Rok 1980 był dziwnym rokiem w moim marynarskim życiu. Zamustrowałem na m/s 'Studzianki', popływam do lata, potem urlop, może Karpacz- tak myślałem. Rejs miał być normalny Gdynia- Holandia – Włochy – USA - Gdynia. W Baltimore – USA, dotarł na statek telegram. Płyniecie z węglem amerykańskim przez Kanał Panamski do Japonii. Na statku szok.
Zbliżała się Olimpiada w Moskwie, nie popatrzymy na nią w TV. Następna wiadomość o bojkocie olimpiady, wydawało się nam, że świat zwariował. Płyniemy wzdłuż wschodnich wybrzeży USA, coraz cieplej, wilgotniej. Zaczyna się tropik, zmora dla Europejczyków. Kanał Panamski, długie oczekiwanie na redzie. Pierwszeństwo mają statki malowane na biało – bananowce, lub inne z żywnością. Węgiel czeka, my nerwowi, żadnej wiadomości z domu. Zwiedziłem Cristobal. Wreszcie płyniemy przez upragniony kanał. Zwiedzam Balboa, jadę do Panamy, stolicy kraju. Powrót na statek, ucieka mi autobus i kilka przystanków zaczynam biec. To był mój pierwszy jogging, czuję wypalone papierosy. Podziwiając wszystko czuję coraz większe zmęczenie. Pytam siebie – czy muszę palić? Po kilku dniach rejsu na Pacyfiku nagle szum na statku. Robimy Olimpiadę.
Zaczęły się narady w działach. Kapitan funduje nagrodę – karton piwa. Asystent działu pokładowego, Ryszard Podkocki wraz ze swoim ojcem Zdzisławem (pływał w konwojach do Murmańska) przygotowują sprzęt potrzeby do zawodów. Zaczynają się treningi. Mam przed oczami moje sportowe życie. Mieściło się ono na lodowisku Pomorzanina, szkółka hokejowa. Boisko Szkoły Ćwiczeń, tereny Kozackich Gór, skoki spadochronowe w wojsku. Jak przed startem na setkę czuję tremę, jak wypadnę, co mogę jeszcze osiągnąć, czy wygramy drużynowo.
Przestały się liczyć: brak listu, telefonu, zapomnieliśmy o tym, gdzie i z czym płyniemy. Może o to chodziło temu, kto dał hasło do walki sportowej? Dzień Olimpiady. Radiooficer podaje skład zespołów. Wiadomo, że statek płynie, każdy z zawodników musi wykonać swoją pracę dla bezpieczeństwa statku i załogi. Pierwsza konkurencja – 60 metrów. Ze względu na wąski pas pokładu między ładowniami a relingiem, można startować tylko parami, za metą stoją 'łapacze' z liną, by wyhamować zawodnika przed pachołem cumowniczym.
W bulajach kabinowych i na pokładzie reszta załogi. Start, pod nogami ślisko, spocony pokład, wrzask dopingujących, do mety 15 metrów, mam już dosyć. Wygrałem. Przeciąganie liny, delikatne, dłonie, lina szorstka. Skok w dal, bardzo niebezpiecznie, ale każdy walczył. Skok wzwyż skakałem 'tygrysem' – przydało się wojsko i też wygrałem. Rzut odbijaczem splecionym z lin, mało stabilny, ciężki. Następne konkurencje na basenie. Wyławianie kapsli od piwa. Dziesięć długości basenu – pływam długo, a tutaj wrzask szybciej, szybciej. Skoki do wody, styl oceniał kapitan. Miał zmartwienie, co zawodnik, to inny styl. Ostatnia konkurencja, to już wysoka kultura. Trzeba było coś zrobić z tekstem wyciętym z gazety. Pamiętam, że 'wyśpiewaliśmy' nekrolog na melodię '...posłuchajcie ludzie mojej opowieści...'
Wieczorem rozdanie nagród, pieczenie kiełbasek, piwo, wesoło. Wokół Pacyfik, u góry gwiazdy, w nogach zakwasy, przed nami Japonia. Zachowałem dyplom, na którym napisano, że wygrałem Olimpiadę. Napisano też, że działo się to na Pacyfiku latem 1980 roku.
|