|
| 2017-10-19, 19:30 Najdłużej trwający bieg maratoński świata
LINK: http://biegaczamator.blog.pl/ | Jednym z najbardziej wyjątkowych a jednocześnie tragicznych i najdłużej trwających biegów maratońskich świata był rozgrywany na Igrzyskach Olimpijskich w Szwecji w 1912 roku. Dość napisać, że podczas tego biegu mieliśmy jeden przypadek śmiertelny, a ostatni zawodnik na metę dotarł po 54 latach, ośmiu miesiącach, sześciu dniach, 5 godzinach, 32 minutach i prawie 21 jeden sekundach. Ofiarą śmiertelną był Portugalczyk Francisco Lazaro, który stracił przytomność na 8 kilometrów przed metą. Tak dal ciekawostki sam bieg maratoński liczył wtedy „tylko” ciut ponad 40 kilometrów.
Bohaterem tej opowieści jest Shizo Kanakuri, który przed startem był uważany za jednego z faworytów tego startu. No, ale oddaję głos Przeglądowi Sportowemu, gdzie tę niesamowitą historię wyczytałem. Nie wrzucam całości tekstu, tylko oczywiście wybrałem fragmenty:
„ 20-letniego Kanakuriego uważano za jednego z faworytów, mimo że na tym dystansie miał niewielkie doświadczenie. Trenował na długich dystansach od niespełna roku, ale podczas kwalifikacji olimpijskich w Japonii (w listopadzie 1911 r.) uzyskał niesamowity – jak na tamte czasy – wynik: 2:32:45. Byłby on lepszy od nieoficjalnego rekordu świata, ale pojawiły się wątpliwości co do długości trasy. 14 lipca 1912 r. na starcie olimpijskiego maratonu stanęło 69 zawodników. Przyszło im zmagać się z bardzo wysoką – jak na Szwecję – temperaturą, przekraczającą 30 stopni. Kanakuri popełnił do tego kilka poważnych błędów. Założył tabi – tradycyjne japońskie buty wykonane z bawełny – nie zważając na to, że na trasie były fragmenty żwirowe. Japończyk wyznawał także zasadę: im mniej płynów przyjmowanych w trakcie biegu, tym lepiej. To nie mogło się skończyć dobrze. Źródła japońskie i szwedzkie nie są zgodne co do tego, kiedy nastąpiła katastrofa. Jedni twierdzą, że po 27 km, inni – w okolicach 30. kilometra, jeszcze inne źródła wspominają o 32. kilometrze (trasa olimpijskiego maratonu liczyła wówczas 40,2 km). Faktem jest, że wycieńczony Kanakuri nie był w stanie kontynuować biegu. Kryzys dopadł go w gminie Sollentuna (region Sztokholm). Zatrzymał się przy willi z ogrodem, w której odbywało się przyjęcie. Wszedł do niej i otrzymał od gospodarza, pana Petre, szklankę soku pomarańczowego. Wypił ją duszkiem i… Znów mamy różne wersje tego, co wydarzyło się później. Według pierwszej – maratończyk z Azji przez godzinę odpoczywał, a następnie opuścił dom i udał się na pociąg do Sztokholmu. Według drugiej – po wypiciu soku położył się w łóżku rodziny Petre, zasnął i obudził następnego dnia, po czym podziękował za gościnę i wyszedł. W obu wersjach jest wspólny mianownik: biegacz nie poinformował organizatorów, że rezygnuje z dalszej rywalizacji. Ci zaś mieli uzasadnione powody, by drżeć o losy Japończyka. ( Jak wspomniałem wcześnie, jeden z biegacz zmarł)…. Po Igrzyskach, w Szwecji Kanakuri miał status zaginionego, i to przez ponad pół wieku. Na jego temat krążyły legendy. Skandynawowie najwyraźniej nie odnotowali, że maratończyk startował na igrzyskach w Antwerpii (1920 r., 16. miejsce) i w Paryżu (1924 r., nie ukończył zawodów). Po nieudanym występie w Sztokholmie Kanakuri został dość chłodno przyjęty w Kraju Kwitnącej Wiśni. Rodacy mieli do niego pretensje, że zawiódł na igrzyskach. Japończyk był załamany, w swoim dzienniczku pisał o wstydzie dla kraju. Napisał także jednak: „Ta porażka spłodzi sukces”. Z czasem maratończyk zdołał odbudować swoją reputację. Wygrywał kilkakrotnie mistrzostwa kraju, później zaś przyczynił się do popularyzacji biegania na długich dystansach, organizując sztafetę Hakone Ekiden (z Tokio do Hakone i z powrotem; w dwudniowych zawodach sztafety męskie pokonują łączny dystans ok. 218 km). Dziś nazywany jest „ojcem japońskiego maratonu”. Po zakończeniu kariery Kanakuri pracował jako nauczyciel geografii. Niespodziewanie, kilka dekad później, przypomnieli sobie o nim Szwedzi. Padł pomysł, by zaprosić go do Sztokholmu i… pozwolić mu dokończyć bieg z 1912 r. Skandynawowie obawiali się, że taka propozycja nie spodoba się byłemu sportowcowi. Postanowili więc „zwabić” go pod pretekstem uroczystości związanych z 55. rocznicą igrzysk. W 1967 r. Kanakuri po przyjeździe do Sztokholmu dowiedział się, po co tak naprawdę otrzymał zaproszenie. Gdy usłyszał, jak popularna w tym kraju jest legenda o „maratończyku, który zniknął”, zgodził się wziąć udział w tym happeningu. Nikt bowiem nie kazał 76-letniemu wówczas Japończykowi pokonywać brakujących kilometrów. Wystarczyła runda na Stadionie Olimpijskim, by przejść do historii. Kanakuri nie miał na sobie stroju sportowego, lecz płaszcz, spodnie z kantem i buty lakierki. Przekraczając linię mety, szeroko się uśmiechał.”
Jak dla mnie historia bardziej niż urzekająca. Mam nadzieję, że zgodzicie się ze mną. |
|