2023-04-27
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| „Piekło Krakowa” czyli 20 jubileuszowy Maraton Cracovia. (czytano: 911 razy)
„Piekło Krakowa” czyli 20 jubileuszowy Maraton Cracovia.
Pomysł startu w maratonie Cracovia pojawił się, jak to zwykle u mnie ostatnio bywa spontanicznie - na zasadzie „trzeba gdzieś się zapisać, żeby mieć jakiś cel do zrealizowania”. Decyzja nie była prosta, ponieważ od ostatniego mojego startu w maratonie upłynęły 4 lata. Wiadomo była pandemia, lecz przede wszystkim ostatnimi czasy w moim biegowym życiu to było bieganie górskie, a jak wszyscy, którzy „liznęli gór” wiedzą to zupełnie inna „para kaloszy” :0)
Od stycznia do kwietnia czasu, żeby się solidnie przygotować niewiele, zwłaszcza, że co rusz to inne dolegliwości się uaktywniają w moim „młodym ciele” :0) ale co tam pomyślałem niejedną biegową „głupotę” w mojej sportowej „karierze” już „uczyniłem”, więc i ta jedna nie zrobi różnicy. Trening, praca, trening, praca lekko nie jest, ale jakoś mimo dolegliwości różnych (szczegółów wam oszczędzę) brnę do przodu. Pierwszy poważny sprawdzian formy 30km na miesiąc przed maratonem … odpada, bo pogoda fatalna, ja słaby, zawsze coś. Zamiast 30-stki robię 21km na bieżni (jakoś poszło). Ostatni sprawdzian to Półmaraton Dąbrowski (nowa trasa skusiła). Trochę późno, bo na tydzień przed startem w głównej imprezie, ale co tam, jak żyć to na całego. Oj dawno już nie miałem takiej radości z biegania. Trasa super, towarzystwo również (dzięki Jarecki, pół trasy solidnie razem, jak za dawnych czasów :0) ), no i wynik też fajny, lecz szaleć nie mogłem, bo maraton tuż tuż i głowa hamowała zapędy.
W sobotę wyruszamy z Agą (cieszy się ja dziecko) do Krakowa. Pogoda zapowiada się rewelacyjna. Tak, na sobotę super, do zwiedzania i spacerów (tak na marginesie Kraków to nie tylko rynek i Wawel). Tym razem spacerowaliśmy bocznymi uliczkami, które mają swój niepowtarzalny urok, a przede wszystkim jest tam cisza i spokój. Potem obiad i gościmy u przyjaciół, którzy się nami zaopiekowali - dzięki Damian, Aksana i Emily ) :0)
Niedziela - Damian zawozi nas na start, jest ciepło, ale zanosi się na „piekło”. Wspólna fotka ze spotkanymi Harpaganami i czas zaczynać zabawę. 20 Cracovia Maraton - mój 15 maraton z czego 5-ty w Krakowie - czas zacząć. Prawie 5000 biegaczy. Zajmuję swoją strefę startową, wybrałem 4.15/4.30 (chociaż korciła ta czwórka, ale tu rozum zwyciężył). Trochę się zdziwiłem, bo gdy po upływie 9 minut od pierwszego strzału doszło do naszego startu spiker ogłasza, że 4.15 już ruszyli, a my dalej stoimy ?!?!? Jak się okazało podzielili to również na „zające”, a ja nieopatrznie stanąłem za 4.30 co skutkowało tym, że po starcie szybko byłem „liderem” grupy (tempo było dla mnie ciut za wolne) i goniłem 4.15 przede mną. Po kilometrze byłem już z nimi, ale i tu mi nie pasowało, więc przesuwałem się powoli do przodu. Nawet fajnie pomyślałem, bo wyprzedzałem kolejnych rywali. Organizacja bufetów na Cracovii to zawsze najwyższy poziom. Pomimo takiej ilości ludzi nic nie brakuje i bufety co 2.5 km ok. Wszystko idzie „jak po maśle” połykam kolejne km. Na 8km w ostatniej chwili zauważam Agę (nie, nie zauważam … najpierw ją usłyszałem jak mnie woła) i w tym momencie ja drę japę, żeby to oni mnie zauważyli (bo był tam też Dominik) dzięki czemu mam fajną fotę :0). Okazało się potem, że to był zupełny przypadek, bo jej się wydawało, że ja biegnę kawałek dalej, zobaczyć jej minę w tej sytuacji bezcenne :0) Biegnę dalej, mniej więcej co 9 km wciągam żel, a na każdym bufecie piję wodę, isotonic i polewam się solidnie wodą. 12Km jest super! Znowu Aga z aparatem (tym razem już poznała Męża) :0) Dominika już nie ma, bo stęsknił się za żoną i pobiegł za Moniką. 21Km czas 1.55, jak to utrzymam byłoby super pomyślałem, lecz łatwo nie będzie, bo gorąc z nieba „sakramencki”, a ja od roku nie biegałem więcej. 25 km i niestety zaczyna się kryzys zmęczeniowy, tempo siadło. Niby biegnę równo, ale wolniej, nie pomagają żele energetyczne, iso, woda i płukanie czachy. Psycha siada, bo sporo ludzi mnie wyprzedza. 30 km słabo. Nie, to nie tzw. ”ściana” (nigdy tego nie doświadczyłem z prostej przyczyny, zawsze do maratonu byłem solidnie przygotowany) biegnę bez przerw, nawet w bufetach nie staję, jak jest z górki kawałek to nawet przyśpieszam, ale tempo wciąż spada. Na pięć km przed metą doganiają mnie pierwsi zające na 4.15 (były dwie grupy na 4.15), próbuję utrzymać się za nimi, lecz po kilkudziesięciu metrach rezygnuję. Kilka minut później ponawiam próbę z drugą grupą, ale i tu dużo nie wskórałem :0( Trudno, walka z „cieniem” się zaczęła. Bulwary wiślane, ostatnie km do mety, sporo ludzi już idzie, ktoś mówi do kolegi „no to się nazywa spacer hańby”. Trochę mnie to buduje, bo ja jednak biegnę i wyprzedzam, lecz podbieg koło Wawelu mnie dobija. Jest ciężko. Czuliście kiedyś dobiegając do mety ciary na całym ciele z emocji? Na pewno, to powiem Wam to nie były ciary - to była walka głowy z ciałem … ta ostatnia prosta, w tle Sukiennice, a ta droga się nie kończy jeszcze 400m, nogi ledwo pracują, 300m kur... ile jeszcze? Z tłumu wyłapuję Damiana, który jeszcze pobudza mnie do wysiłku. 100m jacyś kibice mnie dopingują chyba nasi, ale nie pamiętam, skupiam się na przekładaniu w miarę równo nóg i wypatruję mojego Szczęścia z aparatem. Jest, jest mój Kotuś, buja mnie trochę na boki, ale jeszcze adrenalina się włącza i próbuję finiszować. Hahaha pogięło mnie już całkiem, bo po kilku szybszych krokach atakuje mnie skurcz i ledwo dokuśtykałem do mety. Nie mam siły iść po medal, zawisłem chwilę na kolanach rękami i łapę oddech, podnoszę się, próbuję iść dalej, a nogi chcą z powrotem … oj nie, nie tam, teraz po medal, po picie i do mojego Kwiatuszka, który mocno mnie przytula. Na szczęście nie musiałem daleko chodzić, bo Damian odtransportował nas do siebie.
4h20’30” nie był to najlepszy mój wynik w maratonie, ale i nie najgorszy, w sumie mogę być zadowolony, bo zmieściłem się w strefie czasowej, którą zakładałem, lecz nie polecam startu na tak słabym etapie przygotowań. My biegacze robimy czasem rzeczy głupie, dziwne niezrozumiałe dla innych, lecz po drodze trafiają się ludzie, którzy potrafią docenić nasz wysiłek i pogratulują nawet takiemu „biegaczowi” jak ja. Zupełnie obca starsza kobieta zapytała o wynik i powiedziała: „no to z pana to prawdziwy Harpagan”.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |