Generalnie knedliki z mięsem i zasmażaną kapustą chodziły za mną od dłuższego czasu. Urlopy spędzone w Czechach i sąsiedniej Slowacji zrobiły swoje; tęsknota za tamtejszą kuchnią była bardzo silna.
Od pomysłu do realizacji droga niedaleka tak, więc już około jesieni zacząłem śledzić wątek Pragi na forach internetowych i stronie praskiego maratonu. Przyznam, że oprócz informacji o ilości uczestników w poprzedniej edycji sięgającej ok. 10 tys. I silnej obsadzie afrykańskich zawodników ( to mnie akurat nie dotyczy gdyż przybiegam na metę z reguły około 2 godziny po nich) niewiele znalazłem.
Rys.1 - Z ”działaczami” na starym rynku - w tle meta
Po zakończeniu maratonu okazało się, dlaczego tak niewiele osób podejmowało wątek Pragi. Bieg ukończyło jedynie 102 Polaków, co na tak bliską odległość od naszej granicy wydaje się bardzo małą liczbą. Muszę chyba najpierw wyjaśnić, czym jest dla mnie bieganie?.Chyba sposobem na życie. Wykorzystuję też je, jako pretekst do zwiedzania i każdy wyjazd na imprezę biegową musi być połączony ze zwiedzaniem, przepraszam wykorzystujemy, bowiem wyjazd jest uzgadniany z moimi „działaczami”, czyli Żoną i przyjaciółmi Izą i Olkiem.
Działacze jak to działacze nie biegają natomiast są bardzo aktywni na trasie i ich głównym celem jest wspierać mnie duchowo podczas biegu. Na razie próby namówienia Ich do aktywnego biegania spełzły na niczym. Zapisałem się miesiąc przed terminem; opłata kilka dni później, niestety wpisowe nie jest najtańsze, bowiem 70 Euro przy obecnym kursie zabolało nieco w kieszeni. Ale wiadomo wyjazd za granicę musi kosztować.
W sobotę przed biegiem pobudka o 5 rano w samochód po Izę i Olka do Łodzi i w drogę. Nieco po czwartej po południu sympatyczna rozgadana Czeszka w recepcji hotelu wręczyła nam klucze do pokoju na VI piętrze. Szybka kąpiel. Dosłowne zejście z hotelu do metra (w zasadzie hotel usytuowany był nad stacją metra) i na starówkę, bo tam pewnie będzie biuro zawodów. Niestety tam go nie było czego nie doczytałem w regulaminie.
Do tej pory zawsze biuro znajdowałem w miejscu startu biegu. Na szczęście niedaleko rynku starego miasta, organizator ustawił pewnie dla takich „zagubionych” jak ja namiot –informację. Tam nieco już znużony ale uprzejmy młody człowiek poinformował nas, że Biuro maratonu mieści się w Łaźniach miejskich a to jest po drugiej stronie Wełtawy kilka kilometrów stąd. Całe szczęście, że nie wpadłem na pomysł żeby odebrać pakiet startowy przed maratonem, pewnie nerwy zjadły by mnie całkiem.
Nie wiem nawet czy byłoby to możliwe. Czas uciekał i po niecałej godzinie byliśmy przy pomocy komunikacji miejskiej przed bramą biura zaworów. Uff nareszcie. Pierwsze spojrzenie i widać, że organizatorzy znają się na rzeczy i robią imprezy biegowe nie pierwszy raz. Ilość wystawiających się firm sprzedających sprzęt dla biegaczy nie do spotkania na polskim biegu, przynajmniej mojej karierze biegowej.
Rys.2 - Start maratonu
W sumie naliczyłem kilkanaście dużych stoisk, na których można było sobie kupić dosłownie wszystko do biegania. Bardzo dużo ulotek o innych maratonach z całego świata w tym również z Polski. Pakiet startowy taki jak wszędzie: torba, plecak o dość awangardowej linii, firmowa koszulka, szampon do włosów od sponsora- firmy kosmetycznej, plaster na odciski plus ulotki.
Pasta party ze względu na kolejkę mającą chyba ze sto metrów odpuszczona, zresztą moi działacze zaczęli się dopominać jeść a zatem decyzja, że jedziemy jeszcze na krótki spacer na starówkę i kolację z makaronem plus koniecznie czeskie piwo. Organizatorzy już zaczęli rozstawiać swoje klamoty zajmując przy tym pół rynku. Widać kto na maraton – na plecach charakterystyczny czerwono-niebieski plecak.
Dzień maratonu. Rano z racji na szybki dojazd do rynku można było nie zrywać się aż tak wcześnie. W metrze za darmo jeździ się do godziny 15 na numer startowy- fajnie. Na rynku czuć już atmosferę wielkiej imprezy. Widać zawodników z całego świata, przeważają jednak Włosi i Hiszpanie trudno o czeski język – prawdziwa wieża Babel.
Rys.3 - na trasie
Na mojej czapce na szczęście też jest naszywka Poland co brzmi dumnie no i działacze w koszulkach z orłem na piersi. Robi się gorąco patrzę w górę i nie widzę żadnej chmurki. Pewnie będzie nieźle myślę. Ustawiam się w swojej alejce, czyli w przedziale dla numerów 1500-2000. Przy mnie stoi peacemaker z balonikiem na 4.00. Ok. jest dobrze nie odpuszę Go.
Sygnał i po 3.5 minutach od sygnału przekraczam linię startu nieco już spocony. Stare miasto, zabytki, zespoły muzyczne grające od czeskiej polki do heavy metalu oraz kibice powodują, że pierwsze kilometry upływają bardzo szybko. Trzymam się grupy na 4.00 i momentami wydaje mi się, że biegniemy za wolno...
Na 26 kilometrze z naprzeciwka mijają nas Kenijczycy, którzy chyba biegli już z mety do hotelu, domyślam się, że Ci akurat nie wygrali tego ślicznego Golfa, który stał dla zwycięzcy przy starcie. Nie wyglądali też na specjalnie zmęczonych… Nie powiem żeby od tego momentu biegło mi się łatwiej. Na szczęście, chociaż na godzinę pojawiły się chmury. Na 30 km, 2.47 ale to był łabędzi śpiew. Nieustanne zbiegi i podbiegi oraz upał zrobiły swoje. Od 33 km ściana jak z podręcznika Skarżyńskiego. Postanawiam odpuścić grupę i cało dobiec do mety.
Rys.4 - Most Karola
Siódmy maraton i wydawało mi się, że znam już możliwości swojego organizmu. Jutro przeanalizuję gdzie popełniłem błąd: 8 godzin za kółkiem, bieganie dzień wcześniej za biurem maratonu czy pogoda?. Byłem już pewien, ze nie będzie życiówki i walczę o honor. Końcówka po pięknym dywanie wśród szpaleru kibiców powodują przypływ radości tak ja to pamiętam bo „działacze” twierdzili , że euforii u mnie nie widzieli, widzieli raczej krańcowe wyczerpanie. Jest meta po 4 godzinach i 11 minutach brutto na miejscu 1905 w stanie delikatnie mówiąc nie najlepszym. Chyba wolę temperatury bliżej 10 st C.
Będzie co poprawiać. Na mecie spodziewałem się w kraju piwoszy złocistego napoju a tu niespodzianka butelka wody – też dobrze. Nie można wierzyć temu co piszą na forach. Maraton ukończyło jednak „tylko” ok. 3900 osób, co jest dla mnie zaskoczeniem. Spodziewałem się większej liczby. Chyba sporo osób zeszło z trasy; część kibiców na trasie miało numery startowe maratonu – już wiem czemu.
Następny dzień to klasyczne zwiedzanie Pragi o zgrozo głównie na nogach, no ale nie mogę zwieść moich działaczy.
Rys.5 - Takich podbiegów było więcej
Do dzisiaj widzę na schodach wieży tortur na Hradcanach Włocha schodzącego tyłem do piwnicy z grymasem na twarzy. Krótkie pytanie do niego „po maratonie”? wyjaśnia wszystko. A co z knedlikami?. Knedliki oczywiście były i gdzieżby indziej niż w restauracji u Szwejka. Smakowały wyśmienicie. Warto było pobiegać te cztery godziny. Droga powrotna to jeszcze muzeum Skody w Mlada Boleslaw z pięknymi motocyklami bo od tego zaczynali i prześlicznymi starymi samochodami.
Na ulicach większość spotykanych samochodów to „Szkodowki” ale nie jest to dziwne w mieście gdzie produkuje się Skody. Polecam Pragę.
|