Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Przeczytano: 559/925378 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:10/1

Twoja ocena:brak


Może martwy...: relacja z Dead Sea Maraton
Autor: Jan Komander
Data : 2013-04-28


W ostatnich latach największą przyjemność sprawiało mi czytanie o eskapadach moich biegających kolegów i wiara w to, że może i mnie będzie kiedyś dane powrócić do tego przyjemnego katowania własnego organizmu.

Dziś trudno uwierzyć, że słowa kolegów zasłyszane po pierwszym maratonie o „nałogu biegowym” potwierdzają się i w moim przypadku.

Cóż, po ostatnim biegu maratońskim w 2009 roku nastąpiła dłuższa przerwa może nie tyle w bieganiu co w udziale w maratonach. Kilka razy szczegółowo planowane i czasami opłacone maratony odbywały się – a jakże – tyle, że bez mojego udziału.

Kłopoty z urlopem żony, która zawsze mi towarzyszy w dalszych wyprawach oraz moje… najczęściej zdrowotne, powodowały, że „Rodzinna Turystyka Maratońska” przestała się rozwijać. Trochę apodyktycznie próbowałem wprowadzić urlopową zasadę… „zwiedzamy te miejsca, które sąsiadują z ciekawym maratonem.”

Przyznaje, kompromisy są czasami konieczne.

Jak co roku plany miałem ambitne, ale nauczony doświadczeniem na 2013 rok miały one również wersje alternatywne i może dlatego nareszcie się udało. Pomijając te plany, które być może spełnią się innym razem wspomnę o tym, który się powiódł.

Zadając pytanie w biurze podróży organizującym wycieczkę objazdową, czy będzie możliwe „urwanie się” na 2 dni wzbudziłem żartobliwe uśmieszki na twarzach pracowników. Po miesiącu „układania” tego wyjazdu mnie – urodzonemu optymiście – wyszło, że to może się udać!

Niestety mojej drugiej – ważniejszej połówce wciąż wychodziły inne rozwiązania. Myślę, że to przez zbyt długą przerwę jaką wypełnił 3 letni okres czasu od ostatniej poważnej wyprawy „za morze”. Podjąłem decyzję o kupieniu wycieczki objazdowej i to dodało sprawie dodatkowego rozpędu.

Nie wierzcie, że nie ma na świecie ludzi, którzy bezinteresownie pomagają innym. Bez nich dogranie mojej 2-dniowej ucieczki z wycieczki byłoby niemożliwe.

Czwartek – pogodny dzień, zwiedzamy…


…cały dzień na nogach, ale wycieczka bez tego właśnie Cudu Świata nie miałaby kompletnie sensu.

Dobrze, że maraton jest jutro…!

Po południu wsiadam w jedyny z tego miejsca autobus do stolicy, potem w taksówkę i późnym wieczorem jestem w hotelu, który wybrałem tylko dlatego, że był niedaleko miejsca startu maratonu na peryferiach miasta.

Nogi bolą niemiłosiernie - szkoda, że maraton jest już jutro…!

Cóż… okazało się, że nie jestem wcale taki brudny… Po całodniowej wyprawie w góry,a potem kilkugodzinnej podróży nie zdecydowałem się skorzystać z dobrodziejstw tzw. łazienki, a flaga narodowa posłużyła mi za poszewkę, do której mogłem bezpiecznie się przytulić.

Nie mam wygórowanych wymagań ale tolerancja co do braku czystości też ma swoje granice. O spaniu mowy nie było ze względu na uliczny hałas i SMS od mojej żony, który raz wysłany dotarł do mnie tej nocy 25 razy!

Szczęściem był telefon od żony ambasadora, która poinformowała mnie o zmianie godziny startu, ponieważ mój kontakt ze światem był ograniczony.

Piątek, dzień startu – świt.

Właśnie zauważyłem, że ostatni posiłek jadłem 24 godziny temu nie licząc odżywek i napojów, które zabrałem na drogę. Zobaczymy jak się biegnie na głodnego.


Na starcie kilkadziesiąt osób, zimno, temperatura ok. 5°C i mgła. Staram się jak najdłużej nie rozbierać, ale w końcu trzeba oddać plecak, ponieważ miejsce startu dzieli od mety ok. 40 km a organizatorzy ponaglają. Szybka rozgrzewka i start.

Biorąc udział w maratonie po raz pierwszy od 1.11.2009r. pokonałem tyle trudności, teraz pozostaje to najważniejsze – pokonać dystans. Po paru kilometrach dochodzę do momentu kiedy bieg sprawia mi przyjemność, ale mam świadomość, że godzina startu została przesunięta ze względu na fakt, że w miejscu, w którym usytuowana jest meta ma być ok. 30°C. Teraz trudno mi w to uwierzyć - brr...

Po pewnym czasie czuję jakbym biegł sam, a maraton był organizowany tylko dla mnie. Przez wiele kilometrów na trasie oprócz osób zabezpieczających nie widziałem dosłownie nikogo. Moje obawy co do napojów na trasie oraz ewentualnego jedzenia nie sprawdziły się. Wody, bananów było pod dostatkiem, bywały również izotoniki.

Trasa monotonna w przeważającej większości niezamieszkała, widoki przepiękne i coraz cieplej. W końcu wpadam w depresję… no może nie tą psychiczną, ale dosłownie – mijam pkt. od którego trasa maratonu przebiega już poniżej poziomu morza. Cały czas pilnuję, aby nie biec zbyt szybko bowiem trasa to ciągły zbieg – punkt startu i mety dzieli w pionie przeszło 1000 m.


Mijają mnie zawodnicy, którzy biorą udział w ultramaratonie, którzy wystartowali o tej samej porze. Nie robi to na mnie większego wrażenia, myślę tylko o tym, aby się zbytnio nie odwodnić. Końcówka biegu – tu organizatorzy zadbali o dodatkowe atrakcje dla biegaczy kończących ten morderczy dystans ultra i maratonu. Na tej samej trasie odbywały się bowiem biegi 10 km i ” małego maratonu”, w których brała udział grupa dzieci i młodzieży w ilości kilku tysięcy osób.

W wieczornych wiadomościach widziałem, że na początku były nawet osoby, które biegły. Kiedy ja kończyłem mój bieg musiałem się przedzierać przez tłumy młodzieży, która idąc robiła wszystko co młodzi ludzie robią będąc w dużej grupie rówieśników łącznie z paleniem papierosów włącznie – taki folklor.

Meta - … może martwy? Nie - tym razem Morze Martwe. Najważniejsze, że jestem zdrów bo po moich maratonach bywało różnie – ze szpitalem włącznie.

Duma, że ponownie zostałem maratończykiem, a może, że jestem nim w dalszym ciągu – ale to przecież znacie doskonale.

Zakończenie i wręczenie nagród w języku arabskim. Gdyby było nawet losowanie nagród, jak to bywa na naszych krajowych imprezach i tak nie wiedziałbym, że mnie wylosowali. Ciekaw jestem czy organizacja byłaby również na tym poziomie gdyby nie brał w nim udziału Książe Talal bin Muhammad - brat Króla.

Teraz już tylko pozostaje mi odnaleźć na powrót moją grupę wycieczkową.
Dawno nie widziałem tyle szczęścia w oczach mojej żony jak w momencie kiedy spotkaliśmy się po moim powrocie – w Ammanie. Dla Niej teraz naprawdę rozpoczęła się ta wycieczka.

Jordania jest naprawdę piękna!

Szczególne podziękowania przesyłam ta droga pani Ewie Bojko odpowiedzialnej za sprawy prasowe i kulturalne w Ambasadzie Polskiej w Ammanie oraz „Mamie Ammara”, która prowadzi bloga „Jordania okiem Polki” za nieocenioną pomoc, bez której ta wyprawa nie miałaby prawa się udać.

Jan Komander



Komentarze czytelników - 3podyskutuj o tym 
 

emka64

Autor: emka64, 2013-04-28, 21:17 napisał/-a:
Gratuluję operatywności , przygoda godna pozazdroszczenia :)

 

JankoM

Autor: JankoM, 2013-04-29, 19:08 napisał/-a:
Co do przygody, moja żona ma inne zdanie na ten temat. Dla lubiących niespodzianki ciekawy kierunek, chociaż np.- gdzie znajdziecie maraton w którym organizator podaje błędny kod /swift/ banku, na który macie wpłacać wpisowe?
Oj, dużo by jeszcze można, ale wszystko zależy od stopnia determinacji. Dla hardcorowców - jestem do dyspozycji!

 

Magda

Autor: Magda, 2013-04-30, 10:04 napisał/-a:
napaliłam się kiedyś na ten maraton, bo najpierw wydawało nam się że bieg jest wokół Morza Martwego(byłoby akurat) ale później zorientowałam się że niekoniecznie i odpuściliśmy

natomiast rykoszetem znalazłam wtedy kilka innych biegów, które są na mojej liście "must run"

 

 Ostatnio zalogowani
Hieronim
23:49
kos 88
23:28
marczy
23:27
genbryg
22:52
Admin
22:47
neergreve
22:44
kubawsw
22:13
Darmon
21:21
Raffaello conti
21:18
staszek63
20:49
42.195
20:49
LiBart
20:42
entony52
20:31
Tadek 56
20:12
platat
20:09
Wojciech
20:01
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |