|
METRYKA WATKU DYSKUSYJNEGO | Dyscyplina | | Status | Wątek aktywny ogólnodostępny | Wątek założył | jolanta (2012-03-13) | Ostatnio komentował | jolanta (2012-03-24) | Aktywnosc | Komentowano 5 razy, czytano 514 razy | Lokalizacja | | POWRÓT DO LISTY WĄTKÓW DYSKUSYJNYCH
| | | | |
| 2012-03-13, 23:15 Braveheart Battle - bieg ekstremalny 24km z przeszkodami
LINK: http://www.braveheartbattle.de | Nie wiem w zasadzie od czego zaczac, zaczne od siebie, jezeli mnie jeszcze nie znacie to mam na imie Jola, nie jestem juz bardzo mloda ale ujdzie, w dzisiejszych czasach wiek sie inaczej liczy niz kiedys. Jestem sportowcem od zawsze- probowalam b. wiele roznych dyscyplin, im bardziej zwariowane tym lepiej!
Przed paroma dniami wzielam udzial w tak dziwacznej i rabnietej imprezie, ze chcialam sie z wami podzielic moimi wrazeniami. Nazywa sie to : Braveheart Battle i odbywa w Niemczech, w malym miasteczku Münnerstadt. Pamietacie na pewno film o nazwie: Braveheart z Melem Gibsonem.
Braveheart Battle jest to bieg na dystansie 24 kilometrow z ok.30-stoma przeszkodami. Zostal stworzony na przykladzie biegu w Anglii „ tough guy“. Od kilku lat biegi tzw. ekstremalne ciesza sie rosnaca popularnoscia- odbywa sie w wielu krajach tez „Fishermansfriends“. Pomysl wziecia udzialu w czyms takim chodzil za mna juz od dluzszego czasu, no i w koncu sie zapisalam. Co prawda termin poczatek marca byl dosc wczesny- woda zimna, w ogole zimno ale jak bieg ekstremalny to nalezy tez w ekstermalnych warunkach biec a nie np. w maju. Nie bylo az tak zimno: ok.6-7st, woda ok.3-4st. Startowalo okolo 2500 „zawodnikow“ z przeroznych krajow- slychac bylo hiszpanski, angielski, oczywiscie niemiecki ale polskiego niestety nie. W zasadzie nie ma klasyfikacji oficjalnej, jest co prawda zwyciezca i wyniki ale nie ma to wiekszego znaczenia, dla mnie tez nie mialo. Chodzi bardziej o przetrwanie i osiagniecie celu.
Bieg odbywa sie po prawie kompletnych bezdrozach, wadolach, dziurach i gorach,z kilkakrotnym przekraczaniem wplaw rzeki Lauer i innymi szykanami.
„Zawodnicy“ wygladaja bardzo roznie- duzo jest poprzebieranych w najrozniejsze, nie zawsze odpowiednie do biegu kostiumy np. szkockie spodnice do kolan, niektorzy sa prawie nadzy, pomalowani na niebiesko lub w inne dziwne kolory. Byla osobna nagroda za najciekawszy kostium .
Ja nie mialam kostiumu, postanowilam biec „normalnie“.
Start byl na stadionie sportowym, wiec calkiem jak zawsze, juz po krotkim czasie „zjazd“ z gliniastej skarpy ok. 300m w dol , 2-3km bieg na rozgrzewke i przez rzeke wiszac na rekach na rusztowaniu ok 10m. Faceci probowali na rekach przez rzeke ale duzo wpadalo do wody a tam bylo dosc wysoko. Wydawalo mi sie ryzykowne, do wody tez mi sie nie chcialo tak od razu na poczatek wiec wspielam sie na te rusztowania i na kolanach jakos przelazlam gora. Troche protestowali, ze trzeba na rekach ale polecialam dalej. Nic mi to nie dalo, bo juz za pareset metrow przez wode- tym razem zadnego rusztowania- woda do pasa- pelno kamlotow w rzece i zimna jak cholera. No trudno, w mokrych ciuchach lece dalej: a tam roznosci jak czolganie sie w kompletnym blocie, przelazenie przez opony, ktore tna na brzegach jak noze (kolana i lokcie) wspinanie sie po balach slomy i pniach na ciezarowkach- bloto, woda ostre kanty, kamloty i pulapki wszedzie, do tego mokro i zimno. Lecenie szybko na rozgrzewke nie pomaga bo dopiero minelo 5km i sily trzeba troche oszczedzac. Most linowy na rzece wyglada gorzej niz w rzeczywistosci jest-chyba ze sie wpadnie do rzeki bo w tym miejscu nie ma szans na wyjscie-stromy, gliniasty brzeg- rzucaja liny, na ktorych trzeba sie wspinac aby wyjsc. Udalo mi sie nie wpasc- lece dalej.
Dalej jest ciag przeszkod o nazwie „Neeb Fields“ sa to ok.2-2,5m glebokie doly w blocie wygrzebane, bloto jest wszedzie i w dolach klebia sie postacie, ktore nie moga sie wydostac. Trzeba stworzyc „lancuch“ czyli jeden pcha drugiego w gore, z gory ktos podaje reke lub noge- w zaleznocie co jest akurat dostepne- i wtedy mozna zostac wciagnietym na gore, potem trzeba samemu swoja reke lub noge udostepnic aby kolejny sie mogl po tobie wspiac. Z jednego dolu wylazlam- zaraz trzeba zjechac w kolejny i zabawa od poczatku. Nie musze dodawac ze to wszystko kosztuje sporo sil i o „normalnym“ biegu mowy nie ma, bez przerwa zmienia sie rytm i ciagle do zimnej wody- miesnie protestuja. Dalej czolganie sie przez rury i wlazenie na gore- bardzo slisko. Kilometry ubywaja bardzo wolno a sily szybko, bieg korytem potoku po wodzie, kamieniach, kolczastych zaroslach wyglada jak odpoczynek bo chociaz mozna troche truchtac. Niestety nie za dlugo- znowu na ziemie- czolganie pod drutami z pradem- jestem mala kobieta, wiec mnie nie kopnelo ale slychac bylo krzyki . Potem bieg i skakanie przez samochody, palace sie ognie i opony, no i potem rzeczywiscie cos czego nie zapomne- Loch Ness- czyli przeplyniecie rzeki. Ok. wiedzialam, ze trzeba calkiem do wody ale zimno bylo prawie nie do wytrzymania. Jezeli sie biegnie w wodzie nawet po pas- nie ma to porownania z plynieciem i nurkowaniem. W wodzie byly pnie i beczki powiazane i trzeba bylo pod nimi nurkowac. Potworne zimno ogarnia cialo i jakby „paralizuje“ ruchy i az nie mozna nabrac powietrza. Jedyna mozliwosc plynac jak najpredzej sie da, zeby wyjsc z wody- oczywiscie gliniasty stromy brzeg, na ktory trzeba sie wdrapac pazurami. Wdrapalam sie i po 50m zjazd w dol, czolganie sie pod galeziami po mokradlach i z powrotem do rzeki i plynac. No i tak 4 razy! Nie czulam swojego ciala tak bylo „zamrozone“, czwarty raz byla w wodzie gruba rura, przez ktora trzeba bylo sie przedostac- kolega mnie przeciagnal bo sama nie mialam szans. Bylo potwornie zimno! A tu jeszcze nawet 10 km nie minelo! Na szczescie pozniej byl bieg pod gore pare kilometrow, jakies przeszkody byly, ktorych dobrze nawet nie pamietam- rusztowania czy cos, no i pare pulapek jak bieg rura w wodzie do kolan- rury nie bylo widac i ktos sobie cos tam zlamal czy skrecil. Na gorze padal deszcz i wialo, byla tez herbata i nastepne niespodzianki- wspinanie po balach siana, czolganie po slomie pod drutami i dalej kontener, napelniony breja z wody, slomy, blota i nie wiem z czego jeszcze-wolalam sie nie przygladac. W kontenerze dechy, tak ze miedzy breja i dechami ok.10cm miejsca na twarz- reszta w brei zanurzona. Potwornie zimno znowu- no i kontener dla mnie stanowczo za wysoki aby z niego wyjsc- kolega mnie wyciagnal- prawdziwy dzentelmen, co prawda wyciaganie za kazdym razem dosc bolesne, bo przez metalowy kant ale lepiej niz w brei zamarznac i zostac pozartym przez piekielnego psa, ktorym straszyli.
Nastepnie dosc dlugi (pare kilometrow) odcinek „Heartbreak Ridge“- bieg pod gore (bardzo stromo) i po 200-300m „zjazd“ z gory- okreslilabym to jako serpentyny 6 czy 7 razy tak. Nie bylo zadnej sciezki, po prostu poprzez kompletne bezdroze, zwalone drzewa, krzaki, kolce- dosc niebezpieczne to wszystko- kilka osob sobie roznosci polamalo na tym odcinku. Sanitariusze mieli nosze na kolkach i linami je spuszczali, do zlaman i innych uszkodzen dolaczlo sie jeszcze wychlodzenie- widok lezacych postaci nie byl przyjemny. Do tego wszystkiego byla to dopiero polowa drogi. Postanowilam biec jak najwiecej sie da i jak najszybciej bo sil ubywalo wraz z czasem. Dosc dlugi odcinek mozna bylo biec, troche po trawie, sporo lesnymi sciezkami, kolce i bloto byly wszedzie-chyba specjalnie wybrali takie odcinki. Kilka znajomych juz przeszkod w drodze powrotnej, czolganie po blotach, i rurach, wdrapywanie sie pazurami na gliniaste zbocza, rzeka w roznych formach, na koniec jeszcze tylko ten 300m „zjazd“-tym razem pod gore i juz bylam prawie na stadionie. Przed samym koncem zbudowali „Event Wall“ – ok 3 m sciana z linami- trzeba bylo sie wspiac i po drugiej stronie spuscic na tych linach- w stanie dosc posunietego wyczerpania odgrywaly sie tam dosc dramatyczne sceny. Utknelam tam na gorze troche, bo chlopaka przede mna zlapal skurcz i nie mogl przelezc na druga strone i siedzial na kancie sciany-ja tam nie moglam za dlugo stac bo na takiej 1cm waskiej zasmarowanej blotem listewce dlugo sie nie postoi, no w koncu przelazl i spadl po drugiej stronie ale nic mu sie nie stalo.
Udalo mi sie dotrwac do konca i dolecialam!
Z uszkodzen to mam potwornie podrapane nogi i lokcie (kolce i tnace opony, sloma), siniaki (szczegolnie na kolanach- czolganie sie i przeciaganie po metalowych kantach), troche nadwyrezony nadgarstek i mala dziure w prawej rece- pojecia nie mam od czego- typuje kamloty w rzece.
Moj kolega-dzentelmen ma w zasadzie to samo, tylko zamiast malej dziury w rece ma spuchneieta reke bo sie zaklinowal na linach.
W obliczu drogi „przez pieklo“- jak okreslaja ten bieg organizatorzy nic nam sie nie stalo.
Impreza jest naprawde bardzo fajna, atmosfera fantastyczna, duzo kibicow i fanow na trasie, party przed i po wyscigu itd.
Polecam goraco- tylko nie zapomnijcie przed tym troche potrenowac- 24km i ok.750 m w gore, do tego przeszkody- troche trzeba potrenowac.
Mi zajelo to 3godz i 24min.-bez stresu.
Podaje strone internetowa : www.braveheartbattle.de - mozna juz sie meldowac na 2013, ja sie zamelduje!
Zajrzyjcie koniecznie na ta strone, sa zdjecia, filmy, mozna sobie obejrzec.
Pozdrawiam wszystkich i zycze powodzenia w realizowaniu wszystkich zwariowanych pomyslow!
Jola
|
| | | | | |
| 2012-03-14, 09:55
2012-03-13, 23:15 - jolanta napisał/-a:
Nie wiem w zasadzie od czego zaczac, zaczne od siebie, jezeli mnie jeszcze nie znacie to mam na imie Jola, nie jestem juz bardzo mloda ale ujdzie, w dzisiejszych czasach wiek sie inaczej liczy niz kiedys. Jestem sportowcem od zawsze- probowalam b. wiele roznych dyscyplin, im bardziej zwariowane tym lepiej!
Przed paroma dniami wzielam udzial w tak dziwacznej i rabnietej imprezie, ze chcialam sie z wami podzielic moimi wrazeniami. Nazywa sie to : Braveheart Battle i odbywa w Niemczech, w malym miasteczku Münnerstadt. Pamietacie na pewno film o nazwie: Braveheart z Melem Gibsonem.
Braveheart Battle jest to bieg na dystansie 24 kilometrow z ok.30-stoma przeszkodami. Zostal stworzony na przykladzie biegu w Anglii „ tough guy“. Od kilku lat biegi tzw. ekstremalne ciesza sie rosnaca popularnoscia- odbywa sie w wielu krajach tez „Fishermansfriends“. Pomysl wziecia udzialu w czyms takim chodzil za mna juz od dluzszego czasu, no i w koncu sie zapisalam. Co prawda termin poczatek marca byl dosc wczesny- woda zimna, w ogole zimno ale jak bieg ekstremalny to nalezy tez w ekstermalnych warunkach biec a nie np. w maju. Nie bylo az tak zimno: ok.6-7st, woda ok.3-4st. Startowalo okolo 2500 „zawodnikow“ z przeroznych krajow- slychac bylo hiszpanski, angielski, oczywiscie niemiecki ale polskiego niestety nie. W zasadzie nie ma klasyfikacji oficjalnej, jest co prawda zwyciezca i wyniki ale nie ma to wiekszego znaczenia, dla mnie tez nie mialo. Chodzi bardziej o przetrwanie i osiagniecie celu.
Bieg odbywa sie po prawie kompletnych bezdrozach, wadolach, dziurach i gorach,z kilkakrotnym przekraczaniem wplaw rzeki Lauer i innymi szykanami.
„Zawodnicy“ wygladaja bardzo roznie- duzo jest poprzebieranych w najrozniejsze, nie zawsze odpowiednie do biegu kostiumy np. szkockie spodnice do kolan, niektorzy sa prawie nadzy, pomalowani na niebiesko lub w inne dziwne kolory. Byla osobna nagroda za najciekawszy kostium .
Ja nie mialam kostiumu, postanowilam biec „normalnie“.
Start byl na stadionie sportowym, wiec calkiem jak zawsze, juz po krotkim czasie „zjazd“ z gliniastej skarpy ok. 300m w dol , 2-3km bieg na rozgrzewke i przez rzeke wiszac na rekach na rusztowaniu ok 10m. Faceci probowali na rekach przez rzeke ale duzo wpadalo do wody a tam bylo dosc wysoko. Wydawalo mi sie ryzykowne, do wody tez mi sie nie chcialo tak od razu na poczatek wiec wspielam sie na te rusztowania i na kolanach jakos przelazlam gora. Troche protestowali, ze trzeba na rekach ale polecialam dalej. Nic mi to nie dalo, bo juz za pareset metrow przez wode- tym razem zadnego rusztowania- woda do pasa- pelno kamlotow w rzece i zimna jak cholera. No trudno, w mokrych ciuchach lece dalej: a tam roznosci jak czolganie sie w kompletnym blocie, przelazenie przez opony, ktore tna na brzegach jak noze (kolana i lokcie) wspinanie sie po balach slomy i pniach na ciezarowkach- bloto, woda ostre kanty, kamloty i pulapki wszedzie, do tego mokro i zimno. Lecenie szybko na rozgrzewke nie pomaga bo dopiero minelo 5km i sily trzeba troche oszczedzac. Most linowy na rzece wyglada gorzej niz w rzeczywistosci jest-chyba ze sie wpadnie do rzeki bo w tym miejscu nie ma szans na wyjscie-stromy, gliniasty brzeg- rzucaja liny, na ktorych trzeba sie wspinac aby wyjsc. Udalo mi sie nie wpasc- lece dalej.
Dalej jest ciag przeszkod o nazwie „Neeb Fields“ sa to ok.2-2,5m glebokie doly w blocie wygrzebane, bloto jest wszedzie i w dolach klebia sie postacie, ktore nie moga sie wydostac. Trzeba stworzyc „lancuch“ czyli jeden pcha drugiego w gore, z gory ktos podaje reke lub noge- w zaleznocie co jest akurat dostepne- i wtedy mozna zostac wciagnietym na gore, potem trzeba samemu swoja reke lub noge udostepnic aby kolejny sie mogl po tobie wspiac. Z jednego dolu wylazlam- zaraz trzeba zjechac w kolejny i zabawa od poczatku. Nie musze dodawac ze to wszystko kosztuje sporo sil i o „normalnym“ biegu mowy nie ma, bez przerwa zmienia sie rytm i ciagle do zimnej wody- miesnie protestuja. Dalej czolganie sie przez rury i wlazenie na gore- bardzo slisko. Kilometry ubywaja bardzo wolno a sily szybko, bieg korytem potoku po wodzie, kamieniach, kolczastych zaroslach wyglada jak odpoczynek bo chociaz mozna troche truchtac. Niestety nie za dlugo- znowu na ziemie- czolganie pod drutami z pradem- jestem mala kobieta, wiec mnie nie kopnelo ale slychac bylo krzyki . Potem bieg i skakanie przez samochody, palace sie ognie i opony, no i potem rzeczywiscie cos czego nie zapomne- Loch Ness- czyli przeplyniecie rzeki. Ok. wiedzialam, ze trzeba calkiem do wody ale zimno bylo prawie nie do wytrzymania. Jezeli sie biegnie w wodzie nawet po pas- nie ma to porownania z plynieciem i nurkowaniem. W wodzie byly pnie i beczki powiazane i trzeba bylo pod nimi nurkowac. Potworne zimno ogarnia cialo i jakby „paralizuje“ ruchy i az nie mozna nabrac powietrza. Jedyna mozliwosc plynac jak najpredzej sie da, zeby wyjsc z wody- oczywiscie gliniasty stromy brzeg, na ktory trzeba sie wdrapac pazurami. Wdrapalam sie i po 50m zjazd w dol, czolganie sie pod galeziami po mokradlach i z powrotem do rzeki i plynac. No i tak 4 razy! Nie czulam swojego ciala tak bylo „zamrozone“, czwarty raz byla w wodzie gruba rura, przez ktora trzeba bylo sie przedostac- kolega mnie przeciagnal bo sama nie mialam szans. Bylo potwornie zimno! A tu jeszcze nawet 10 km nie minelo! Na szczescie pozniej byl bieg pod gore pare kilometrow, jakies przeszkody byly, ktorych dobrze nawet nie pamietam- rusztowania czy cos, no i pare pulapek jak bieg rura w wodzie do kolan- rury nie bylo widac i ktos sobie cos tam zlamal czy skrecil. Na gorze padal deszcz i wialo, byla tez herbata i nastepne niespodzianki- wspinanie po balach siana, czolganie po slomie pod drutami i dalej kontener, napelniony breja z wody, slomy, blota i nie wiem z czego jeszcze-wolalam sie nie przygladac. W kontenerze dechy, tak ze miedzy breja i dechami ok.10cm miejsca na twarz- reszta w brei zanurzona. Potwornie zimno znowu- no i kontener dla mnie stanowczo za wysoki aby z niego wyjsc- kolega mnie wyciagnal- prawdziwy dzentelmen, co prawda wyciaganie za kazdym razem dosc bolesne, bo przez metalowy kant ale lepiej niz w brei zamarznac i zostac pozartym przez piekielnego psa, ktorym straszyli.
Nastepnie dosc dlugi (pare kilometrow) odcinek „Heartbreak Ridge“- bieg pod gore (bardzo stromo) i po 200-300m „zjazd“ z gory- okreslilabym to jako serpentyny 6 czy 7 razy tak. Nie bylo zadnej sciezki, po prostu poprzez kompletne bezdroze, zwalone drzewa, krzaki, kolce- dosc niebezpieczne to wszystko- kilka osob sobie roznosci polamalo na tym odcinku. Sanitariusze mieli nosze na kolkach i linami je spuszczali, do zlaman i innych uszkodzen dolaczlo sie jeszcze wychlodzenie- widok lezacych postaci nie byl przyjemny. Do tego wszystkiego byla to dopiero polowa drogi. Postanowilam biec jak najwiecej sie da i jak najszybciej bo sil ubywalo wraz z czasem. Dosc dlugi odcinek mozna bylo biec, troche po trawie, sporo lesnymi sciezkami, kolce i bloto byly wszedzie-chyba specjalnie wybrali takie odcinki. Kilka znajomych juz przeszkod w drodze powrotnej, czolganie po blotach, i rurach, wdrapywanie sie pazurami na gliniaste zbocza, rzeka w roznych formach, na koniec jeszcze tylko ten 300m „zjazd“-tym razem pod gore i juz bylam prawie na stadionie. Przed samym koncem zbudowali „Event Wall“ – ok 3 m sciana z linami- trzeba bylo sie wspiac i po drugiej stronie spuscic na tych linach- w stanie dosc posunietego wyczerpania odgrywaly sie tam dosc dramatyczne sceny. Utknelam tam na gorze troche, bo chlopaka przede mna zlapal skurcz i nie mogl przelezc na druga strone i siedzial na kancie sciany-ja tam nie moglam za dlugo stac bo na takiej 1cm waskiej zasmarowanej blotem listewce dlugo sie nie postoi, no w koncu przelazl i spadl po drugiej stronie ale nic mu sie nie stalo.
Udalo mi sie dotrwac do konca i dolecialam!
Z uszkodzen to mam potwornie podrapane nogi i lokcie (kolce i tnace opony, sloma), siniaki (szczegolnie na kolanach- czolganie sie i przeciaganie po metalowych kantach), troche nadwyrezony nadgarstek i mala dziure w prawej rece- pojecia nie mam od czego- typuje kamloty w rzece.
Moj kolega-dzentelmen ma w zasadzie to samo, tylko zamiast malej dziury w rece ma spuchneieta reke bo sie zaklinowal na linach.
W obliczu drogi „przez pieklo“- jak okreslaja ten bieg organizatorzy nic nam sie nie stalo.
Impreza jest naprawde bardzo fajna, atmosfera fantastyczna, duzo kibicow i fanow na trasie, party przed i po wyscigu itd.
Polecam goraco- tylko nie zapomnijcie przed tym troche potrenowac- 24km i ok.750 m w gore, do tego przeszkody- troche trzeba potrenowac.
Mi zajelo to 3godz i 24min.-bez stresu.
Podaje strone internetowa : www.braveheartbattle.de - mozna juz sie meldowac na 2013, ja sie zamelduje!
Zajrzyjcie koniecznie na ta strone, sa zdjecia, filmy, mozna sobie obejrzec.
Pozdrawiam wszystkich i zycze powodzenia w realizowaniu wszystkich zwariowanych pomyslow!
Jola
|
Obejrzałem zdjęcia, na których widać ,że wszyscy świetnie się bawią. Mnie jednak troszeczkę od takich biegów odstrasza ....stanie w kolejkach do przeszkód.
Startuję od kilku lat w Biegu Katorżnika i lubię się sponiewierać ale to czekanie na swoją kolej , aby pokonać przeszkodę trochę mnie zniechęca.
Napisz Jolu kilka słów na ten temat. |
| | | | |
| | | | | |
| 2012-03-14, 11:47 Jestem pod wrazeniem.
Witam.
Jestem zdecydowanym wielbicielem takich imprez, to pozwala na pełne wyluzowanie w moim cyklu przygotowań do maratonów. Zaliczyłem juz dwa razy katorżnika i ciągle mi mało. Naprawde zastanawiam się nad ta imprezą. |
| | | | | |
| 2012-03-24, 21:35 stanie w kolejkach do przeszkod...komentarz
2012-03-14, 09:55 - kertel napisał/-a:
Obejrzałem zdjęcia, na których widać ,że wszyscy świetnie się bawią. Mnie jednak troszeczkę od takich biegów odstrasza ....stanie w kolejkach do przeszkód.
Startuję od kilku lat w Biegu Katorżnika i lubię się sponiewierać ale to czekanie na swoją kolej , aby pokonać przeszkodę trochę mnie zniechęca.
Napisz Jolu kilka słów na ten temat. |
czesc, sorry ze sie nie odzywam, ale wcale sie nie spodziewalam, ze ktos cos napisze a poza tym jezdze ostatnio duzo rowerem i nie zagladam do internetu zbyt czesto. W sprawie kolejek do przeszkod to bylo nie az tak zle. Organizatorzy nie puszczaja wszystkich na raz tylko przed startem jeden przechodzi przez grupe ok.100 ludzi i mowi, ze teraz ci wystartuja e reszta troche czeka. Wszyscy maja chipy, wiec co za roznica. Jezeli ktos ma ambicje to moze sie ustawic z przodu i biegnie w pierwszej grupie. Widzialam film faceta z pierwszej grupy i kolejek u nich nie bylo ale lecieli b. szybko, byli tez super przygotowani. Ja sie spokojnie ustawilam w ok.1/3 ludzi i zabralam sie z 3 grupa. Kolejki byly na 3 pierwszych przeszkodach wodnych bo bylo waskie wejscie, moze i specjalnie zrobii zeby sie rozciagnelo, potem nie bylo kolejek, moze sie stalo z 30 sek albo minute rozpartujac jakby calosc pokonac, doly z blotem byly dosc pelne utknietych tam ludzi ale zjezdzalo sie w dol i wszyscy sie podpychali i ciagneli i w zasadzie byla fajna zabawa. Na filmie faceta, ktory begl z przodu doly byly puste.Jakby tak policzyc czasowo to stalo sie przed przeszkodami okolo 20-25min-mam na mysli czas w calosci wszystkich przeszkod. W kolejce bylo smiesznie bo sobie wszyscy zartowali i smiali i wyglupiali sie, nie bylo tak jak kiedys po mieso.
W sprawie katorznika to wyslij mi prosze pare infos, nie mam za bardzo rozeznania co sie w Polsce w tych sprawach dzieje, ja mieszkam w Belgii.
Pozdrawiam serdecznie Jola |
| | | | | |
| 2012-03-24, 21:41
2012-03-14, 11:47 - michal71 napisał/-a:
Witam.
Jestem zdecydowanym wielbicielem takich imprez, to pozwala na pełne wyluzowanie w moim cyklu przygotowań do maratonów. Zaliczyłem juz dwa razy katorżnika i ciągle mi mało. Naprawde zastanawiam się nad ta imprezą. |
czesc , fajnie ze sie interesujesz takimi imprezami, myslalam, ze jestem jakims dziwakiem, bo wszyscy znajomi w czolo sie pukaja, jak o czyms takim slysza, juz nikomu nie mowie. Jakbys mial chwile czasu podaj mi linki do takich dziwnych biegow w Polsce, ja mieszkam w Belgii na stale ale jakby byla fajna impreza to chetnie odwiedze Polske aby sobie po blotach pobiegac.
Pozdrawiam Jola |
|
|
|
| |
|