Zamiast prologu...
Maraton w Palma de Mallorca planowaliśmy biec w roku 2005, po kwietniowym Neapolu miało to być ukoronowanie sezonu biegowego, jednak w tym wypadku mieliśmy wielkiego pecha. Co prawda wyjazd załatwialiśmy przez portal Wakacje.pl, jednak rzeczywistym realizatorem "imprezy" okazało się biuro Ecco Hollyday z Poznania, które w naszym przypadku zawiodło w 100 procentach. O totalnej niesolidności biura przekonaliśmy się na 4 dni (!!!) przed wylotem na Majorkę, gdy byliśmy już spakowani i "duchem" na Balearach. Wtedy to otrzymaliśmy suchą informację, że "z powodu braku wystarczającej liczby pasażerów na lotniczy czarter powrotny impreza zostaje odwołana". Tak po prostu, odwołana... Oczywiście przepadło wpisowe (4 osoby x 57 euro), bo z kolei biuro organizacyjne maratonu nie zgodziło się w ostatniej chwili na "przeniesienie" opłaty na następny rok. Dodatkowo, to, co nam Ecco próbowało zaproponować w zamian za Majorkę wołało o przysłowiową pomstę do nieba. Nie dość, że z dopłatą, to jeszcze w gorszym standardzie i oczywiście całkiem w innym kierunku, którego nie mieliśmy w planie odwiedzać. Dopiero po mojej karczemnej awanturze otrzymaliśmy ofertę zastępczą, którą "na otarcie łez" byliśmy w stanie z małżonką zaakceptować. Koledzy niestety zostali na lodzie. Jednak nie zaproponowało tej oferty Ecco, które do końca miało nas w d... , tylko Wakacje.pl. Sytuacja zaowocowała moim dużym artykułem na forum dyskusyjnym, ale, jak widzę, obserwując aktualne wypowiedzi na turystycznych forach internetowych, sytuacja w Ecco ani na jotę nie uległa poprawie. Nadal jest to przysłowiowe "dno, pompka i organki".
Piszę o tym po to, żeby przestrzec potencjalnych maratończyków przed tym biurem. Jeśli planujemy wyjazd sezonu czy jakikolwiek inny wyjazd, to nigdy z Ecco Hollyday.
No, ale teraz już na temat. Pomny przykrych doświadczeń, w tym roku zarówno podróż jak i hotel rezerwowałem, korzystając z firm zagranicznych i dopiero ta opcja dała pełne powodzenie.
Rys.1 - przed startem
Wylot zaplanowaliśmy z Berlina, co jest najlepszym rozwiązaniem dla mieszkańców województwa zachodniopomorskiego. Dojazd samochodem ze Szczecina na lotnisko Tegel to około 2,5 godziny, samochód można zostawić na strzeżonym parkingu przy lotnisku (57 euro za tydzień, co przy 3-ch osobach daje 2,7 euro na dobę, a więc praktycznie darmo...). Lecieliśmy liniami Air Ber-lin, oferującymi nam nowiutkie airbusy 320 (przy zabukowaniu lotu z półrocznym wyprzedzeniem opłata w obie strony wyniosła 160 euro za osobę). Wybraliśmy hotel Colon (3 gwiazdki, WB) w samym centrum starej Palmy, co pod każdym względem okazało się strzałem w dziesiątkę. Pokój 3-osobowy z łazienką w całkiem przyzwoitym standardzie to po sezonie koszt 59 euro za dobę (wychodzi po ok. 80 PLN na osobę, a więc taniej niż np. na polskim wybrzeżu...)
Palma de Mallorca
Do Palmy przylecieliśmy w czwartek o 20:40. Do hotelu dotarliśmy bez żadnych problemów. Taksówka z lotniska kosztuje niby 12 euro (tyle taksometr pokazywał na miejscu), ale pan taksówkarz wykonał przy taksometrze jakieś "czary-mary" i natychmiast zrobiło się 18 euro. Na pewno nie był to napiwek, bo ten wynosi 10 %, więc jednak na wszelki wypadek proponuję ustalić cenę przed kursem, bo trudno dyskutować później z osobą, która udaje, że nie zna żadnego słowa w języku innym, niż kataloński. Można było również dojechać autobusem nr 1 na Plaza Espanya, ale konieczności przejścia na piechotę około 400 metrów z ciężkimi bagażami skutecznie zniechęciła nas do tej opcji.
Początkowo bardzo nas korciło, żeby już w tym samym dniu zaliczyć Palmę "by night", ale w końcu rozsądek wziął górę i po kolacji zmęczeni podróżą poszliśmy lulu.
Rys.2 - bajeczna plaża na wyciągnięcie ręki...
Ranek powitał nas pięknym niebieskim niebem i temperaturą 20 stopni. Majorka jest największą wyspą archipelagu Balearów, położoną na Morzu Śródziemnym w odległości 82 km od brzegów Hiszpanii. Bez cienia przesady można określić ją jako turystyczny raj - każdy może znaleźć tu coś dla siebie. Z jednej strony mamy egzotykę: palmy we wszystkich możliwych odmianach, piaszczyste plaże z kryształowo czystą wodą ogrzewane podzwrotnikowym słońcem, pomarańczowe i cytrynowe sady, bajecznie pachnące kwiaty migdałowców i innych tropikalnych "wynalazków", z drugiej - mniej znane oblicze wyspy: urocze wioski w dolinach Sierra de Tramuntana, klasztory na szczytach wzgórz i zapierające dech w piersiach jaskinie.
W Palma de Mallorca, która jest stolicą wyspy, żyje połowa ludności całej wyspy, tj. około 320 ty-sięcy. Na pierwszy dzień zaplanowaliśmy zwiedzanie Palmy i odwiedziny biura maratonu. Okazało się, że z naszego hotelu rzeczywiście wszędzie jest blisko. Po 5-ciu minutach jesteśmy na Plaza de Espa-nya, będącym odpowiednikiem np. Termini w Rzymie, tzn. centrum komunikacyjnego Palmy.
Tu są usytuowane przystanki wszystkich miejskich linii autobusowych, dworzec autobusów pod-miejskich, stacja kolejowa oraz oczywiście informacja turystyczna, którą odwiedzamy na początku. Obładowani mapami, folderami i informatorami udajemy się w dalszą drogę. Mijamy Plaza Mayor i zanurzamy się w atmosferę wąskich uliczek starej Palmy. Przez Plaza Frederic Chopin i dalej uroczymi uliczkami dochodzimy do najpiękniejszej budowli w Palmie, wznoszącej się tuż przy nabrzeżu, katedry La Seu. Widok zapiera dech w piersiach. Jej początek datowany jest na rok 1230, jednak wystrój powstawał i był uzupełniany przez wiele epok. Na początku XX w. rozpoczęto renowację, którą kierował słynny Antonio Gaudi. Patrzymy w górę. Każdy ze szczegółów portalu chciałoby się oglądać w nieskończoność. Jest w nich coś monumentalnego, ponadczasowego. Dzisiejsze wejście do katedry znajduje się z boku budowli. Bilet wstępu kosztuje 4 euro. Droga do wnętrza Katedry wiedzie przez muzealny skarbiec. Średniowieczny relikwiarz, wspaniałe lichtarze wykonane według projektu Gaudiego, średniowieczne, ołtarzowe malowidła, niesamowicie zdobione sklepienie, trudno pogodzić nasze skromne możliwości czasowe z chęcią przeżycia wszystkiego, co tutaj jest zebrane. Wychodzimy z katedry. I zaraz pierwszy polski akcent. W sklepie z pamiątkami przy katedrze obsługuje nas pani Dorota – młoda Polka, mieszkająca i pracująca tu od dwóch lat.
Ponieważ do godziny 14-tej, o której zostanie otwarte biuro maratonu, mamy jeszcze sporo czasu, postanawiamy przespacerować się nabrzeżnym bulwarem. Przechodzimy obok budynku dawnej giełdy towarowej La Llotja i dalej deptakiem Passeig des Born. Po drugiej stronie katedry wznoszą się mury Palau de L’Almudaina, dawnego zamku królewskiego. Skręcamy w stronę centrum. Na wschód od katedry napotykamy ukryte wśród uliczek starówki Banys Arabs, Łaźnie Arabskie, następnie zwiedzamy kościół Basilica de Sant Francisco, położony w starej części miasta niedaleko katedry, oraz Museo de Mallorca z bogatymi zbiorami z epoki kultury talajockiej i z czasów pano-wania Arabów na wyspie.
Niestety, ani się nie obejrzeliśmy, jak zaczęło się ściemniać, więc czas na biuro maratonu. Mieści się ono w namiotach przy bulwarze Ronda Migjorn, blisko Museo Es Baluard. Wszędzie widać perfekcyjną niemiecką organizacj (organizatorem maratonu jest niemieckie biuro, mieszczące się w Hannoverze). Po pobraniu numerów zwiedzamy część targową, ale - po dokonaniu zakupów na targach w Berlinie, które przy okazji maratonu odwiedziliśmy miesiąc wcześniej - nie znaleźliśmy tu dla siebie nic szczególnie atrakcyjnego, zarówno pod względem cen, jak również asortymentu. Wracamy spacerkiem do hotelu, po drodze wstępując na pizzę i piwo, które wyśmienicie smakuje po całodziennym trudzie.
Rys.3 - widoki zapierające dech w piersiach
Valldemossa i Palma – cd.
Dzisiaj sobota. W planie drugi i chyba najważniejszy na Majorce polski akcent - Valldemos-sa, a po południu dalsza część zwiedzania Palmy autobusem i na koniec pasta party.
Valldemossa to urocze górskie miasteczko, z pełnymi zieleni ulicami i domami w tradycyj-nym, majorkańskim stylu. Na pierwszy plan wysuwa się tu jednak klasztor kartuzów, w którym zi-mę na przełomie 1838 i 1839 roku spędzili Fryderyk Chopin i George Sand. W miejscowych sklepach można kupić sporo pamiątek związanych z tym wydarzeniem, łącznie z powieścią George Sand "Zima na Majorce" w kilku wersjach językowych. Charakterystycznymi pamiątkami z Vall-demossy są również ceramiczne tabliczki z wizerunkiem miejscowej świętej, którą jest Santa Cata-lina Thomas. Takie same tabliczki można znaleźć wmurowane przy drzwiach wejściowych prawie każdego domu.
Wstęp do klasztoru to 7,5 Euro od osoby, jednak z pewnością warto odżałować ten wydatek. Do zwiedzania udostępniony jest klasycystyczny kościół z 1751 roku, cele zakonników, klasztorna biblioteka, apteka, oraz cele Chopina i George Sand, w których zorganizowane małe muzeum po-święcone pobytowi tej pary w klasztorze. Ciekawostką są też sympatyczne ogródki kwiatowe przy każdej z mnisich cel, z których można oglądać dolinę. W innych celach prezentowane są książki i obrazy należące do arcyksięcia Louisa Salvadora, prasa drukarska z XVI wieku oraz pejzaże gór Sierra de Tramuntana z XIX i XX wieku. Do klasztoru przylega Pałac Króla Sancho I z 1311 roku. Przed opuszczeniem klasztoru wzięliśmy udział w koncercie muzycznym, odbywającym się codziennie w sali koncertowej Pałacu Króla Sancho (udział w koncercie wliczony jest w bilet wstępu). Majorkańscy pianiści młodej generacji interpretują dzieła Fryderyka Chopina, ze szczególnym uwzględnieniem tych, które skomponował w czasie pobytu w klasztorze.
Do Palmy wracamy autobusem koło 16-tej i od razu wsiadamy do następnego autobusu, który obwozi turystów po najciekawszych miejscach Palmy. Jest to piętrus z odsłoniętym tarasem widokowym na górze, co stwarza doskonałe warunki do obserwacji i robienia zdjęć. Dostajemy słuchawki i możemy słuchać objaśnień pilota, niestety tylko po hiszpańsku i angielsku. Cena jest trochę zaporowa – 13 euro za osobę, jednak, o ile ma się ochotę i czas, można nie wysiadać z autobusu prak-tycznie do końca dnia. 1,5-godzinna trasa autobusu wiedzie przez wszystkie najciekawsze miejsca Palmy, a więc Es Baluard, La Feixina, La Llonja, Castel de Bellver, Parc de la Mar, Consolat de la Mar, katedra La Seu, Jardi de s’Hort del Rei, Palau de l’Almudaina, Poble Espanyol i oczywiście Plaza de Espanya. Dokładniejsze opisanie wszystkich tych miejsc zajęłoby kilka następnych stron, dlatego bardziej zainteresowanych tematem muszę odesłać do przewodników i internetu.
Rys.4 - na mecie... kolorowo, ciepło, tropikalnie
Wykonujemy autobusem półtorej pętli, wysiadamy przy Passeig de Sagrera i spacerkiem kierujemy się do podnóża katedry La Seu, gdzie do godziny 20-tej można spożyć tradycyjną pasta-party. Do wyboru dwa rodzaje makaronu i dwa sosy, a więc raczej standard. Dodatkowo otrzymuje się napój (woda mineralna i wino) oraz owoce. Posiłek spożywamy w uroczej scenerii, przy hiszpańskiej mu-zyce, płynącej z estrady. I to już koniec na dzisiaj. Spacerek do hotelu zajmuje nam 20 minut. Trze-ba trochę odpocząć, bo jutro "część artystyczna" wycieczki.
Marathon Palma de Mallorca
Wstajemy dość wcześnie. Śniadanko, startowe ciuszki i spacerkiem na start, który mieści się na bulwarze Migjorn. Po drodze spotykamy całe grupy innych uczestników biegów (maraton, półmaraton i 10 km), których, jak później podał organizator, było w sumie około 3-ch tysięcy. Na miejscu kłębi się już różnokolorowy tłumek i gęstnieje z każdą chwilą. Przeważają Niemcy i Hiszpanie, ale jest też dużo biegaczy innych nacji, widziałem nawet Amerykanów z Chicago. Organizacja podobnie bez zarzutu, jak w biurze maratonu. Nawet przy toj-tojkach nie ma dużych kolejek. Oddaję torbę do depozytu, dostaję tradycyjnego kopniaka od moich Pań, które wyruszają na trasę dopiero za godzinę i idę na start.
Tradycyjne odliczanie i już jesteśmy na trasie. Maraton i półmaraton wystartował równocześnie, więc na trasie jest około 2,5 tysiąca osób. Rozstaniemy się na 20-tym kilometrze, kiedy to uczestnicy półmaratonu wrócą na metę, a my skierujemy się w lewo, w stronę Playa de Palma. Temperatura na starcie około 20 stopni, jednak podnosi się z każdą chwilą, dodatkowo daje się odczuć wysoka wilgotność powietrza (organizator podawał na starcie 87%...).
Biegniemy promenadą Passeig de Segrera, potem Paseo Maritimo, aż do Porto Pi, gdzie jest pierwszy nawrót. Cały czas piękne widoki, które dodatkowo podkreśla pogoda, nie sprawiająca dziś żad-nych niemiłych niespodzianek. Po 8-mym kilometrze następny nawrót i skręcamy w stronę starej Palmy. Następne 10 km to przede wszystkim wąskie (bardzo często 2,5 – 3 m) uliczki, mnóstwo ostrych zakrętów, ale jednocześnie troszkę odpoczynku od przyświecającego coraz bardziej sło-neczka. Na 20-tym kilometrze wracamy na bulwar, półmaraton finiszuje a my skręcamy w lewo w stronę Playa de Palma. Ja lekko przyspieszam, żeby swoim zwyczajem drugą połówkę przebiec szybciej niż pierwszą, ale już po 25-tym widzę, że nóżka niestety nie podaje. Czuć wyraźnie zmęczenie po piątkowym i sobotnim 12-godzinnym intensywnym zwiedzaniu, troszkę przypadkowe jedzenie i oczywiście wysoka wilgotność oraz temperatura (w tej chwili już około 30-tu stopni) też robią swoje.
Daję sobie na luz, zmniejszam tętno do 135 i przestaję myśleć o biegu, rozkoszując się pięknymi widokami. Do nawrotu w Playa de Palma biegniemy równolegle do wybrzeża, ale kilkaset metrów od niego. Na wysokości Can Pastilla okazuje się, że Majorka to nie same rezydencje i 5-gwiazdkowe hotele. Biegniemy przez dzielnice, gdzie wyraźnie daje się zauważyć niższy status finansowy mieszkańców. Dopiero przed Playa de Palma trasa wiedzie deptakami i alejami wśród palm, markowych hoteli, apartamentowców, ambasad i rezydencji. Na 30-tym kilometrze ostatni nawrót. Pozostałe 12 km to w większości wspaniała promenada obsadzona palmami i nadmorskie, spacerowe ścieżki. Pomału dochodzę do większej, barwnej grupy biegaczy. Okazuje się, że są to 4 hiszpańskie małżeństwa z Sewilli w wieku 35 – 40 lat, które, jak wynika z rozmowy, mają dość oryginalny sposób biegania.
Otóż nie interesują ich indywidualne wyniki biegów, tylko czas grupy, który liczą jako łączny czas czterech ostatnich w grupie. I absolutnie tymi ostatnimi nie są wyłącznie panie... W tym samym składzie byli miesiąc temu w Berlinie, dzisiaj zamierzają pobić rekord. Życzę im tego i troszkę przyspieszam, bo do mety zostało już tylko około 4 km. Coraz więcej kibiców na trasie pozdrawia nas i dopinguje do jeszcze większego wysiłku. Zresztą na całej trasie były orkiestry, zespoły etniczne i bębnowe, dwie brazylijskie grupy tańczące sambę (te dziewczyny... śnią mi się do dziś...), oczywiście grupy flamenco i kilka miejsc z muzyką mechaniczną.
Rys.5 - medal - nagroda dla wszystkich kończących
Ostatnie kilkaset metrów biegniemy w szpalerze ludzi, widzę Grażynkę, która macha mi i pstryka ostatnią fotkę na trasie. Na mecie spiker wyczytuje wszystkich wbiegających, witając ich podaje imię, nazwisko i państwo. Po słowach "Herzlich willkommen Adam (z nazwiskiem jak zwykle są olbrzymie problemy...) aus Polen" aplauz jakby się trochę wzmaga, ale to chyba tylko subiektywne odczucie szczęśliwego biegacza... Dostaję medal i przechodzę do stołów z napojami i poczęstunkiem. Na szczególną uwagę zasługuje zimne piwo o doskonałym smaku, uwaga: bezalkoholowe!!! Sytuacja spotykana u nas nader rzadko. Okolicznościowe fotki, uściski i całuski od moich Pań i spacerek do hotelu.
Okazało się, że maraton jednak był bardzo trudny. Świadczy o tym czas zwycięzcy – Jorgens Marc, 30-latek z Niemiec, nabiegał 2:35’58'', a więc teoretycznie maraton mógłby wygrać lepszy polski amator. Ponadto tylko 19-tu zawodników złamało 3 godziny. Na liście znalazłem jeszcze jednego zawodnika z Polski – 35-latka Tomka Godlewskiego, który ukończył maraton w bardzo dobrym jak na te warunki czasie 3:22’47”, co dało 17-te miejsce w kategorii. Tomku, jeśli odwiedzasz Maratony Polskie odezwij się, chętnie podzielę się z Tobą wrażeniami. Ja z czasem 4:08’45” byłem 14-ty w kategorii M55 (na 60 startujących w tej kategorii). Było to dla mnie miłym zaskoczeniem, bo czas absolutnie na takie miejsce nie wskazywał. Maraton ukończyło 925 zawodników. Moje Panie na swoim dystansie również spisały się świetnie. Grażynka w tych trudnych warunkach wykręciła ten sam czas, co tydzień temu w Poznaniu a Gosia nawet złamała życiówkę! Bardzo serdecznie gratuluję.
Po kąpieli, posiłku i krótkim odpoczynku decyzja: Jedziemy do Playa de Palma. Moje dziewczyny chcą zobaczyć najładniejszą część trasy maratonu. Na Plaza de Espanya wsiadamy do autobusu nr 15 i po 40-tu minutach jesteśmy na miejscu. Wracamy pieszo bajkową promenadą, wśród wspa-niałych palm, rozkoszując się pięknie zachodzącym słońcem, lazurowym oceanem, ciszą i spokojem. Po dwóch godzinach wolniutkiego spaceru nasze nogi dochodzą do wniosku, iż mają już dość wrażeń na dziś, więc pozostałą część trasy do hotelu pokonujemy autobusem.
Soller, Port de Soller
Poniedziałek, ostatni dzień pobytu, postanowiliśmy poświęcić na wyjazd do Soller. Jako środek lokomocji wybraliśmy staroświecki pociąg z początku dwudziestego wieku. Pociąg odchodzi z Palmy ze stacji przy Eusebio Estada naprzeciwko Plaza de Espanya. Codziennie ze stacji odprawianych jest sześć pociągów w kierunku Soller, ale tylko dwa z nich – odjeżdżające o 10:50 i 12:15 – zatrzymują się przy punkcie widokowym Mirador Pujol de’n Banya, skąd można podziwiać panoramę Soller i wykonać kilka pamiątkowych fotek. Bilet na linię "z przystankiem" jest droższy od normalnej i kosztuje 9 euro.
Pociąg po minięciu uboższych dzielnic Palmy zmierza w stronę sympatycznej wioski Bunyola, za którą podróżujących czeka przejazd przez 13 tuneli, z których najdłuższy – Tunel Mayor – ciągnie się przez 3 kilometry. Po przejechaniu 27 kilometrów pociąg dociera do Soller.
Soller słynęło kiedyś z uprawy owoców cytrusowych, stąd wzięła się nazwa doliny, w której leży – Valle de los Naranjos – Dolina Pomarańczy. W samym Soller można przejść się do dwóch tamtejszych muzeów: Casa de Cultura i Muzeum Historii Naturalnej Balearów (z położonym obok ogrodem botanicznym) lub wypić drinka przy którejś z kafejek przy Plaza Constitucio, podziwiając przy okazji secesyjne fasady Banco de Soller i kościoła Sant Bartolomeo. Z Soller pojechaliśmy zabytkowym tramwajem z 1911 roku do leżącego opodal Port de Soller. Podróż ta przysporzyła nam dużo wrażeń. W tramwaju nie ma żadnej amortyzacji, stan torowiska jest fatalny a do tego dochodzi brak jakiejkolwiek barierki, która odgradzałaby siedzenia pasażerów od świata, żwawo przesuwającego się na zewnątrz (tramwaj jedzie dosyć szybko).
Port de Soller to małe, spokojne miasteczko, położone nad urokliwą zatoczką. W dawnych czasach wyruszały stąd statki obładowane produktami rolniczymi z tarasów wokół pobliskiego Soller. Przy ciągnącej się wzdłuż nabrzeża promenadzie, wśród palm, jest sporo sklepów i restauracyjek, a na niedużej, piaszczystej plaży obok portu jachtowego, można się wykąpać. Z portu jachtowego można wybrać się na wycieczkę łodzią do zatoki Sa Calobra, my wybraliśmy pieszą trasę do latarni morskiej, skąd rozciąga się wspaniały widok na zatokę i miasteczko. W drodze powrotnej zatrzymujemy się w uroczej małej knajpce, jak większość w tym regionie specjalizującej się w daniach rybnych i zamawiamy sardynki z rusztu z sałatką i piwo. Smakują wyśmienicie, podobnie jak piwo. Do Palmy wracamy autobusem, odjeżdżającym co pół godziny z przystanku przy plaży.
Epilog
I tak się kończy nasza wyprawa na Majorkę. Zwiedziliśmy wiele cudownych miejsc i przeżyliśmy tu niezapomniane chwile, jak na każdym egzotycznym wyjeździe. Wykonaliśmy prawie 500 fotek, które będą nam przypominać tę piękną wyspę. Przydałoby się jeszcze parę dodatkowych dni, ale trzeba niestety wracać do pracy. Jednak jest następna okazja, żeby się tu spotkać – grudniowy Calvia Marathon Mallorca.
A więc hasta la vista, Mallorca, hasta la vista, amigos.
P.S. Wszystkim zainteresowanym udzielę oczywiście wszelkich dodatkowych wskazówek i informacji, które z braku miejsca nie mogły się znaleźć w powyższym opisie. Dane kontaktowe do mnie są na wizytówce.
|