|
W sobotnie popołudnie Speleo Salomon wyjechało na etap rowerowy jako pierwszy zespół.
Po pół godzinie jednak drogi na mapie przestały pokrywać się z rzeczywistością i zaczęła się ruletka: ci co mieli
więcej szczęścia znajdowali dobrą ścieżkę, ci co mieli go mniej szukali odpowiedniego wariantu kilkanaście minut.
Nasi szczęścia nie mili i razem z jednym z zespołów ekwadorskich, stracili całą przewagę. Po pięciu godzinach i ok. 60 km pedałowania jako czwarci, już po zmroku, dojechali do przeprawy linowej w Tarabita. Jeszcze 3 lata temu była tam szeroka, utwardzona droga ale po wybuchu wulkanu strumień lawy zmiótł ja z powierzchni ziemi.
Miejscowe władze, aby uniknąć ponownych zniszczeń, wykopały więc w tym miejscu głębokie na 50, szerokie na 100 metrów koryto, a drogę zastąpiono linami. Na jednej z nich na drugą stronę przejeżdżali zawodnicy, na drugiej podczepiano rowery. Jako pierwsi zadanie pokonali Ekwadorczycy z najmocniejszego krajowego zespołu, tuz po nich Hiszpanie, Francuzi oraz Speleo z 30 minutami straty. O godzinie 21, po szybkim posiłku i zmianie butów, zaczynali trekking.
Z wysokości 2500 m npm, na której dżungla była bujna a temperatura wynosiła ok. 15 stopni, wspięli się niemal na 3900 m npm do Cumbre Mulmu. Tam zrobiło się zupełnie zimno i mokro a wysoką roślinność zastąpiły trawy i mgły ekwadorskich highlands. Pojawiły się też ścieżki, których nie było na mapie. Mimo tego, że zespół miał w swoim składzie Galo (który uzupełniał braki mapy wskazówkami od rdzennych mieszkańców), nie udawało się bezbłędnie znaleźć dróg do kolejnego punktu kontrolnego.
Ilustracje: Monika Strojny (2009) | | | | | | | | | |
W środku nocy Piotrek Kosmala zaczął mieć problem z oddychaniem. Prawdopodobnie także z powodu zimna, powyżej 3700 na jednym z niekończących się podejść, zaczęło brakować mu powietrza. Idąc już bardzo wolno doszedł na 3900, gdzie zlokalizowany był punkt kontrolny i liczył na to, że gdy zejdzie do strefy zmian 400 metrów niżej, płuca znów zaczną pobierać wystarczająco dużo tlenu.
Niestety nawet na tej wysokości nadal był bardzo osłabiony i z trudem łapał oddech i zespół podjął trudną ale jedyną dobrą decyzje o wycofaniu się.
W punkcie medycznym Piotrek dostał tlen ale nie mógł już kontynuować zawodów. W tym samym namiocie, w niedziele nad ranem, pomocy lekarskiej udzielano jeszcze co najmniej 5 zespołom, z których wszyscy, nawet ekwadorscy zawodnicy, cierpieli z powodu wysokości. Dla bezpieczeństwa oni także rezygnowali z rywalizacji.
W poniedziałkowy poranek w wiosce Lechugal na metę, po emocjonującym finiszu, jako pierwsi przybyli Hiszpanie z Buff Thermocool, wyprzedzając na kajakach Team Ekwador. Po 49 godzinach ścigania różnica miedzy nimi wyniosła 1 minutę i 50 sekund! Trzecim zespołem 360 km rajdu był także zespół z Ekwadoru.
Mimo kłopotów Speleo Salomon (tym razem w składzie Sarah Clark, Galo Tamayo, Mike Johnston, Piotrek Kosmala) pewnie wrócą do Ekwadoru za rok czy dwa. Pewnie z dłuższą, co najmniej tygodniowa aklimatyzacją u stop wulkanów i z tak cennym i rzadkim doświadczeniem na wysokościach, gdyż rajdy adventure niemal nigdy nie są rozgrywane tak wysoko.
A ponieważ rajd Huairasinchi był eliminacja Mistrzostw Świata 2009, za rok lub dwa może on być także najważniejsza impreza adventure race.
|
| | Autor: Katarina, 2009-02-23, 13:42 napisał/-a: no faktycznie... pagóry jak smoki! 30000m! ;) | |
|
|
| |
|