2014-09-14
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Budapeszt 2014 - dziennik z podróży (czytano: 1042 razy)
Decyzja o terminie długiego urlopu zapadła dopiero z końcem sierpnia, dlatego też nie miałem wcześniej zaplanowanego kierunku podróży. Tak się jednak złożyło, że na maratonach polskich zobaczyłem informację o Półmaratonie w Budapeszcie i po krótkiej naradzie postanowiliśmy z moją drugą połową, że pojedziemy tam i my. Nie miał to być typowy wyjazd na zawody, ale kilkudniowy pobyt turystyczny, tak zazwyczaj traktuję starty zagraniczne. Długo się nie zastanawiając wybraliśmy opcję jazdy pociągiem, co prawda czasochłonną ale i ekonomiczną. Miejsce zakwaterowania znaleźliśmy na popularnym portalu społecznościowym. Kwatera prywatna nie wymusza zameldowania i wymeldowania w ściśle określonych godzinach. Zależało nam na tym ze względu na wczesną godzinę przybycia i późną godzinę wyjazdu. Ważną zaletą takich podróży jest samodzielne przygotowanie posiłków wg hasła: Jesz co chcesz! Na miejscu byliśmy krótko przed g. 09:00 i po zapoznaniu się ze schematem komunikacyjnym miasta ruszyliśmy do naszej bazy. Pierwsze wrażenie z dworca kolejowego nie było najlepsze, bo jego stan mówiąc szczerze przypominał scenografię z filmów Stanisława Barei. Architektonicznie wyprzedziliśmy ich o kilkanaście lat... Ciekawie, ale przestarzale rozwiązaną mają sprawę biletów na różne środki lokomocji, bo korzystając z takiej formy przejazdu trzeba skorzystać z tzw. biletu transferowego i pamiętać o dobiciu go po przesiadce. Wtedy było wiadomo, że nie kupimy biletu tygodniowego. Zamieszkaliśmy w willi miejskiej sprzed II wojny światowej w cichej okolicy po stronie Budy ( to jest ta bardziej pagórkowata część miasta). Do mostu Małgorzaty mieliśmy około kilometra. Pierwszy dzień to były zakupy spożywcze i długi spacer przez centrum do parku miejskiego, gdzie miały być start i meta zawodów. Odległość jaką pokonaliśmy pieszo wyniosła 11km i zdecydowaliśmy, że od teraz będziemy liczyć przebyte kilometry. Drugiego dnia najważniejszym punktem była wyspa Małgorzaty, która ma nie tylko ścieżkę dla biegaczy, ale minizoo, termy, centrum sportowe, hotel i spa, a także historyczne budowle sakralne oraz ruiny, jako pozostałość po wizycie wrogich najeźdźców. Rzeczywiście przypomina ona naszą poznańską Maltę, tylko, że Malta to dziura z wodą, za to wyspa Małgorzaty jest jak korek do tej dziury. Wieczorem zrobiliśmy jeszcze obchód pomiędzy mostami podziwiając pięknie oświetlone zabytki na czele z Parlamentem. Piątek zamknęliśmy wynikiem 12km. Na sobotę w naszym rozkładzie dnia był odbiór pakietu i relaks w Termach Szecheneya. Polecam, nie tylko sportowcom, naprzemienne kąpiele w 38*C i w 18*C, ale koniecznie w tej kolejności!!! To dobra zaprawa przed zimą. Dzień przed startem dopisaliśmy kolejne 13km! Niedziela zaczęła się bardzo wcześnie, bo start był o godz. 09:00, a trzeba jeszcze dojść z domu! Na miejscu jak zwykle tłum ludzi za potrzebą. Co oni jedzą przed biegiem?! Strój startowy miałem pod spodem, więc zrzuciłem wierzchni ubiór i stanąłem gotowy w swojej strefie, jeżeli mając 40km łażenia w nogach można być gotowym do startu. Już po 2 kilometrach wiedziałem, że 1:30 muszę zostawić na inną okoliczność. Skupiłem się na utrzymywania przyzwoitego tempa biegu i podziwianiu widoków, choć tę część miasta miałem w małym palcu. Po 10km zegarek pokazał 45:08, nie najgorzej, ale druga część trasy była bardzie wymagająca. Tym razem wzdłuż Dunaju biegliśmy pod lekki wiatr. Do tego na 18km przy dworcu kolejowym Deli był podbieg na wiadukt nad skrzyżowaniem. W tym miejscu odpadło większość biegaczy i stanąłem z dwoma innymi biegaczami do walki w wirtualnym teście Coopera. Z tego co pamiętam udało dogonić się kilku zmęczonych rywali. Na 500m przed meta zacząłem wydłużony sprint, gdyż zawsze tak robię na 10 i połówkach. Metę osiągnąłem w czasie 1:37, co z perspektywy oceniam dość przyzwoicie. Oddechowo cały bieg był bardzo dobry, tylko bolące uda dały mi znać, że kilkudniowe chodzenie nie pozostało obojętne dla nóg. Pokazuje to, że bez wybiegań można też przebiec półmaraton w niezłym czasie. Budapeszt był trzecim startem w tym roku i każdym razem łamałem 1:40 (1:36:31, 1:35:41 i dziś 1:37:11) Niedziela nie skończyła się jednak dla mnie z chwilą otrzymania medalu na mecie. Po gorącym prysznicu, posileniu się w pobliskiej pizzerii ruszyliśmy na drugie "zawody". W planach była bowiem jeszcze wspinaczka na Wzgórze Gellerta. Nie muszę opisywać tego, co czuły moje nogi wchodząc na 235m szczyt! Można się zagrzać, ale matka natura była łaskawa i zlała nas chłodzącym deszczem. Widok ze szczytu był niezwykły! A jak wyszło słońce, to ujrzeliśmy rzadkie zjawisko. Tęcza powstała niżej, niż my staliśmy! Zejście było już łatwiejsze, ponieważ wybraliśmy łagodniejszą, ale za to dłuższą część zbocza. Droga po półmaratonie do domu nie była najkrótsza, jakieś 12km. Po powrocie podliczyłem pokonany dystans i wyszło mi 39km! Niewiele brakowało do dwóch półmaratonów! Szczególnie tego dnia ucieszył mnie powrót do naszej kwatery. Na ostatni dzień zapisana była wizyta w najstarszej hali targowej w mieście, zakupy pamiątek, odpoczynek i oczekiwanie na podróż powrotną do kraju. W ten dzień przeszliśmy tylko 10km... Podsumowując cały nasz wyjazd, to połączyliśmy sobie obóz biegowy z wędrownym. Wyznaczony cel wycieczki został osiągnięty. Poznaliśmy znaczną część tego urokliwego miasta i w kolejnym moim starcie w półmaratonie złamałem barierę 1:40! Do dziennika dodaję zdjęcie wykonane dronem na Placu Bohaterów, czyli 500m po starcie. I na tym kończę moją relację z Półmaratonu w Budapeszcie.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |