To był rok 1973 może 1974. Moja babcia pracowała na stacji w Kiekrzu. Sprzątała tam i sprzedawała bilety PKP. Jak obecnie się dowiaduję panowała wówczas powszechna szarość i dyktatura. Mam na ten temat akuratnie zdanie odrębne i całkowicie odmienne. Dziś spoglądając do tyłu oceniam swoje dzieciństwo, jako kolorowe i pełne radości i uśmiechu. Jak już wcześniej wspomniałem byłem wnukiem sprzątaczki /czy ewentualnie kasjerki biletowej PKP/ więc raczej trudno mnie zaliczyć do progenitury komunistycznych prominentów.
Był wówczas tam taki Pan, który zabierał mnie nad brzeg jeziora. Pamiętam jak dziś pomnik samolotu znajdujący się tam. Spacerując brzegiem jeziora z moim opiekunem / w godzinach pracy- kto to dziś jest w stanie zrozumieć???/ śmignęli obok nas biegacze w czerwonych dresach. Kilka dniu później w TV widziałem podobnych biegaczy i sobie ubzdurałem, że to ci sami. Czy byli w istocie, dziś już nie sposób dociec. Faktem pozostaje, że wpatrywałem się w odbiornik TV jak szpak w gnat, i tak mi do dziś pozostało. Cieszyłem się, jak milicjant bateryjką, na widok sportowców TV. Ta, z pozoru nieważna, przygoda ukształtowała moją osobowość na dalszą część mojego życia.
Gdy 30 lat później, dowiedziałem się o trasie biegu organizowanego przez Jurka Bednarza, chciałem wrócić do korzeni. Nie mógłbym sobie darować udziału w biegu, którego trasa przebiega choćby w części po terenach, dla mnie baśniowych.
Stając do wspólnej fotografii przedbiegowej z całym gremium, nie wyczuwałem napięcia przedstartowego obecnego na każdym biegu. Brak tego pierwiastka chyba specjalnie nikomu nie doskwierał, bo w zamian uzyskiwał uczestnik powszechną radość, przyjaźń, miłość / dzień św. Walentego/ oraz ciepło wszystkich uczestników biegu. Przykro mi ale nie mogę nazwać zgromadzonego audytorium na ul. Golęcińskiej w Poznaniu, ani rywalami, ani przeciwnikami, ani nawet zawodnikami. Zebrała się grupa ludzi zakochanych w bieganiu dla uczczenia 200 maratonu Jerzego.
Sport w swojej istocie, w swoim fenomenie jest źródłem realizacji ambicji w sposób bezkrwawy. Jednak czasami demon rywalizacji musi poczekać gdzieś indziej. W zamian pozostaje uczestnikom fenomen festynu, święta oraz przyjaźni. Bo sport to pot, wysiłek i łzy. Jednak nieodłączną częścią sportu pozostaje radość, pasja, przyjaźń i miłość.
Słysząc odliczanie Jerzego do startu nie czułem napięcia. Ruszyliśmy za naszym przewodnikiem. W tym miejscu powinienem opisywać trasę. Jednak nie zrobię tego. Ci co byli, każdy na swój sposób ją przeżył, natomiast ci co nie byli niech sobie pomarzą;-)))
Biegnąc tak w towarzystwie biegaczy czułem się szczęśliwym. Nie mogło być inaczej słysząc z różnych stron o:
latach świetności sportu na ziemi wałbrzyskiej;
o poziomie sportowym mistrzostw dolnego śląska w boksie;
o latach świetności Lecha Poznań;
o planach startowych poszczególnych zawodników;
o planowanych wynikach poszczególnych zawodników;
o poprawianych rekordach w biegach przełajowych zaledwie o 0,2 sek;
o przebiegniętych km Basi Szlachetki;
o wielkim pragnieniu Tadeusza Spychalskiego;-)))
Spędziłem ten dzień daleko od mojej żony. Spędziłem ten dzień wśród ludzi szczęśliwych i zakochanych. Czy mógłbym lepiej spędzić dzień św. Walentego?
Jerzy dziękuję. W Sporcie jest czas na wyrzeczenia, ból, pot i łzy. Jednak sport to młodość, radość, miłość, przyjaźń i zabawa. Dzięki takim biegom jak ten w Poznaniu 14.02.2004r. Idea sportu jeszcze długo będzie się palić ogniem żarliwym. Biegi takie, jak już kiedyś napisałem, są nieznośnie blisko idei.
Jacek KARCZMITOWICZ
15.02.2004r.
ps.
przepraszam wszystkich za podsłuchiwanie żarliwych dyskusji, czasami za wtrącanie się. myślę że w tym jednym jedynym przypadku jestem usprawiedliwiony, a opisanie tego niechaj pozostanie ku pamięci pokoleń. |