czyli wspomnienia z niepowtarzalnego maratonu…
Pomysł zorganizowania wyjazdu na maraton do Barcelony pojawił się nagle jesienią zeszłego roku – i od razu jak tylko padła myśl „jedziemy do Barcelony” zaczęliśmy przygotowania. Na początku wydawało się, że wyjazd będzie bardzo kameralny bo 3- osobowy ale sukcesywnie nasza grupka się powiększała aż w końcu uzbierało się 18 chętnych – w tym 13 mających nadzieję pobiec, zobaczyć i ukończyć oczywiście.
Trzynastka trochę martwiła jak to trzynastka ale okazało się, że niepotrzebnie. W październiku wpisowe było już opłacone, loty zarezerwowane, pozostało szukanie noclegu. Nocleg dla 18 osób w jednym miejscu, to było wyzwanie ale udało się – koniec grudnia dobre wieści – są wolne apartamenty w wiosce olimpijskiej więc pozostało już tylko zarezerwować i opłacić. Klamka zapadła, teraz jeszcze 2 miesiące na szlifowanie formy.
Ciężka zima nie pomagała, mało treningów, kilka kontuzji i wiele obaw, czy uda się ukończyć maraton wiosenny w dobrym zdrowiu. Nareszcie przyszła noc z 4 na 5 marca – punkt 2:00 wyruszamy zaspani ale szczęśliwi spod Grodziskiej Hali Sportowej busem na lotnisko do Berlina. Opuszczaliśmy Polskę w śniegu i mrozie, w Berlinie aura podobna – 8:45 wylot, na szczęście bez opóźnień. Po 2 godzinach spokojnego lotu zmęczeni ale zadowoleni lądujemy.
Barcelona powitała nas wiosną, słońcem i temperaturą zdecydowanie powyżej 10 stopni. Już samo to wystarczyło na poprawę humoru, zmęczenie jakoś samo zniknęło. Jakież było nasze zdziwienie jak się okazało, że z apartamentów widać morze! 10 minut spacerkiem i pełen relaks nad brzegiem morza po męczącej podróży.
Wieczór to miłe emocje – wizyta w biurze zawodów, bezproblemowy odbiór pakietów startowych no i niezapomniany spektakl w postaci magicznej fontanny. Sobota przedmaratońska minęła w przyjemnej atmosferze – dużo luzu, naturalnych soków, czekolady, makarony zjedzone na tarasie apartamentu no i wiele wiele słońca na najpiękniejszej ulicy Barcelony – la Rambla. Dla chętnych i wytrwałych wizyta w oceanarium, dla reszty spokojny wypoczynek przed najważniejszym dniem, niedzielą.
Noc nie do końca przespana, emocje maratońskie nie pozwalały zmrużyć oka. Niedzielny poranek przywitał nas pogodą idealną na start – około 8 stopni, bezwietrznie, bez deszczu, bez słońca – wymarzona pogoda dla każdego maratończyka. Około 7:30 meldujemy się w biurze zawodów oddać odzież w depozyt – ostatnie przygotowania: maści, batony, pamiątkowe zdjęcie z flagą, przyjazne życzenia powodzenia i ruszamy na rozgrzewkę. Pozostało jeszcze tylko 30 minut do startu, radosny nastrój oczekiwania, coraz więcej biegaczy, kibiców, atmosfera coraz fajniejsza.
Jeszcze tylko znaleźć swój sektor startowy i ostatnie minuty do startu. Punktualnie 8:30 rusza maraton, po 7 minutach przekraczamy linię startu, no to do boju ekipo! Biegniemy w dwójkę (rodzinnie – z ojcem) - pierwsze kilometry mijają nam bezproblemowo, niepostrzeżenie mijamy 15 kilometr, później półmaraton z czasem 2:14:30 czyli zgodnie z planem – zakładamy 4:30 na mecie, pogoda cały czas dopisuje.
Po batonie energetycznym zjedzonym na 16 km i wśród świetnego dopingu kibiców na trasie humory cały czas nam dopisują. Ciężka zima, kontuzje i mało długich wybiegań to się zaczyna mścić około 28 km – zaczynam mieć kryzys, boli kolano, bolą nogi, coraz mniej się odzywamy, już wiemy, że trzeba zacząć oszczędzać siły, przydadzą się po 30 kilometrze. Po 31 kilometrze zaczyna się morze, ładne widoki i chłodny wiaterek pozwala na chwilę zapomnieć o bolących nogach. Na 33 kilometrze zaczynam sobie przypominać o kontuzji łydki, niestety 3 tygodnie to mało na pełne wyzdrowienie ale postanawiam się nie poddawać.
35 kilometr, jest picie, powerate i banany dodają nam trochę sił, na krótko. Spoglądam nerwowo na zegarek, jest jeszcze szansa na złamanie 4:30 byle tylko utrzymać tempo, już niedaleko. Na 40 kilometrze wiadomo już że się nie uda ale meta coraz bliżej, kibiców coraz więcej, jeszcze trochę wysiłku. I jest meta! Ostatnie metry pokonane z ogromnym wysiłkiem ale jest też euforia, że znowu się udało. Patrzę na zegarek: 4:33:38 – niewiele nam zabrakło…
Wolnym krokiem zmierzamy do biura zawodów przebrać się po biegu, część ekipy już tam jest, zmęczeni ale zadowoleni i uśmiechnięci, że się udało. Czekamy do końca na resztę grupy, wszystkim się udało ukończyć bieg, nawet debiutantom, jest się z czego cieszyć. Wieczór to już spokojne świętowanie sukcesu i wspomnienia z trasy, która jest piękna, niezapomniany widok morza i Sagrada Familia. Gdyby tylko było więcej sił na zwiedzanie podczas biegu…
Poniedziałek zaskoczył nas….deszczem, zimnem i śniegiem. To zła wiadomość dla naszym przemęczonych organizmów. Chodzenie przychodzi z trudem ale przecież jeszcze w planie zwiedzanie Sagrada Familia, to nic, że mokniemy w kolejce po bilety więcej niż pół godziny i tak warto było czekać.
Niezapomniany widok.
Wtorek to znowu słońce i piękna pogoda ale niestety to już ostatni dzień wycieczki, ostatni spacer nad morze i droga na lotnisko. Przygód nie koniec, ledwo docieramy na czas, żeby zdążyć trzeba było się zmusić do biegu. W samolocie miły akcent – pilot osobiście gratuluje nam ukończenia maratonu, oklaski współpasażerów, robi się naprawdę miło.
To był wyjazd, którego Grodziski Klub Biegacza i osoby z nim zaprzyjaźnione długo nie zapomną – warto było pojechać, warto było pobiec w Barcelonie, piękne miasto i świetny maraton. Zapytani o kolejne plany odpowiadamy – „może Lizbona?”, zobaczymy…
Maraton przebiegli i ukończyli:
1. Piotr Humerski (3:24:34)
2. Grześkowiak Leszek (3:30:12) - GKB
3. Staszewski Tomasz (3:35:39)
4. Kalita Dariusz (3:58:34)
5. Mudry Henryk (4:18:18) - GKB
6. Konopka Rafał (4:25:04)
7. Tatara Leszek (4:30:23) - GKB
8. Małecki Marek (4:33:38) - GKB
9. Rajzer Natalia (4:33:38) - GKB
10. Małecka Anna (4:57:01) - GKB
11. Mendel Maciej (5:22:20) - GKB
12. Kańduła Kamil (5:30:17)
13. Wilczak Bogdan (6:05:18)
|