2013-02-01
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Biegacz na emigracji i uroki jego treningu - Czyli Jak to jest w Glasgow? (czytano: 3220 razy)
Co czuje każdy biegacz, mieszkający i trenujący poza granicami Polski? Przede wszystkim, w pierwszych dniach emigracji - "biegowe" osamotnienie.
Nim zadomowimy się w nowym miejscu zamieszkania, nim na dobre poznamy nową, niezawsze urokliwą dzielnicę, już zaczynamy myśleć o treningu, bo mimo wielu zadań, które nas czekają, trenować przecież trzeba.
Tymczasem, jeśli przeprowadziliśmy się do dużego miasta, pełnego budynków, blokowisk, sklepów, parków i nieznajomych ludzi, to zaczyna w nas narastać pewien niepokój. Nie znamy przecież okolicy, bojąc się nie tylko tego, że zabłądzimy wśród dziesiątek podobnych ulic, ale także tego, że napotkamy na swej drodze nieodpowiednich ludzi. Jeśli do tego nie znamy dobrze ich języka, to kłopot murowany. Druga strona medalu, to oczywiście chęć poznania nowego terenu, podniecenie temu towarzyszące i nutka ryzyka, bez którego życie byłoby nudne.
O ile samo bieganie, nie różni się niczym o biegania w Polsce, tak strach przed czymś nieznanym sprawił, że pierwszych kilka tygodni spędziłem na jednej tylko ulicy i w jednym niewielkim parku. Miejscowy park, dzieliła tylko jedna ulica o długości 1000 metrów. Przede mną otwierał się nowy świat, pełen zatłoczonych ulic, sklepów, skrzyżowań, ludzi i wszystkiego tego, co później stanie się częścią mnie.
Każdego dnia odwiedzałem mój "Aleksandra Park" o zaledwie 2 km pętli i powracałem do domu tą samą ulicą. To był nudny schemat, ale na początek mojej biegowej przygody, całkowicie bezpieczny. Za każdym razem, przy zakładach bukmacherskich mijałem bandę młodych, agresywnych szkotów (krzyki, kaptury, dresy itp) co tylko wzbudzało moje obawy. Ci jednak, nie zwracali na mnie uwagi a ja wolałem biegać drugą stroną ulicy, trzymając się zasady "jeśli możesz, omijaj bandy miejscowych dla świętego spokoju".
Trenowanie w parku było w pełni bezpieczne, natomiast ulice pełne grupek nastoletnich bandytów (Glasgow - miasto gangów małoletnich i kultu noża) zaliczałem tylko z konieczności dobiegu do parku.
Dwa miesiące później nadażyła sie okazja. Przeprowadzka do domu, oddalonego od "mojego" parku o ledwie 300 metrów. Czas sprawił, że przyzwyczaiłem się do swojej ulicy, ale też zaczęło mnie to parkowe bieganie nudzić. Zacząłem więc "zaliczać" co raz to nowe ulice, a to biegnąc tym razem nie w prawo a w lewo, lub do końca ulicy i jeszcze kawałeczek dalej i dalej, i dalej. Niebawem nabyłem Garmina, co całkowicie zmieniło moje bieganie. Nudne, wymierzone trasy przeszły do historii i pierwszy raz udałem się na drugi koniec miasta, zapoznając się z miejscami do których uwielbiałem wracać, i z terenem który omijałem później szerokim łukiem.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu renia_42195 (2013-02-01,13:59): Nowe miejsca zawsze wzbudzają lekki niepokój, chociaż ja właśnie lubię je za to, że są inne niż moje codzienne okolice :) henryko48 (2013-02-01,16:31): Duzo biegam za granica,szczegolnie w Dani i Angli,wybieram tereny mniej uczeszczane,podmiejskie,lesne,lubie zmieniac trasy,pierwsze slysze ze Glasgow jest takie niebezpieczne... Henryk W. (2013-02-01,18:06): Mamy w Edynburgu podczas wizyt u syna stałe trasy biegowe, gdzie jest sporo biegaczy, ale o tych gangach młodych z nożami w Edynburgu też się mówi, ale osobiście nie spotykam. Marysieńka (2013-02-01,20:54): No to ja byłam dużo odważniejsza od Ciebie....na pierwszy trening jaki podczas dłuższego pobytu w Holandii zaliczyłam...od razu "poleciałam" do lasu....:)) maroglasgow (2013-02-01,23:30): w pełni zgadzam się, swego czasu sporo nabiegałem się po Glasgow, głównie Rutherglen, Kings Park i Hampden i nie wszędzie jest bezpiecznie. Na szczęście przeprowadziłem się do East Kilbride i tu mam świetne warunki do treningów rufus_4 (2013-02-02,02:10): Ja podobnie, w pierwszym miesiacu tylko sprawdzone miejsca Sutclife Park, albo Greenwich Park, teraz niestety nie od wrzesnia bez treningu, moze na wiosne bedzie wiecej czasu... di (2013-02-02,11:52): już od niemal 4 lat biegam "na emigracji" i zdarzało mi się trenować w takich krajach jak Rumunia, Meksyk, Tunezja - w nich było najtrudniej, ale tylko na początku - widok biegaczka, tym bardziej biegaczki to wciąż widok z kategorii "science fiction", trzeba poznać obyczaje danego narodu i dostosować się do nich - biegać, gdzie pojawiają się inni biegacze. Tam gdzie bieganie jest zajęciem "na topie", jak Holandia, Belgia, Niemcy, Hiszpania, Włochy, Luksemburg, Litwa etc. nie wzbudza się aż takiej sensacji, chociaż z doświadczenia powiem że najciemniej pod latarnią, na bieganie też wybieram raczej spokojne miejsca - parki, las, wiejskie dróżki. Kilka nieprzyjemnych sytuacji miałam biegnąc jedynie 9odpukać) wzdłuż głównych dróg w centrach miast...aż się wierzyć nie chce...pozdrawiam
|