Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

biegowaamatorszczyzna
Paweł Kempinski
Poznań
Parkrun Poznań

Ostatnio zalogowany
2018-07-17,07:24
Przeczytano: 638/952522 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:0/0

Twoja ocena:brak


Relacja z ProTouch Interrun Poznań
Autor: Paweł Kempiński
Data : 2014-05-02

Jak zwykle zaczynam od wczorajszych komentarzy. Cóż Tgreg, masz rację zmieniłem mój plan startów rozszerzając go o dodatkowe elementy. Zrobiłem to wbrew moim własnym uporządkowanym schematom życiowym. Jednak bieganie to pasja, to jest zupełnie coś innego. Nie mogę go jednak stawiać na takiej samej płaszczyźnie, jak moje standardowe, codziennie zachowanie.

Jest trochę jak kobiety, powodując reakcję i działania, o które nigdy bym siebie nie posądził. Wolę nie mówić o wyzwalaniu pragnień, ogniach itp. Dzięki temu moja druga, czasem irracjonalna, czasem szalona natura masz szanse ukazać swoją twarz. Bo powiedzmy sobie szczerze, czy życie bez tych irracjonalności, szaleństw miałoby sens? Przecież było by szare, długie i chropowate niczym papier toaletowy w czasach PRL-u. A tak wiem, że żyję i że to życie ma sens. Tak na marginesie Tgreg, jedziesz z nami do Grodziska, czy bierzesz swój transport? Bo jednak co w grupie to grupie. Z pewnością będzie weselej.



Natomiast dzisiejszy wpis chciałbym zamieścić w dwóch etapach. Pierwszy przed startem nad Rusałką, a drugi po powrocie. Jak przed każdym biegiem, zerwałem się dzisiaj z łóżka już przed szóstą rano. Wiem, że to prawie zboczenie, bo kto normalny o tej godzinie wstaje, ale już czuję, jak moja krew w gorącą lawę płynącą w żyłach się zamienia. Kiedy rano wstałem niebo było praktycznie bezchmurne. Kiedy wyszedłem z psicą, czułem lekki orzeźwiający chłodek. Zastanawiam się, w co się ubrać na bieg. Czy na krótko, czy raczej długo. Ale to mam jeszcze trochę czasu, do podjęcia decyzji. Mam tylko nadzieję, że z napływających coraz ciemniejszych chmur, nie spadnie nagle wodny potok, który zmieni leśne biegowe trasy Rusałki w bagniste i obłocone strugi wodne. No, ale nie ma co się martwić. Z każdą minutą czuję większe napięcie. To jest niemal jak seks. Podniecenie, pożądanie połączone z olbrzymim fizycznym pragnieniem. Wiem, że kiedy stanę na starcie to lawa zmieni w krystaliczny czysty ogień rozpalający moje żyły do granic możliwości. Siedzę przed kompem i skrobiąc te słowa patrzę na przemian, to na czas, to chmury dostojnie wiszące nad domem.

Wiem, że ktoś może się znacząco popukać tera w czoło. Bo co ja przeżywam? Przecież to mój kolejny już bieg na tym dystansie, o łącznej ilości wszystkich startów nawet nie wspomniawszy. Bo przecież ponad siedemdziesiąt parkrun, trzy dziesiątki i półmaraton zaliczone, a ja się podniecam, jak przed pierwszym stosunkiem w życiu. Ale tak to jest. Każdy bieg niezależnie który i niezależnie gdzie rozgrywany wywołuje nieporównywalne z innymi, już przebiegniętymi emocje. Bo każdy jest inny, każdy powoduje przyrost zupełnie innych sił i zupełnie innych emocji. Ja będzie? Co się wydarzy? Czy dobiegnę i w jakim czasie. Czy uda się w przełaju 50 minut złamać? Te pytania niczym błyskawice przez cienie pomroczności umysłowej się przedzierają. Jest obecnie 7.42. Do startu jeszcze 4 godziny i osiemnaście minut. Zastanawiam się o której pojechać nad Rusałkę. Na stronie organizatora podano, że cała impreza zacznie po 10. Że będą jeszcze biegi młodzieżowe i inne biegowe zabawy, przed biegiem głównym. No, a jeszcze trzeba dojechać, znaleźć miejsce do zaparkowania i stanąć. Sądzę, że koło 10.30 ruszę spod domu.

Jak ja do tego czasu wytrzymam? Już czuję, jak moje nogi drepcą niecierpliwie pod stołem. Ale próbuję się wewnętrznie uspokoić, czytając dzieła zebrane Marksa, Engelsa i Lenina, przeplatając Krytyką Czystego Rozumu Kanta, Poza Dobrem i Złem Nietzche i Webera Etyką Protestancką a Ruchem Kapitalizmu. Może jeszcze sięgnę po Kamasutrę w oryginale zapisaną. Fajnie będzie zmierzyć się z sanskrytem. Może jakoś do wyjazdu przetrwam.

W okolicach 10.30 powiedziałem sobie: dosyć bezczynności, trzeba się przebrać i jechać. Zszedłem więc na dół i zabrałem się za ostateczne przygotowania. Najpierw rozpakowałem koszulkę i z uznaniem się jej przyjrzałem. Oddychająca, dosyć wysokiej jakości. Widać, że sklep sportowy macza palce w organizacji biegu. Kiedy zakończyłem przygotowania i dojechałem na parking, było już około 11.20 Opuszczając samochód ujrzałem jednego biegacza, tak samo jak ja ubranego. Więc wiadomo, że idziemy w tym samym kierunku. Oczywiście się przywitaliśmy i poszliśmy razem. Od niego dowiedziałem się, że chipy były wydawane do 11.15.” Ups” pomyślałem, „Jaś nie doczytał”. Na szczęscie, kiedy doszliśmy na miejsce, okazało się, że jeszcze mogę mojego chipa odebrać, gdyż tak samo niedoczytujących jak ja było trochę.

No więc odebrałem co należne i poszedłem witać się z całą gromadą znajomych parkrunersów, którzy tłumnie bieg nawiedzili. Jedni się nastawili na 5 kilometrów, inni podobnie jak ja na „dyszkę”. Jak to miło znajomych napotkać. Jest do kogo usta otworzyć i ogólnie od razu nastrój i morale rośnie. Następnie poszedłem się rozgrzać. Muszę przyznać, że trochę wbrew prowadzącym, gdyż oni prowadzili oficjalną rozgrzewkę ( pełen szacunek), ale jak zwykle po mojemu. No bo wiadomo, że ja muszę własnymi drogami. Po rozgrzewce, oraz otrzymaniu pełnej informacji z głośników non stop płynącej poszliśmy na start. Z racji moich wyników, przypadła mi 1 strefa, czyli tych, co liczyli na czas między 40 a 50 minut. Nie ukrywam, że także liczyłem, że uda się 50 minut złamać, w końcu jakieś podstawy ku temu miałem. No więc stanęliśmy na starcie, zaczęło się odliczanie i ruszamy. Wduszam mój stoper i staram sobie narzucić odpowiednie wg moich odczuć tempo. Jak zwykle na starcie jeden wielki galimatias.



Jedni pędzą szybko, inni jeszcze szybciej, natomiast jest także grupa spokojnie szafująca swoimi siłami. Z racji mojego spokojnego charakteru, także raczej do tej grupy staram się zaliczać. No więc biegniemy. Dookoła unosi świeży zapach drzew, traw oraz ogólnie lasu. Panuje lekki chłodek, który idealnie nastraja wszystkich do biegu. Już po pierwszych metrach poczułem różnicę w biegu po miejskiej twardej nawierzchni a miejskim lekko uginającym się podłożem. Czuć było, że zdecydowanie więcej energii i sił tutaj należy zostawić. W końcu jest zdecydowana różnica między twardym a miękkim…. Oczywiście pisze o podłożu biegowym. Może i było to pewne utrudnienie, natomiast piękno natury z pewnością je rekompensowało. I ten zapach świeżego lasu. Odczucia bardziej niż pozytywne. Nawet podczas biegu nie chciało się zbytnio rozpędzać by móc delektować okoliczności przyrody.

Nie mówiąc o innych okolicznościach czasem mnie wyprzedzających, a czasem które ja wyprzedzałem. Na początku biegliśmy w lesie, potem zbliżyliśmy się do brzegów jeziora. Szczerze musze przyznać, ze wypatrywałem rusałek i nimf, ale niestety żadnej nie uświadczyłem. Nie martwiło mnie to zbytnio, gdyż kilka innych dużo bardziej interesujących biegających rusałek miałem ciągle w pobliżu. No i starałem się im kroku dotrzymywać, by móc się delektować widokiem…. Oczywiście przyrody, cały czas piszę o przyrodzie. Biegło się dosyć szybko. Przynajmniej tak się zdawało. Może dlatego, ze jednak i nawierzchnia była dosyć trudna, a do tego ciągła zmiana drzewostanu, powodowała, że tak wszystko w oczach migało. Niemal jak na karuzeli. Na początku biegliśmy w dużej grupie, która jednak z każdym kilometrem się rozciągała. I nagle zobaczyłem oznaczenie 3 kilometra. Nad nim był napis także 8 km, czyli będę wiedział przy drugim kółku.

No bo trudno, żeby wtedy był w tym miejscu inny kilometraż. Szybko zerkam na stoper: 15 minut i 10 sekund. W tym momencie zdaję sobie sprawę, że nie będzie lekko osiągnąć czas poniżej 50 minut. No, ale cóż było robić. Trzeba biec dalej. Starałem nawet trochę przyspieszyć, ale ciężko mi to wychodziło. Może dlatego, że biegła przede mną rusałka, której widok był tak miły, że nawet nie koniecznie próbowałem ją wyprzedzić. No, ale już 4 kilometr i powoli zbliżamy się do połowy dystansu. Kawałek duktu leśnego brukiem ubranego. Dosyć ciekawie się biegło. Trzeba było uważać, żeby nie wpaść w dziurę pobrukową. I już widzę półmetek. Część biegaczy, która planowała przebiec 5 km w tym miejscu kończy bieg. Muszę przyznać, że sam chwilę myślałem, czy nie powiedzieć sobie: „na dzisiaj dosyć”. Ale to nie byłoby w moim stylu. Zerkam na czas: 25 minut i 10 sekund.

Czyli chyba trochę nadrobiłem, ale wciąż brakuje do osiągnięcia wymarzonego celu. Więc biegnę dalej. Jednak czuję, że trochę ciężko się robi na nogach, a mięsnie troszkę się obrażają. Pobudzam je trochę śpiewając im w duchu : „wlazł kotek na płotek”. Żebym przestał śpiewać wchodzą z powrotem w odpowiedni biegowy rytm. Grupa jest już bardzo rozciągnięta. Przed sobą widzę powoli oddalające się ode mnie plecy jednej ze współbiegaczek parkrunowych. Zastanawiam się czy nie przyspieszyć. Jednak czyż nie lepiej oddać się całkowicie delektowaniu bliższych i nie tak bardzo uciekających hmmm jakiego tu użyć określenia, by nie urazić… okoliczności natury… No prawie. Więc biegnę starając się tych okoliczności z oczy nie gubić. A to nie jest takie łatwe, bo te okoliczności zdecydowanie przyspieszają. Wic staram się także przyspieszyć. Wsłuchuję się śpiew ptaków, pozdrawiam stojących przy drodze i obserwujących jak biegniemy. W większości w oczach obserwatorów widzę uznanie i przychylność, ale i tu i tam ironię także zobaczyć mogę. Jednak nie robi to na mnie zbytniego wrażenia.

Każdy ma prawo do swoich myśli i osądów innych. I tak sobie biegniemy. W jednym miejscu widzę dwóch wędkarzy w skupieniu wpatrujących się w kołyszące na tafli wody spławiki. Ciekawe czy oni w ogóle wiedzą, że tłum biegnie za ich plecami. No może trochę ich irytować hałas, ale zapewne nie na tyle by oderwać skupione spojrzenie z miarowo kołyszącej się główki spławika. I żeby przerwać nieustanną modlitwę: „zanurz się, zanurz się”. No, ale biegnę dalej. Ciągle widzę przed sobą biegnące osoby. Co jakiś czas dopiero co obudzony sprinter mija mnie używając klaksonu. Żebym go puścił. Oczywiście tak robię, bo dlaczego mam go blokować? Jakieś tam zasady kultury i dobrego wychowania człowiek w końcu z domu wyniósł. I już widzę oznaczenie 8 kilometra. Zerkam na czas i krzywię się w duchu. Już powyżej 41 minut. Czyli szanse na złamanie godziny wyjątkowo iluzoryczne. No, ale przecież się poddam. Gdyż nawet czas poniżej 55 minut, to i tak będzie jak gorący całus z języczkiem. Co prawda nie orgazm, ale zawsze jakaś rozkosz. Staram się na ostatnich dwóch kilometrach przyspieszyć, ale łatwo mi to nie wychodzi. Jednak trasa jest dosyć ciężka.



Czuję ja podłoże lekko się ugina pod każdym krokiem zmuszając użycia przynajmniej 20% większego wysiłku w każde „depnięcie”. Ale i tak biegnie się super. I już widzę 9 kilometr. Na stoperze ponad 46 minut. Czyli szans na zejście poniżej 50 minut nie ma żadnych. Ale i tak staram się przyspieszyć. Już nawet nie rozglądam się zbytnio za często wypatrywanymi widokami. Czuję już zbliżający się z każdym krokiem zapach mety. I już widzę charakterystyczną bramkę. Przyspieszam, ale dosyć ciężko to wychodzi. Jeszcze krok szybciej, jeszcze metr, jeszcze dwa i już jest meta. Wbiegam, od miłej i jakże urokliwej wolontariuszki otrzymuję symboliczny medal. Może jakość w porównaniu z innymi za inne biegi otrzymane, nie jest zbyt wysoka, ale nie jestem aż takim gadżeciarzem, by wpływało to na ocenę całości. Zresztą, jak już kiedyś pisałem u mnie medale wiszą w toalecie na lampie nad lustrem. Takie moje lustro chwały. No, ale zdaję już chip, biorę drożdżówkę i wodę i trochę regeneruję siły.

Troszkę się zapominam i napotkanym parkrunersom mówię, ż będzie jeszcze losowanie Hundaya. A to przecież w przyszła niedzielę podczas biegu ze Szpotem. No i stoimy i czekamy. Po chwili wole się wycofać. Kiedy dochodzi do mnie, jak bardzo ich w błąd wprowadziłem, byłem już w drodze powrotnej do domu. Oj przyjdzie mi w sobotę na Cytadeli uciekać. Ale może dzięki temu rekordzik strzelę? Byłoby to pozytywne zakończenie tej imprezy. Jak mam być szczery ocenę daję bardzo wysoką. Jedyny minus to medal, ale nie jest to dla mnie tak ważny minus, by ujął coś całości. Może wynik nie najlepszy, bo kiedy przyjechałem do domu, to na komórce miałem informację, że uzyskałem 51 minut i 2 sekundy netto. Czyli do moich najlepszych wyników na „dyszkę” trochę zabrakło. Zająłem w kategorii open 139 miejsce, a w mojej wiekowej 20. Czyli chyba nienajgorzej.

W biegu na tym dystansie biegło 281 osób, czyli pierwsza połowa została utrzymana. I to cieszy. No, a za tydzień Swarzędz. Zobaczymy, czy na atestowanej, twardej trasie poprawię osiągnięty dzisiaj rezultat. Gdyż z mojego czasu dzisiaj jest powiedzmy dosyć średnio, czy nawet bardzo przeciętnie zadowolony. Natomiast samą imprezę, pod względem i biegowym i organizacyjnym szczerze polecam.



INFORMACJA POSIADA MULTI-FORUM
POROZMAWIAJ
Biegi / Biegi - 10 km

ProTouch Interrun Poznań 2014 - Poznań, 1.5.2014

16
2014-05-13
Biegi / Biegi - 10 km

2013 - I Interrun nad Rusałka

33
2013-05-05




















 Ostatnio zalogowani
Deja vu
03:41
gajny40
02:53
SantiaGO85
01:37
STARTER_Pomiar_Czasu
23:33
Kot1976
23:07
kasar
23:04
Marco7776
23:02
fit_ania
22:55
banan2203
22:43
ula_s
22:40
szakaluch
22:31
tomako68
21:33
osiagnijcel
21:21
Wojciech
21:15
stanlej
21:06
kamay
20:47
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |