Długo zbierałem się do tego aby wystukać na klawiaturze wrażenia z mojego i nie tylko debiutu maratońskiego.
A więc. Wszystko zaczęło się od zakładu o dużego „Kubusia”, jako że nie przepadam za alkoholem bo o co innego Polak może się założyć, że wygram z moim ojczulkiem w biegu maratońskim. Kilka lat wcześniej to i biegnąc tyłem bym wygrał, ale od tego czasu postarzałem się o 30kg, a mam dopiero 27 lat, więc obawy były duże, dlatego że on ma większe ode mnie doświadczenie w biegach długodystansowych – życiówka 2:20 mówi sama za siebie, jak i to, że w zeszłym roku ukończył maraton w Londynie po ponad 30latach przerwy od biegania.
Rys.1 - 31 km - gość z nr 9244 to ja
Ale cóż raz się żyje. Wyznaczyłem sobie dwa cele: ukończyć maraton przed ojczulkiem i złamać 3h30min. Aby je zrealizować treningi rozpocząłem w połowie lipca, biegając aż do maratonu od 8 do 10 km – 5x w tygodniu, zaliczając w międzyczasie trzy starty: w Nike Human Race, Biegu Lwa Legnickiego i Biegu Barbórkowym w Lubinie.
Wylot z Polski zaplanowaliśmy 25 października z lotniska Pyrzowice w Katowicach. Irlandia powitała Nas ( ja, moja żonka, tato i 2 znajomych) bardzo ładną pogodą jak na tą część Europy. W niedzielny poranek udaliśmy się do biura organizacyjnego, które znajdowało się w Cenrtum Targowym Dublina, po odbiór pakietu startowego. I tu duże zaskoczenie na plus.
Niesamowity spokój przy wydawaniu numerów startowych, a startujących przecież prawie 12000. Bardzo fajnie zorganizowane targi sprzętu dla biegaczy. I tutaj rozpoczęła się także niesamowita przygoda mojej żony z maratonem. Dochodząc do Biura, moja żona wpadła na pomysł, że pobiegnie za mojego ojczulka w maratonie, gdyż ten 2 tygodnie wcześniej naciągnął mięsień dwugłowy i o starcie mógł zapomnieć. Próbowaliśmy jej wyperswadować ten pomysł, ale że jest twarda w swoich postanowieniach nie chciała słuchać Naszych argumentów, że jest nie przygotowana na tak duży wysiłek.
Rys.2 - na mecie
Szefostwo biegu zgodziło się na zmianę biegnącego informując jednocześnie że nie ma możliwości przeprogramowani kategorii i płci, więc Justyna biegła jako Lech. Start nietypowo, bo w poniedziałek. Na linii startu jesteśmy już o 8.00 aby porządnie się porozgrzewać i poczuć atmosferę dużego biegu. Punkt 9.00 wystrzał startera i rozpoczęła się walka z dystansem i samym sobą.
Pierwsze 10 km szybciej niż zakładałem – 46:51. Super samopoczucie pomimo niskiej temperatury około 5 stopni na starcie. Na połówce 1:37:51, więc znowu przyśpieszam i czuję „gaz” w nogach. Duża ilość fantastycznych kibiców pomaga w biegu. 30-ty kilometr osiągam po 2 godzinach 19 minutach i 15 sekundach. W głowie kotłuje mi się tylko jedna myśl „ jest świetnie, ale ty łysy zapierdzielasz !!!”.
Rys.3 - przed Biurem Organizacyjnym z żonką Justyną
Ani przez chwilę nie myślałem o tym co mi przed startem powiedział tato: „biegnij spokojnie, aby kryzys przyszedł dopiero na mecie”. I tu miał rację chyba przeceniłem swoje siły bo na 35 km ktoś „wyłączył mi prąd”. Z biegu przeszedłem w marsz. Próbowałem się reanimować poprzez rozciąganie, ale ból w plecach okazał się nieziemski. Przez 6 km szedłem oglądając równy jak stół dubliński asfalt, każda próba truchtu kończyła się jeszcze większym paraliżem pleców i skurczami w lewej łydce.
Na ostatnim kilometrze przeżyłem całą magię biegu maratońskiego!!!. Tysiące kibiców swoim dopingiem i oklaskami podniosło moje nogi nad asfalt. Plecy zaczęły mniej boleć, nogi same się unosiły, coś wspaniałego. Metę przekroczyłem po 3 godzinach 49 minutach i 12 sekundach z łzami w oczach ze szczęścia (same leciały przecież prawdziwy mężczyzna nie płacze). Ale to nie koniec tej historii.
Rys.4 - przed startem
Po chwili odpoczynku udałem się na 42 km gdzie czekał na mnie tato. Postanowiliśmy udać się na obiad. Maszerując w kierunku 41 kilometra ukazała Nam sięprzed Nami biegnąca moja żonka. Ojczulek twierdził, że to nie możliwe aby ona biegła na wynik poniżej 5 godzin, gdyż największym dystansem przebiegniętym w życiu było 5km. Przecieramy oczy ze zdumienia jak moja żonką zasuwa z uśmiechem na twarzy. Metę przekracza po 4 godzinach 59 minutach.
Duma mnie strasznie rozpiera. Lecę do strefy za metą dla zawodników aby ją wyściskać ze szczęścia, a ona mnie wita słowami: „ mogłam szybciej pobiec tylko bałam się że Cię doścignę i będzie Ci wstyd że cię żonka wyprzedza”. Samo życie!!!.
Rys.5 - nieoczekiwany debiut zaliczony
Podsumowując wyjazd był bardzo udany, jeden cel zrealizowany (ukończenie biegu) drugi nie (czas 3h30min), dlatego też następny start 5 kwieceń 2009 w Rotterdamie.
Aha!!! Wrażenie bezcenne za resztę zapłacisz kartą MasterCard
|