co nie ma końca. Jak biec po czymś takim panie premierze? Jak biec?? Jakaś fajna dziewczyna podłącza się do nas na chwilę na zbiegu. Opowiada o swoich perypetiach z Rzeźnikiem, o drodze Mirka. Wypatrujemy jej z niecierpliwością i w końcu ona krzyczy: O! Droga Mirka! Nie wierzę!. Ja też nie. Radość czuję umiarkowaną. Tę drogę przecież trzeba przejść. Przejście to moja wersja bo Olo ma inny pomysł. Pozwala mi oczywiście odsapnąć ale zdecydowanie jest zwolennikiem biegu. Chcąc nie chcąc ruszam za nim. Jak ważna to była decyzja okaże się w Berehach. Na drodze Mirka nadrabiamy naprawdę sporo, a przy okazji wyprzedzamy i tych.. i owych.. :)

Wreszcie Smerek! Od mostka kibice pocieszają, że to już, że bułki, biją brawo i w ogóle są przekochani. Niesiona tą dobrą energią mówię do Ola: my to zrobimy Olo. I w momencie kiedy to artykułuję zdaję sobie sprawę, że nigdy w życiu nie powinnam była tego mówić. No ale trudno. Stało się, poszło w eter. Olo się nie odzywa ale trudno się dziwić. Ma świadomość, ze za nim idzie trup. I ten trup pieprzy coś o tym, że dojdzie na czas.. Cóż. Bredzić może każdy, zwłaszcza jeśli jest to już pięćdziesiąty któryś tam kilometr. ..

Olo widząc, żem padlina przynosi mi bułkę, potem jeszcze jedną. Ktoś oblewa mnie colą ale mam to w dupie. Jestem zbyt zmęczona żeby mówić cokolwiek. Chcę już iść. Chcę zobaczyć to czego nie widziałam dwa lata wcześniej i mieć to już za sobą.. Gdybym tylko wiedziała..

Początek nie był zły, bo bułka, cola, żel zrobiły swoje. Jestem odbudowana, choć czuję już zdrowo całą tę drogę w kościach. Dajemy pod Smerek ale im dalej tym bardziej słaba się robię. Nie zdaję sobie sprawy, że od dłuższego czasu już nie piję, nie jem i że to dlatego życie ze mnie ucieka. Po prostu jeśli ja sobie powiem, że to nie z tego powodu jestem osłabiona, to znaczy, że nie z tego powodu i koniec, kropka. Olo zaczyna przebąkiwać coś, żebym w końcu zjadła i wpiła. Mówię tylko „nie, nie mogę, rzygać mi się chce”. Nie ma to jak subtelności.. Żadna siła nie jest w stanie mnie przekonać do posiłku a efekt jest straszny. Jestem tak słaba, ze kiedy Olo w końcu wciska mi swoje własne kije do ręki, pierwsze co robię to się na nich opieram i kiwam się na wszystkie strony. Ale nawet wtedy nie przychodzi mi do głowy myśl, żeby zejść z trasy. Widmo czwartego podejścia do biegu jest tak straszne, ze postanawiam iść tak długo aż dojdę albo urwie mi się film. Ale Olkowi trochę narzekam, że chyba nie dam rady. Na szczęście to tylko wołanie o pomoc a nie poważna deklaracja. Zresztą od tego momentu Olo jest raczej jak ojciec niż partner w niedoli. Naprawdę pomaga mi tak, że dziękuję Bogu, ze to on pierwszy odezwał się na fejsie, że ze mną jedzie w Bieszczady. Partner idealny. Do tego nie mogę wyjść z podziwu, że idzie sobie jak na spacer i nawet jeśli coś go boli to po prostu tego nie widać. Tak.. są tacy ludzie..

Smerek prawie mnie zabija. Nienawidzę tej góry z całej siły. Przysięgam sobie i to zupełnie poważnie, że to ostatni raz i nigdy nie przyjadę tu nawet na wycieczkę. Rzygam tą górą po prostu. Do tego stwierdzam, że jest szpetna jak nieszczęście i żalu po niej nie będzie. Podejście na Wetlińską tylko mnie dobija. Myślę intensywnie czy Wojtek będzie koło Chatki Puchatka. Myślę o tym obsesyjnie, żeby tylko nie myśleć, że umieram. Wypatruję tego schroniska jakby miało mnie uzdrowić. W końcu jest Wojtek. Cieszę się ogromnie, że go widzę ale nie jestem w stanie wykrzesać z siebie żadnych emocji, prócz szeptu, że nie daję rady. I tutaj chłopaki ratują mi w końcu życie na siłę. Na siłę wciskają colę. Kilka łyków działa po prostu cuda. Zaczyna się droga w dół. Dociera do mnie, że jeśli się nie ogarnę, to w Berehach nikt już nie wypuści nas dalej. Robię się przerażona. Włos staje mi dęba. Tyle wysiłku i mogę znowu przeżyć porażkę. Zbieram się do kupy i wrzucam piąty bieg. Lecimy w dół. Do Berehów docieramy niemal przed zamknięciem punktu ale nikt nawet nie wspomina, że nie możemy iść dalej.

Z niepokojem myślę o podejściu na Caryńską. Znów jestem wyczerpana i myśl o tym, że mogę zrobić choćby jeden krok pod górkę robi się nieznośna. Ja po prostu nie chcę już tego robić! Ale jeszcze bardziej nie chcę za rok powtarzać tej drogi.

Idziemy. Olo próbuje mnie karmić batonem ale nie daję rady. Coś tam w końcu przełykam ale nawet nie pamiętam co. Piję. Każdy krok to krok przez mękę. Opieram się na kijach, robię bokami jak koń, znów parę kroków i znów przystanek. Do pewnego momentu Olo twierdzi, że mamy szansę ale potem już nic nie mówi. Pewnie pogodził się z tym, że metę zastaniemy zamkniętą. W końcu wdrapujemy się na Caryńską. O ile z całej trasy pamiętam głownie i wyłącznie klamory o tyle na Caryńskiej widok powala mnie na kolana. Jest po prostu bosko. Wieje jak jasna cholera, zimno ale łeb obraca mi się jak peryskop. Kiedy Olo się odwraca widzie, że odżywam. Smieje się z tego i mówi, że wyglądałam już dużo gorzej. Zaczynamy walczyć o metę. Nawet zaczynam gadać z Olkiem. Po prostu siły wróciły nie wiadomo jak i nie wiadomo dlaczego. Znów czuję, że jest szansa na ukończenie biegu terminie. Biegniemy. A Caryńska nadal powala. W końcu jest mi tak zimno, ze postanawiam się ubrać ale boje się, ze znów stracę siły. No to jak tak, to postanawiam ubrać bluzę na plecak. Oczywiście nie udaje się tego zrobić, w dodatku zakładam ją tył na przód ale co tam. Ważne, że zrobiło mi się cieplej! I walczymy! Olo gna już ile sił w nogach a ja staram się nie stracić go z oczu. W końcu jest Meta! Nie mogę w to uwierzyć. Na osiem minut przed końcem czasu przekraczamy metę w Ustrzykach.
Pan w pomarańczowej koszulce gratuluje i pozwala ryczeć, z czego skwapliwie korzystam. Gdyby nie tłum, wyłabym tam jak pies ze szczęścia. Wydarłam sobie ten medal. Zostawiłam na trasie flaki, siły i wszystko co można było i dostałam po trzech latach to co chciałam.

Prócz medalu była jeszcze sałatka wszystkomająca i nie było piwa. To ostatnie niezbyt mnie zmartwiło zresztą.
Teraz telefony. Do Marcina. Największa nagroda to usłyszeć, że naprawdę cieszy go, że dałam radę. Pewnie też był wydygany, ze znowu będziemy musieli tu przyjeżdżać. :)) Potem do mamy i do dzieci. Radość w rodzinie, bo dałam radę. Mama dopiero teraz zdaje sobie sprawę z tego ile to było kilometrów i mówi coś, że głupia jestem, czy jakoś tak ale nie ma w tym złośliwości. Raczej ulga, że się udało.

Wsiadamy do autobusu. Z okien patrzę na góry, które dopiero co pokonałam na własnych, zmęczonych nogach ale kiedy oczy spotykają Smerek odwracam wzrok. Nie chcę go już nigdy więcej widzieć.
To samo mówię potem Radkowi, co on kwituje spokojnym: no janse, teraz tak gadasz, prześpisz się i Ci przejdzie. Ale ja jestem pewna, że nie przejdzie. Cóż.. myliłam się. Już jestem umówiona na przyszły rok. :))))

Ostatnia niespodzianka czeka pod prysznicem. Rozbieram się i mój wzrok pada na stopy… matko jedyna, co to jest??? To nie może być moje!! To nie jest moje! Stopy mam czarne jak górnik z kopalni węgla kamiennego. Czy to się w ogóle da umyć, czy trzeba amputować?? No ale daję radę. Co tam stopy, kiedy w nogach osiem dych górach. Co tam stopy.. a że lekko opuchnięte? Czy ktoś mówił, ze będzie lekko?? :)

No. To za rok jakby co, POWTÓRKA z rozrywki.

A w domu… Wiecie, że dzieci jak dostaną coś o czym marzyły to potrafia z tym spać? Ja też potrafię. Bluzy rzeźnickiej właściwie nie zdejmowałam przez dwa dni. Nawet o zgrozo spałam w niej, do czego przyznaję się ze wstydem ale raz w życiu chyba można? W końcu co jakiś czas korzystam i z prysznica i z pralki to może nic takiego się jednak nie stało.

A teraz.. czas na kolejne wyzwania. Amen. :)


PS. Radek odmieniał Ola przez wszystkie przypadki stąd moje podejrzenie, że Olo w pewnych kręgach ma szanse stać się postacią kultową. I bardzo dobrze. Potencjał ma. Myślę, że za rok może wybiegać niezły wynik, czego życzę mu z całego serca. Zasłużył.

PS. Czy ja już mówiłam, że wreszcie jestem ultraską?? :D

Zdjęcie kradzione Wojtkowi, z jego bloga. Sam je robił ale to ja je tu wrzuciłam. Bez pytania... :DDD

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


(2014-06-23,11:29): No to szybko się zdecydowałaś na powtórkę :-) Jak widać, człowiek potrzebuje fizycznych cierpień! ;-)
snipster (2014-06-23,11:35): no nieźle nieźle Ultrasko :) w pewnym momencie to i mi się zrobiło zimno ;) poznałaś swoje nowe JA, takie "lekkie" Katharsis, teraz to dopiero będzie nowe bieganie ;)
(2014-06-23,11:35): Gratulacje, zrobiłaś to! Podjęłaś wyzwanie i wygrałaś. To dobrze, że bolało, bo dzięki temu ma to konkretną wartość. Czapki z głów... A na Smerek wrócisz, zobaczysz :) pamiętaj że jest on świadkiem Twego zwycięstwa, a nie porażki
michu77 (2014-06-23,11:58): Ech... Ty już masz przynajmniej swojego ukończonego Rzeźnika za sobą, a ja jeszcze... wciąż przed sobą :P
papaja (2014-06-23,12:36): Czekałam na tę relację :) Gratuluję, podziwiam, chylę czoła, zazdroszczę. Cieszę się, że się udało :)
Gerhard (2014-06-23,13:04): Jeszcze raz gratuluję, Rzeźniczko. Zdjęcie prześle Ci większym formacie. Problem ze zdjęciami mam taki, że aparat zabrała moja córka i zrobiła kilkaset zdjęć, z tego większość poruszona. Jak znajdę czas (ach, kiedy to będzie?) postaram się wybrać i opublikować te kilkadziesiąt najlepszych.
paulo (2014-06-23,14:00): Izo, jesteś Wielka! Gratuluję. Połączenie piękna trasy z ogromnym wysiłkiem. Ja jeszcze nie mam odwagi. Tym bardziej ogromne uznanie.
andbo (2014-06-23,14:05): Wielkie Gratulacje "Ultrasko"! Osiągnęłaś to o czym wielu tylko marzy - jak śpiewał w sobotę na "Orliku" Janek Kondrak - "Że w życiu nic już nie muszę, Jedynie chcieć mogę więcej"... czego z całego serca życzę!
mamusiajakubaijasia (2014-06-23,14:22): A wiesz, że widząc Twoją "specyficzną formę" w Rudawie wiele osób nie wierzyło w szanse powodzenia tego Twojego Rzeźnika? Ja też... A teraz cieszę się jak dziecko, że podołałaś, a przede wszystkim, że pokonałaś własną głowę. I ciało też :) Gratuluję z serca !
mamusiajakubaijasia (2014-06-23,14:24): No i jeszcze jedno 72 rocznik to bardzo dobry rocznik! :) Całkowicie się z Tobą zgadzam :)
jacdzi (2014-06-23,14:30): Ultrasko!!! Gratuluje!!!
krunner (2014-06-23,14:38): Brawo! Wielkie gratulacje!
tytus :) (2014-06-23,15:01): Iza, w 1975 roku wyszedłem na rajdzie studenckim z wyładowanym plecakiem na Smereka, i powiedziałem : "Więcej na ta pierdolona górę nie wychodzę" i być może tu jest mój pies pogrzebany? Bo przecież patrząc co potrafię zrobić w tatrach to Rzeźnik powinien być pikuś, no może przesadziłem nawet duzo. IZA JESZCZE RAZ GRATULACJE!!!!!! JESTEŚ WIELKA, NAWET PRZEWIELKA NAWET SUPERWIELKA, SUUUUUUUPERWIELKA
jmm (2014-06-23,17:23): Jesteś Wielka!
Peepuck (2014-06-23,18:52): Gratulacje!Być może w przyszłym roku spotkamy się gdzieś na trasie..
Mahor (2014-06-23,21:40): Wszystko co tam popełniłaś jest poza moja świadomością.No chyba że opisałaś swój sen a to w takim razie gratulacje za wyśmienitą fikcję literacką :)
ultramaratonka (2014-06-23,21:43): Gratulacje Iza!!! Czytałam wydrukowany tekst w tramwaju i czułam jak mi się ludzie przyglądają, bo śmiałam się i leciały mi łzy na zmianę. Kawał serca zostawiłaś na trasie... Odnajdziemy je w przyszłym roku :)
DamianSz (2014-06-24,00:46): Gratki Izka - dokonałaś tego ! ps. dla mnie byłaś ultraską już po zawodach w Brennej
tytus :) (2014-06-24,07:57): rzeczywiście "72 rocznik to bardzo dobry rocznik! :)"- również maturalny
STRUS (2014-06-24,08:32): znam tez rocznik 57 my który z nr.266 biegł niedaleko Ciebie..ja nie umierałem..było cudownie..
Marfackib (2014-06-24,08:52): Izunia gratulacje z całego serca :-))))
Truskawa (2014-06-24,08:57): Monia, nawet trzech ultrasów na raz. HRmax ma trzech Rzeźników na raz. Dzięki. :)
Truskawa (2014-06-24,08:58): Jestem bardzo zaskoczona, bardzo mile zresztą. Dziękuję Jacku. :)
Truskawa (2014-06-24,09:00): Piotr, ja już sama nie wiem czego mi trzeba. Najbardziej potrzebuję chyba tej satysfakcji, że wyznaczony cel został osiągnięty. Za rok może być dużo gorzej, bo już z bliska obejrzałam sobie i Smerek (fuj) i Caryńską (absolutny czad). :)
Truskawa (2014-06-24,09:01): Piotr, na pewno poznałam co to znaczy wyczerpanie. Nigdy się tak źle nie czułam. Dużo łatwiej było urodzić dzieci, niż pokonać tę trasę, choć to po Rzeźniku szybciej do siebie doszłam. :))
Truskawa (2014-06-24,09:02): Wojtek, to ostatnie zdanie o Smereku jest piękne. Biorę je sobie do serca. Dzięki! :)
Truskawa (2014-06-24,09:04): Czyli Michał wszystko co najlepsze jeszcze przed Tobą a ja już nigdy nie pokonam po raz pierwszy tej trasy. Zawsze to już będzie ten następny. To jak z pierwszą komunią, ze ślubem no i wiadomo z czym. :))
Truskawa (2014-06-24,09:05): Dziękuję Asia. Bolało ale wyszło. Satysfakcja była/ jest ogromna.
Truskawa (2014-06-24,09:07): Wojtek, dzięki że byłeś. To naprawdę wiele dla mnie znaczyło. Jedna z tych rzeczy, która pozwalała mi iść dalej. Bardzo dużo ich dostałam przed tym biegiem. Nie wiem jak spałcę te długi.. Wszystko koło tego biegu było niesamowite. Gdzie jeszcze są takie dobre emocje??
Truskawa (2014-06-24,09:08): To chyba tylko kwestia odwagi Paulo, bo Ty od dawna masz prawo zmierzyć się z tą trasą. I sobie na niej poradzisz, do tego nieźle. Jestem tego pewna. :)
Truskawa (2014-06-24,09:09): Andrzej dzięki za cytat. Przyda się i dobrze by było gdyby tak właśnie było. :))
Truskawa (2014-06-24,09:11): Dzięki Gabrysiu. Formy nie widzę u siebie hohooooo a może i dłużej.. :) W Rudawie byłam szczęśliwa, że to było 2.18 bo przed biegiem byłam przekonana, że przekroczę trójkę. Nie mam formy, nie mam nic ale jestem żywym przykładem na to, że na dlugich dystansach biega głowa! Ciało służy tylko do przenoszenia tej głowy. Do niczego więcej. :)
Truskawa (2014-06-24,09:12): Jacku, dziękuję za wszystko. Dzięki Tobie byłam w Cisnej! Kurtka wyjdzie juro.. no bo tak musi być. :D
Truskawa (2014-06-24,09:13): Arek, dzięki, dzięki, dzięki! :)
Truskawa (2014-06-24,09:15): Tytus, przeczytaliśmy z Marcinem "1975, pierdolona góra" i nas poskładało. :))) Super komentarz. Dziękuję! Wielka może nie ale przeszczęśliwa, że się udało. Dzięki za ogromne wsparcie. No dzięki!!! :)
Truskawa (2014-06-24,09:16): A!! Ja właśnie tak myślałam o Smereku po drodze. Właśnie tak a nie inaczej. :)))
Truskawa (2014-06-24,09:17): Dziękuję Jerzy! Zmęczona. Przede wszystkim zmęczona. :))
Truskawa (2014-06-24,09:18): Konrad, byłoby bardzo fajnie, choć oczywiście spotkamy się na starcie, a potem na mecie. Na trasie nie mam szans się z Tobą spotkać. :)
Truskawa (2014-06-24,09:19): Maćku, ja bym może i myślała że to sen, ale ból mięśni bardzo skutecznie lokuje mi o wszsytko w realu. Byłam tam i zrobiłam to.. długo nie mogłam w to uwierzyć. :))
Truskawa (2014-06-24,09:20): Ewa, jak wczoraj wieczorem czytałam Twój komentarz to się poryczałam. Musiałam go przeczytać na głos Marcinowi, a przecież on też tu zagląda. Dziękuję. A serce pewnie leży na Caryńskiej. :)
Truskawa (2014-06-24,09:22): Dzięki Damku, czekałam na Twój komentarz. Ja dopiero teraz czuję się U., bo to bylo takie w całości. Po Brennej nie wiedziałam co myśleć, bo to było takie na raty. :)
Truskawa (2014-06-24,09:23): No ba Tomek! Jasne, że tak! A wiesz jak bardzo mnie ucieszył Twój komentarz? Nie sądziłam, że jeszcze tu czasami zaglądasz. DZięki. :)
Truskawa (2014-06-24,09:24): Maturalny też! Oczywiscie. :)
Truskawa (2014-06-24,09:25): Janusz, bo tak naprawdę to każdy rocznik jest bardzo dobry. I 57 też! Ze też nie zaskoczyłam na trasie..
Truskawa (2014-06-24,09:26): Dzięki Marek! Najlepsze było niedowierzenie na mecie, że mi to wyszło! :))
kris0309 (2014-06-24,09:37): Iza, jeszcze raz wielkie gratulacje! W Cisnej było widać, że dałaś z siebie absolutnie wszystko... Rzeźnik ma w sobie jakąś magię, to zdecydowanie najpiękniejsza przygoda biegowa jaką przeżyłem. Za rok walczymy znowu, ma się rozumieć... ;)
ultramaratonka (2014-06-24,13:14): Napisałaś najlepsze podsumowanie czym jest Rzeźnik (i chyba inne ultra górskie), po 10 czytaniu nadal się wzruszam :). To walka z samym sobą. Ty PIĘKNIE wygrałaś w trzecim podejściu. Ja mam nadzieję, w trzecim podejściu wygrać z B7D.
ultramaratonka (2014-06-24,13:15): Napisałaś najlepsze podsumowanie czym jest Rzeźnik (i chyba inne ultra górskie), po 10 czytaniu nadal się wzruszam :). To walka z samym sobą. Ty PIĘKNIE wygrałaś w trzecim podejściu. Ja mam nadzieję, w trzecim podejściu wygrać z B7D.
WojtekGR (2014-06-24,21:49): Świetnie się czytało :) Gratuluję ukończenia :))
Truskawa (2014-06-25,07:29): No ja to niby wiem Tomek ale wiesz, 42 lata.. pamięć już nie ta co kiedyś i czasami się powtarzam i zapominam.. :))
Truskawa (2014-06-25,07:30): Dzięki Piotra za fajny link. NIe znałam. :)
Truskawa (2014-06-25,07:31): B7D mam do zrobienia a Ty spokojnie dasz radę Ewa. I tego Ci życzę z całego serca. :)
Truskawa (2014-06-25,07:33): Tak sobie jeszcze pomyślałam Ewa, że nawet dobrze, że miałam trzy podejścia do Rzeźnika, bo radość była niesamowita. Pewnie dużo więksa niż gdyby udało się za pierwszym razem. I pewnie tak samo będzie z Twoim B7D. Trzymam za to kciuki. :)
Truskawa (2014-06-25,07:34): A dziękuję bardzo Wojtku. :) Oglądałam Twoją wiztytówkę. Zyczę powodzenia, bo widzę, że ładnie śmigasz. :)
ania* (2014-06-25,11:05): Historia prawie jak z książki "Urodzeni biegacze" :-) Brawo ultramaratonko :-)
kudlaty_71 (2014-06-25,12:58): ...wieeeeeeeeeeeeeeelkie gratki Iszko :)...bardzo wielkie :)...
żiżi (2014-06-25,20:49): Brawo Ultrasko,brawo!no po prostu zazdroszczę ale tak pozytywnie,pozdrawiam Cię Izo:)))
Truskawa (2014-06-26,11:33): No właśnie to "prawie "... :)) Dziękuję Aniu.
Truskawa (2014-06-26,11:34): Dziękuję Wojcieszku! :)
Truskawa (2014-06-26,11:36): Angelina dziękuję bardzo i też Cię pozdrawiam. :)
Maria (2014-06-27,12:42): dobrze że choć przez moment widziałam Cie w realu ;) gratuluję ukończenia:)))
tygrisos (2014-06-28,16:40): Gratulacje Ul Trus Ko :)
Patriszja11 (2014-07-01,11:50): Iza gratuluję przede wszystkim nie tego że ukończyłaś, ale tego że miałaś odwagę zacząć!
Woland (2014-07-01,13:29): O ja pierdziu...
Kedar Letre (2014-07-02,14:38): To były piękne dni. Dzięki Zaje... - o przepraszam - Izabela :))
Gerhard (2014-07-07,12:31): Ooo.. to już wiem jaki dowcip opowiadał Radek. A co do długów - nie możesz ich spłacić. To co otrzymałaś - otrzymałaś za darmo. Nic nie jesteś nikomu winna i chyba nikt niczego od Ciebie w zamian nie oczekuje. Co możesz z tym zrobić? Darmo otrzymałaś - za darmo przekaż to innym. Trzymaj za innych kciuki (niekoniecznie tych, którzy trzymali je za Ciebie). Dopinguj innych na trasie. Uśmiechaj się do biegaczy i biegaczek. Porozmawiaj życzliwie z tym, który zszedł z trasy. Nie zwracaj "długów" - tylko to co otrzymałaś przekaż dalej.
dario_7 (2014-07-07,15:15): W końcu wiadomo teraz, skąd się wzięło powiedzenie, że "na upartego nie ma rady!" ;) Miło było znów powspominać Rzeźnika czytając Twój tekst. Wielkie gratulacje Iza i szacun!!! :)))
Piotr_Rz (2014-07-07,21:34): Gratuluję! :)







 Ostatnio zalogowani
martinn1980
07:52
Admin
07:51
arturM
07:44
biegacz54
06:59
eldorox
06:50
jaro109
06:29
42.195
05:52
stanlej
01:32
orfeusz1
00:36
Mr Engineer
00:15
Hieronim
23:49
kos 88
23:28
marczy
23:27
genbryg
22:52
neergreve
22:44
kubawsw
22:13
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |